Humanizm
Najpierw intuicja, potem kultura
20 grudnia 2024
Określenie „polska szkoła plakatu” powstało w latach 60. XX wieku. Stosowane było wobec polskich artystów – autorów plakatów, którzy zdobyli międzynarodowe uznanie. Choć dzisiaj plakaty filmowe są wytworem kultury masowej, to można powiedzieć, że dzieła rodzimych twórców nadal są doceniane za ich poziom artystyczny.
Mimo tego, że pojęcie to powstało w drugiej połowie XX wieku, to pierwszy plakat w Polsce pojawił się w 1899 roku. Było nim „Wnętrze” Stanisława Wyspiańskiego – plakat informujący o wystawieniu sztuki Maurycego Maeterlincka i odczycie Stanisława Przybyszewskiego. Od tego niewielkiego, dość chaotycznego w formie dzieła rozpoczęła się droga plakatu jako formy sztuki. Polskie plakaty na przestrzeni dziejów budowały swój prestiż z żelazną konsekwencją i za równie żelazną kurtyną. Na szczęście zza tej kurtyny udawało im się wychodzić, dzięki czemu polski plakat jest ceniony na świecie.
Mówi się, że określenie „polska szkoła plakatu” pojawiło się w 1960 roku. Użył go Jan Lenica w szwajcarskim czasopiśmie „Graphis”. Niedługo potem zapożyczył je polski magazyn „Projekt”. Jednak geneza jego powstania jest starsza.
O tym, jak powstały polskie plakaty, opowiada pewna anegdota. W jednej z łódzkich kawiarni w 1945 roku spotkali się dwaj artyści graficy. Byli nimi Eryk Lipiński i Henryk Tomaszewski. Lipiński zakomunikował zdziwionemu Tomaszewskiemu, że będą robić plakaty filmowe. Prawdziwi artyści mają robić coś takiego? W ten sposób dokonało się niemalże niemożliwe: uliczne medium zostało (nie po raz ostatni) podniesione do rangi sztuki. I to nie byle jakiej, ponieważ do Polski Ludowej przyjeżdżali młodzi plakaciści z całego świata.
Zdziwienie Tomaszewskiego na wieść o tworzeniu plakatów bynajmniej nie wzięło się znikąd, ponieważ przed wojną plakat filmowy był uznawany za co najmniej mało atrakcyjną formę. Przeważał zamerykanizowany kicz oparty na fotosach filmowych. Jednym słowem były uważane za tandetę. Dwaj graficy już w 1947 roku podpisali umowę z dystrybutorem „Polski Film” i odtąd plakat filmowy stał się polem do popisu dla całej generacji grafików.
„Plakat powinien być jak dziwka”
Polska szkoła plakatu jest zbiorem zjawisk, które zaszły w środowisku grafików na początku lat 50. i trwały do lat 70. Choć i dzisiaj mówi się o jej kontynuatorach i spadkobiercach. Słowo „szkoła” może być nieco błędnie rozumiane, ponieważ sugeruje pewną ciągłość stylu. W rzeczywistości twórcy różnili się od siebie formą, stylem czy zastosowanymi technikami. Na przykład Jan Młodożeniec skupiał się na liternictwie i typografii. Jego znakiem rozpoznawczym był dziecięcy styl rysunków. Ma na koncie ponad 400 prac, z czego na uwagę zasługują jego plakaty do takich filmów jak „Dawno temu w Ameryce”, „Wielki Gatsby”, „Ojciec Chrzestny” czy „Gremliny rozrabiają”. To właśnie Młodożeńcowi udało się w sprawny sposób zdefiniować różnicę między plakatem a obrazem:
„Plakat wisi na ulicy niczym w galeriach >Płot<, >Mur<, >Metro<. Wiele pięknych obrazów nie byłoby zauważonych na płocie. Plama barwna będzie często lepszym plakatem niż drobiazgowo wyrysowany motyw. Skrót, lapidarność. Nowe formy, nowe pomysły wbrew monotonii i rutynie”.
Inny styl prezentował jeden z ojców „polskiej szkoły plakatu”, Henryk Tomaszewski. Był on odpowiedzialny za stworzenie na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych pracowni plakatu. Zyskała ona taką renomę i popularność, że przyjeżdżali do niej młodzi adepci z całego świata. Sam Tomaszewski stworzył w swoim życiu plakaty filmowe i teatralne. Do tych pierwszych trzeba zaliczyć „Dittę”, „Niepotrzebni muszą odejść” lub „Obywatel Kane”. Zresztą sam autor słusznie zauważył, że:
„Plakat powinien być jak dziwka. Wychodzisz na ulicę i widzisz”.
We wspomnieniach wielu osób żyjących w czasach „głębokiej komuny” ówczesne miasta są szare i ponure. Plakaty pełniły wówczas funkcje dekoracyjne i „rozjaśniające”. Tylko premiery filmowe i teatralne sprawiały, że peerelowska rzeczywistość ozdabiała się nieco większą paletą kolorów.
Nie sposób pominąć polskich plakatów do amerykańskich filmów. Dzisiaj dzieła te (filmy) uznajemy za kultowe, ale po ich pierwotnych afiszach widać, że są na wskroś popowe. Rodzime wersje były bardziej przemyślane, puszczały oko do przechodnia. Nie sposób odmówić im oryginalności wobec masówki prezentowanej przez amerykańskie wersje.
Oryginalne plakaty do serii „Gwiezdne Wojny” nie zmieniły się w swojej formie od samego początku. Jeden z wyjątków stanowiły rodzime wersje, których autorem był Jakub Erol. Posiadający tureckie korzenie autor miał na koncie ponad 1000 prac do filmów polskich i zagranicznych. Do dzisiaj traktowany jest zresztą jako jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej szkoły plakatu. Erol miał to szczęście, że dostawał topowe wówczas filmy hollywoodzkie. W ten sposób dostaliśmy plakaty do „Elektronicznego mordercy” – jak wówczas był tłumaczony „Terminator”, „Obcy – 8. pasażer Nostromo”, „Gwiezdne Wojny – Imperium Kontratakuje” lub „Poszukiwacze Zaginionej Arki”.
Świat również docenił polskich twórców. W 1949 roku Henryk Tomaszewski otrzymał pięć pierwszych nagród na Międzynarodowej Wystawie Plakatu Filmowego w Wiedniu. Polskiej szkole plakatu przyglądały się czasopisma niemieckie, czeskie, belgijskie i amerykańskie. Polscy twórcy jeździli na imprezy branżowe do Czech, Meksyku, Belgii, a nawet Japonii. W tym ostatnim kraju nader często gościli twórcy plakatu ze Śląska tacy jak Maciej Urbaniec czy Jan Młodożeniec. W 1990 roku w Tokio wybrano 100 najlepszych plakatów europejskich i amerykańskich, wśród których znalazły się i polskie prace.
Polska szkoła plakatu na przestrzeni lat wykształciła wielu wybitnych twórców i dla ówczesnej szarzyzny komunistycznej rzeczywistości była oknem na świat. Dla twórców była namiastką wolności twórczej, z której ochoczo korzystali. Nasuwa się więc pytanie: czy polska szkoła plakatu jeszcze istnieje? Choć bardziej zasadnym pytaniem wydaje się: czy plakat artystyczny jest jeszcze w ogóle potrzebny i czy stanowi osobną kategorię w ramach sztuk plastycznych?
Przyszłość autorów plakatów może stać pod znakiem zapytania. Powodem są algorytmy sztucznej inteligencji. Za przykład niech posłuży Midjourney. Jest to narzędzie, które generuje grafiki i zdjęcia. Poniższa grafika została przygotowana przez autora z pomocą sztucznej inteligencji. Wykonie trwało około 1 minutę. Zachodzi więc pytanie: czy autorzy plakatów będą jeszcze potrzebni?
Źródła:
Przeczytaj też: