Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Kaliningrad przestaje być europejskim oknem Rosji, a coraz bardziej obrazuje procesy, które zachodzą w całym kraju. Kreml coraz mocniej ingeruje w sferę mediów, szkolnictwa czy działalności akademickiej. Moskwa stara się także wykreować obraz Kaliningradu jako oblężonej twierdzy
75 lat temu niemieckie Prusy mogły w całości przypaść Polsce. Moskwa zastanawiała się nad takim wariantem, jednak ostatecznie podjęła decyzję o podziale regionu – mniej więcej dwie-trzecie przypadły Rzeczpospolitej, jedna-trzecia Związkowi Radzieckiemu. To o strasznej historii tego miejsca po polskiej stronie granicy opowiadała Róża Wojciecha Smarzowskiego.
Radziecka część Prus stała się początkowo obwodem kenigsberskim (od niemieckiej nazwy Kaliningradu: Königsberg), a następnie kaliningradzkim – ku pamięci zmarłego w 1946 r. formalnego przywódcy ZSRR Michaiła Kalinina. Patron Kaliningradu w mieście zresztą nigdy nie był. Obwód przez dekady był zamkniętym terenem wojskowym, aż wreszcie po uzyskaniu niepodległości przez Białoruś i Litwę stał się rosyjską eksklawą nad Morzem Bałtyckim.
Kilka dni temu drukiem ukazał się obszerny raport Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia – polskiego think-tanku zajmującego się m. in. Federacją Rosyjską. W pracy Twierdza Kaliningrad. Coraz bliżej Moskwy siódemka analityków przygląda się zmianom, jakie zaszły w tym regionie – newralgicznym z punktu widzenia polskiego bezpieczeństwa.
W Rosji od początku rządów Władimira Putina trwa proces centralizacji, Federacja Rosyjska federacją jest wyłącznie z nazwy. Urawniłowka dotyka najróżniejszych sfer życia. Mediów, szkolnictwa, pamięci, działalności akademickiej. Najjaskarawniej Kreml zademonstrował to miesiąc temu, gdy Władimir Putin ogłosił chęć wprowadzenia szeregu nowel do ustawy zasadnicznej (poprawki mają zostać przyjęte w drodze referendum wiosną).
Dziś jeszcze nie wiemy, jakie dokładnie zmiany chce wprowadzić rosyjski prezydent, ale wiemy, że dąży do jeszcze większej centralizacji. Chce jak najprędzej zmienić reguły gry w Rosji, by zagwarantować, że jego rzady i ideologia przetrwają jego prezydenturę – ta dobiegnie końca w 2024 r. Putin będzie liczył sobie wówczas 72 lata i nie wiadomo, jaką funkcję przewidział dla siebie po tej dacie. Być może będzie chciał przejść na emeryturę, ale to, czy będzie mógł sobie na to pozwolić, zależy od tego, czy znajdzie następcę, który zagwarantuje mu bezpieczeństwo.
Długo snuto opowieść o Kaliningradzie jako tej bardziej europejskiej Rosji, gdzie kierowcy zatrzymują się przed pasami niczym w Austrii, a duch demokracji wyczuwalny jest niczym w Szwajcarii. To nieprawda. Z latami Kaliningrad traci wiele ze swojej wyjątkowości, a zachodzące tam procesy są przedłużeniem procesów w całym kraju. Dziś kaliningradzka opozycja nie sprzeciwia się głośno ani temu, co „Nowaja Gazieta” nazywa przewrotem konstytucyjnym, ani niedawnym pokazowym procesom politycznym członków środowisk lewicowo-anarchistycznych z Penzy i Petersburga, uznanych za winnych przynależności do organizacji terrorystycznej i skazanym na wysokie wyroki w kolonii karnej lub więzieniach. Nie sprzeciwia się, bo opozycja w Kaliningradzie jest tak słaba tak jak w całej Rosji.
Kaliningrad ma zresztą własne procesy pokazowe. Najgłośniejszą tamtejszą polityczną sprawą ostatnich lat jest proces wytoczony nacjonalistyczno-monarchistycznej Bałtyckiej Awangardzie Rosyjskiego Oporu (BARS). Liderowi grupy, 29-letniemu filozofowi Aleksandrowi Orszulewiczowi postawiono zarzut terroryzmu, grozi mu dożywocie (wcześniej oskarżano go o próbę przyłączenia obwodu do Unii Europejskiej).
BARS dał się Kremlowi we znaki m.in. krytykując go za wojnę z Ukrainą czy wzywając do przywrócenia Kaliningradowi historycznej nazwy. W rzeczywistości jednak organizacja jest zupełnie niszowa, niegroźna. Niezależna „Nowaja Gazieta” twierdzi, że cała sprawa wygląda jak „literacka” mistyfikacja, a broniący praw człowieka Memoriał uznał czwórkę zatrzymanych za więźniów politycznych. Lider BARS Aleksandr był jedynym żywicielem rodziny. Ma czwórkę dzieci – w wieku 2, 4, 6 i 8 lat.
W latach 90. XX w. Moskwa obawiała się dalszego rozpadu imperium („zegar historii” cofnął się o kilkaset lat” – mówiono licząc stracone terytoria). Spoglądała z niepokojem nie tylko na Kaukaz Północny czy Tatarstan, ale również w stronę Kaliningradu. Poparcie, jakie deklarowano w tym ostatnim dla utworzenia luźno związanej z Rosją Republiki Bałtyckiej, było w tym czasie wysokie.
I choć dziś separatyzm nie jest realnym problemem, to Moskwa stara się wykreować obraz Kaliningradu jako oblężonej twierdzy. Niedawno propagandowy polskojęzyczny Sputnik opublikował np. artykuł Nie Russia, а Prussia: Kaliningrad chce się oddzielić od Rosji?.
Kaliningradczycy czują jednak własną odrębność. Według centrum badawczego KMG 50 proc. mieszkańców obwodu deklaruje się w pierwszej kolejności jako „Kaliningradczycy” (mieszkańcy Kaliningradu i obwodu kaliningradzkiego), a tylko 44 proc. jako „Rosjanie, obywatele Rosji”. Odrębność manifestuje się również w pewnym odsetku osób domagających się przywrócenia stolicy obwodu historycznej nazwy Königsberg – życzyłoby sobie tego 12 proc. ankietowanych.
Część miejscowych urzędników rozpętała kilka lat temu kampanię „antygermanizacyjną”, którą opisują analitycy OSW. Urzędnicy trąbią o „potężnej wojnie informacyjnej” z Berlinem, o niemieckich próbach narzucenia kultury niemieckiej i wykorzenienia rosyjskiej, starają się wymazać przedwojenną historię regionu (z wyjątkiem postaci Immanuela Kanta – gdy w 1758 r. wojska rosyjskie zajęły miasto, filozof przysiągł cesarzowej Elżbiecie Romanowej wierność. Kiedy po kilku latach Königsberg powrócił do Prus, Kant danego słowa nie odwołał i na zawsze pozostał już rosyjskim poddanym). Każda niemiecka cegła w Kaliningradzie to sprawa polityczna. Choć urzędnicy nie są jednomyślni, gdyż kampania antyniemiecka szkodzi relacjom z Niemcami, między innymi pogarsza klimat inwestycyjny i nie sprzyja napływowi turystów znad Renu.
Szczególnie ostry spór toczył się wokół odbudowy średniowiecznego krzyżackiego Zamku Królewskiego. Trwał kilka lat i dotyczył centrum miasta, które obecnie stanowi pusty plac z nigdy nieużywanym, powstałym u schyłku ZSRR Domem Rad. Zamek został w znacznym stopniu zdemolowany podczas II wojny światowej, jego ruiny stały w centrum miasta aż do końca lat 60., gdy wysadzono je w powietrze. Gubernator obwodu wykluczył jednak jego odbudowę. Porzucenie pomysłu rekonstrukcji obiektu ucieszy tych, którzy ostrzegają przez „kenigsbergizacją” Kaliningradu.
Gubernatorem Kaliningradu jest Anton Alichanow – Moskwa przysłała go tu kilka lat temu. 30-letni wówczas ekonomista i de facto kremlowski namiestnik miał za zadanie jeszcze ściślej związać region z resztą kraju. Spadochroniarz zniósł niebawem bezpośrednie wybory merów, kilku odwołano, kilku usłyszało zarzuty. Dziś w Rosji bezpośrednie wybory merów funkcjonują już tylko w dziesięciu miastach.
Postawiono przed nim jeszcze jedno zadanie – miał zapewnić Putinowi dobry wynik w wyborach prezydenckich 2018 r. I rzeczywiście, Alichanow stanął na wysokości zadania. Najpierw sam spektakularnie wygrał wybory na gubernatora (niezależna organizacja monitorująca wybory Gołos nazwała naruszenia procedur „masowymi” i „katastrofalnymi”), a następnie pomógł Władimirowi Putinowi uzyskać rezultat taki jak w skali kraju – 76 proc. To istotne, gdyż w 2012 r. na Putina swój głos w obwodzie oddało „zaledwie” 52 proc. wyborców, co było drugim po Moskwie najsłabszym jego rezultatem. Alichanow pokazał, że prezydent na Kaliningrad pod jego zarządem może liczyć.
Mieszkańcy obwodu niejednokrotnie udowadniali, że potrafią głośno sprzeciwiać się Moskwie, jednak według ubiegłorocznych badań Instytutu Regionalnych Ekspertyz nastroje pod kątem protestów w regionie są umiarkowane. Najbardziej skore do buntu są obwody wołgogradzki, archangielski, Moskwa i kraj krasnojarski, a najmniej – tam protesty nie występują – Czukotka, Adygea i Czeczenia, gdzie sytuacja porównywana jest do tej z epoki stalinizmu.
Jest to sprzeczne z polskimi wyobrażeniami o „europejskim i liberalnym Kaliningradzie”, choć analitycy OSW wyliczają powody, jakie miejscowi mają do niezadowolenia. Poziom życia w obwodzie stale się obniża i pozostaje poniżej średniej ogólnokrajowej (różnice między różnymi zakątkami Rosji są tak duże, że można mówić o „kraju wielu prędkości”). W rankingu socjalno-ekonomicznym rosyjskich regionów nadbałtycki obwód zajmuje 44. miejsce na 85 regionów, a jego PKB per capita stanowi zaledwie 80 proc. średniej rosyjskiej. Poziom życia Kaliningradczyków od lat nie ulega poprawie. Na domiar złego rosną ceny, stawki taryf komunalnych, a region trawią problemy ekonomiczne.
Największe w ostatnich latach niezadowolenie społeczne wzbudziła w obwodzie reforma emerytalna – Rosjanie będą musieli pracować dłużej, tej decyzji Kremla sprzeciwia się 90 proc. obywateli. To dla wielu tym bardziej dotkliwe, że w obwodzie kaliningradzkim mężczyźni żyją średnio 67 lata, a będą musieli pracować do 65. roku życia. Po polskiej stronie granicy średnia długość życia mężczyzny jest o ok. 7 lat wyższa
Warszawę od Kaliningradu dzieli 300 km. Obwód kaliningradzki – „niezatapialny lotniskowiec Stalina” – jak nazywają go niektórzy, nie zajmuje jednak adekwatnego miejsca w polskiej debacie. Nigdy nie powstała dobra książka reporterska o tym miejscu. Nie dyskutuje się o szansach, jakie daje bliskość rosyjskiej eksklawy, choćby o perspektywach dla Małego Ruchu Granicznego, nawet jeśli dziś są one iluzoryczne. Tymczasem ów wciśnięty między Białoruś, Litwę i Polskę zakątek zasługuje na dużo uwagi, a toczące się tam procesy mogą gwałtownie oddziaływać na „Pszeków” – jak nazywają nas Kaliningradczycy.
***
Korzystałem z: Twierdza Kaliningrad. Coraz bliżej Moskwy, praca zbiorowa, Ośrodek Studiów Wschodnich.