Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Człowiek, za którego głowę Amerykanie oferowali 25 mln dolarów, nie żyje. Co to oznacza dla Państwa Islamskiego, dla terrorystycznej międzynarodówki i dla świata?
Żeby odpowiedzieć na powyższe pytania, trzeba najpierw zrozumieć, kim tak naprawdę był Abu Bakr al-Baghdadi, samozwańczy kalif Państwa Islamskiego, którego w nocy z soboty na niedzielę dopadli w północnej Syrii amerykańscy komandosi.
Kalifem ogłosił się w czerwcu 2014 r., kiedy jego bojownicy – wprawiając cały świat w zdumienie – zajęli Mosul, drugie co do wielkości miasto Iraku, liczące 1,4 mln mieszkańców. Przepędzili stamtąd ponad 40 tys. irackich żołnierzy i policjantów.
Wystąpienie w meczecie w Mosulu, w którym al-Baghdadi powołał do życia kalifat pod swoim przewodem, było przez długi czas jedynym przypadkiem, gdy pokazał się publicznie. W następnych latach się ukrywał, choć Państwo Islamskie (znane pod angielskim skrótem ISIS) kontrolowało terytorium wielkości Wielkiej Brytanii – wschód Syrii i północ Iraku. Pobierało podatki, udzielało ślubów i nawet utrzymywało porządek w miastach – śmieci były wywożone bardziej regularnie niż kiedyś, pod panowaniem rządów Iraku i Syrii.
Dla fanatycznych bojowników kalifat jest nie tylko realnym „państwem islamskim”, ale również – a nawet przede wszystkim – ideą. Nawiązuje ona do początków islamu, a imię Abu Bakr, przybrane przez al-Baghdadiego, pochodzi od kalifa, który w 632 r. przejął przywództwo nad społecznością muzułmanów bezpośrednio po zmarłym Mahomecie.
W okrucieństwie drużyna al-Baghdadiego, która do tamtych tradycji się odwołuje, przebiła najgorsze średniowieczne standardy. Bojownicy Państwa Islamskiego gwałcili swoje „branki”, obcinali ręce złodziejom i głowy wichrzycielom, przeprowadzali wymyślne egzekucje, jak palenie żywcem (tak zginął jordański pilot, którego samolot zepsuł się nad kalifatem) lub zanurzanie w wodzie skazańców zamkniętych w klatkach, żeby utonęli. Wiele z tych okrucieństw było nagrywanych.
Dziennikarze, badacze i analitycy z całego świata próbowali ustalić, jaka była realna rola kalifa i czy w ogóle żyje (bo jego śmierć ogłaszano wielokrotnie, m.in. Rosjanie chwalili się dwa lata temu, że go zabili). Pojawiały się plotki o przewrotach i buntach przeciwko niemu.
„Z dokumentów zebranych przez Amerykanów i wywiadów z emirami Państwa Islamskiego, którzy zgodzili się mówić, wiadomo, że al-Baghdadi był mocno zaangażowany w działania operacyjne. Wiele decyzji było podejmowanych przez niego osobiście, a część akcji podejmowana w zagranicznych prowincjach miała jego poparcie” – mówi badacz historii islamskich grup terrorystycznych Paweł Wójcik.
Dodaje, że Państwo Islamskie było przygotowane na utratę dowództwa, bo jest organizacją mocno zdecentralizowaną. Lokalni przywódcy cieszą się sporą niezależnością. Komórki w krajach rozsianych w Azji i Afryce pozostają aktywne i kontaktują się z centralą na Bliskim Wschodzie.
Ale o quasi-państwie nie ma już mowy. Ostatni przyczółek we wschodniej Syrii Państwo Islamskie utraciło w marcu 2019 r. „Wojna islamu i jego ludzi przeciwko krzyżowi i jego ludziom jest długa” – ogłosił wtedy al-Baghdadi w osiemnastominutowym nagraniu wideo opublikowanym w internecie. Ono rozwiało wątpliwości co do tego, czy żyje.
Według raportu Departamentu Stanu w Iraku i Syrii na wolności wciąż pozostaje od 14 tys. do 18 tys. członków Państwa Islamskiego. Obecny chaos na północy Syrii, wywołany przez turecką inwazję, oraz zamieszki antyrządowe w Iraku dają organizacji czas na złapanie oddechu.
Wiele szczegółów akcji amerykańskich komandosów pozostaje niejasnych; strony w nią zaangażowane podkreślają swoje zasługi. Mówi się o kluczowej roli syryjskich Kurdów – ponoć, jak dowiedział się „New York Times”, jeden z bojowników Państwa Islamskiego skontaktował się z nimi, zdradzając swojego przywódcę już kilka miesięcy temu. Z kolei Fox News twierdzi, że nawet w kryjówce al-Baghdadiego, którą zaatakowali komandosi, był informator. Przeżył, odleciał z Amerykanami w helikopterach i zapewne czeka na przelew 25 mln dolarów.
Kurdyjscy bojownicy dominują w Syryjskich Siłach Demokratycznych (SDF), które – pod kierunkiem amerykańskiego wywiadu i sił specjalnych – walczyły z Państwem Islamskim. Dlatego właśnie Kurdowie byli najlepiej zorientowani w sytuacji. Jeszcze w marcu br. ich rzecznik donosił, że al-Baghdadi mógł uciec z prowincji Dajr az-Zaur do prowincji Idlib, w której bojowników Państwa Islamskiego było niewielu lub nie było ich wcale. Polat Can, wysoko postawiony członek SDF, ujawnił teraz na Twitterze, że już od 15 maja SDF miały wspólne z CIA go śledzić. Trump potwiedził, że Kurdowie przekazali „istotne informacje” na temat al-Baghdadiego.
Tym dziwniejsze wydaje się, że amerykański prezydent – mając tę wiedzę – zdecydował się porzucić Kurdów na pastwę Turków. Amerykańskie siły specjalne na początku października wycofały się z północno-wschodniej Syrii, co Turcy natychmiast wykorzystali, wjeżdżając tam czołgami i komplikując już i tak bardzo zagmatwaną sytuację.
Miasteczko Barisza, w którym ukrywał się al-Baghdadi, znajduje się w prowincji Idlib 5 km od granicy z Turcją. To enklawa kontrolowana przez różne ugrupowania antyrządowe, w tym radykalne, jak syryjski odłam Al-Kaidy Hayat Tahrir al-Sham, który może mieć tam nawet 10 tys. bojowników. Jak zauważa Paweł Wójcik, organizacja ta od lat toczy walkę zbrojną z Państwem Islamskim o prym w ruchu dżihadystycznym.
Od miesięcy nad regionem wisi groźba dramatycznej bitwy. W prowincji znajduje się około 3 mln ludzi. W ogromnej większości to ludność cywilna. Kolejne wioski i miasta są ostrzeliwane i bombardowane przez siły rządowe wspierane przez Rosję i Iran. Zajęcie tych terenów przez syryjską armię oznaczałoby pozbawienie ugrupowań antyrządowych ostatniego terytorium.
Obecność różnych ugrupowań w Idlibie i brak scentralizowanego aparatu administracyjnego łatwiej pozwalała im rozpłynąć się na tych terenach. Nie jest też jasne, jaką rolę odegrała Turcja i czy wiedziała o obecności samozwańczego kalifa. Ten kraj przez lata służył dżihadystom jako szlak do Syrii.
Prezydent Trump twierdził na konferencji prasowej, że al-Baghdadi był nawet groźniejszym wrogiem niż Osama ben Laden, bo stworzył terrorystyczne państwo, tymczasem przywódca Al-Kaidy kojarzony jest jedynie z pojedynczym, choć bardzo spektakularnym zamachem (11 września 2001 r. porwane przez terrorystów samoloty pasażerskie obaliły wieżowce World Trade Center w Nowym Jorku i zniszczyły skrzydło Pentagonu w Waszyngtonie). Tym samym śmierć al-Baghdadiego jest – w przechwałkach Trumpa – większym sukcesem Ameryki niż likwidacja Osamy.
Taka wizja dziejów ma jednak poważną usterkę – Amerykanie, likwidując kalifa Państwa Islamskiego, w pewnym sensie likwidują własne dziecko.
Gdyby nie amerykańska inwazja na Irak w 2003 r., to niepozorny, pobożny muzułmanin z Samarry, który wyróżniał się jedynie zapałem w uczeniu się Koranu na pamięć, nie zostałby osławionym al-Baghdadim. Irak przed wojną był państwem relatywnie świeckim (szczególnie biorąc pod uwagę jego umiejscowienie na mapie świata) i dopiero amerykańscy zdobywcy popchnęli całą klasę społeczną na ścieżkę radykalizacji.
Niemal wszyscy znawcy Bliskiego Wschodu lamentują, że rozwiązanie armii irackiej – po zdobyciu Bagdadu – i pozbawienie oficerów praw do rent i emerytur było ogromnym błędem. Tak surowy dekret wydał Paul Bremer, namiestnik wyznaczony przez Waszyngton. Pozbawieni środków do życia oficerowie, którzy za dyktatury Saddama Husajna byli elitą, zaczęli wkrótce organizować rebelię przeciwko okupantom.
Początkowo jedynie sprzedawali ją marketingowo jako „wojnę z niewiernymi”, ale z czasem marketing stawał się prawdą. Bo im dłużej ktoś udaje fanatyka, tym bardziej nim się staje.
Taką właśnie przemianę przeszli oficerowie irackiej służby bezpieczeństwa i armii w pierwszych latach amerykańskiej okupacji. Szczególnie ci, którzy całymi miesiącami czy nawet latami byli przetrzymywani w obozach czy więzieniach jako „podejrzani” – wśród nich pobożny muzułmanin z Samarry, który siedział w amerykańskim Camp Bucca, nazywanym złośliwie kuźnią radykałów.
Bez aktów oskarżenia trzymano w amerykańskich obozach i więzieniach w Iraku dziesiątki tysięcy ludzi. Kiedy wyszli na wolność, tym bardziej byli podatni na idee „świętej wojny”, które wkładali im do głów ludzie pokroju al-Baghdadiego (on również po roku został wypuszczony). Stąd rozkwit takich organizacji jak najpierw Al-Kaida w Iraku, a potem Państwo Islamskie – (druga była spadkobierczynią pierwszej).
Kiedy w 2011 r. Amerykanie wycofali się z Iraku, a w Syrii wybuchła rewolucja i zapanował chaos, sytuacja dojrzała do tego, żeby marzenia o kalifacie urzeczywistnić.
Czy teraz odchodzi on do historii?
Niestety nie, bo idei, w odróżnieniu od państwa czy człowieka, nie da się tak łatwo zabić. Fanatycy owładnięci tą ideą spiskują w wielu państwach Azji i Afryki, a nawet działający w pojedynkę zamachowcy w USA czy Europie często składali przysięgi „na wierność kalifowi”.