Humanizm
Rodzice nastolatków na krawędzi. Jak sobie radzą (i nie radzą)
25 kwietnia 2025
Dzisiaj obchodzimy Międzynarodowy Dzień Pamięci o Katastrofie w Czarnobylu. Od wybuchu reaktora numer cztery czarnobylskiej elektrowni minęło 39 lat, lecz nad Europą wciąż wisi chmura. Znacznie trwalsza niż ta radioaktywna: chmura strachu przed atomem. Jednak ostatnio silniejsza okazuje się potrzeba poprawienia energetycznej niezależności.
Czas: 23 minuty po godzinie pierwszej, noc z 25 na 26 kwietnia 1986 roku. Wybuch reaktora. Pierwszy huk eksplozji przypominał grzmot. Głośny, głęboki. Kilka sekund przerwy. Drugi huk. Tym razem cichszy, ale wwiercający się w uszy. Metaliczny. Niektórzy mieszkańcy Prypeci – miasteczka oddalonego od elektrowni o trzy kilometry – nawet się nie obudzili. Ci z płytszym snem zerkali przez okna, wychodzili na balkony. Na niebie widzieli łunę. Niektórym skojarzyła się z zorzą. Innym z fajerwerkami.
Tej nocy i kolejnego dnia pożar gasili strażacy ubrani w zwykłe mundury. Nie mieli masek ani kombinezonów, nikt nawet nie poinformował ich, że to nie jest zwykły pożar. Za kilka dni, a nawet godzin, zaczną mieć objawy ostrej choroby popromiennej. Po dwóch tygodniach żaden z pierwszej grupy nie będzie już żył. Ich skażone ciała pochowają w metalowych trumnach zalanych betonem.
Promieniowanie w Prypeci natychmiast zostało przekroczone o kilkaset tysięcy razy. Mimo to w sobotni poranek, 26 kwietnia, życie w radzieckim miasteczku toczyło się jak gdyby nigdy nic. Dorośli poszli do pracy, dzieci do szkoły (w ZSRR zajęcia odbywały się też w soboty). Radioaktywny niewidoczny pył był już wszędzie: w piaskownicach i we włosach bawiących się w nich dzieci, na twarzach wszystkich mieszkańców miasta.
Zostali ewakuowani dopiero w niedzielę, 36 godzin po eksplozji. Nikt im nie powiedział, że nie wrócą. Wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy – portfel, dokumenty, kanapki. Może termos z gorącą herbatą.
Tego samego dnia radioaktywna chmura dotarła już do Polski i Skandynawii, ale Moskwa konsekwentnie milczała. Ugięła się dopiero w poniedziałek wieczorem, pod naciskami Szwedów, którzy wykryli skażenie i mieli zamiar sami poinformować o nim świat. TASS, centralna agencja prasowa ZSRR, wydała lakoniczny komunikat o „awarii i uszkodzeniu jednego z reaktorów”.
Michaił Gorbaczow, który funkcję I Sekretarza Partii przejął rok wcześniej, o katastrofie powiedział otwarcie dopiero po dwóch tygodniach, w telewizyjnym wystąpieniu. Po kilku miesiącach przyzna, że „Czarnobyl zmusił go i kolegów do przemyślenia wielu spraw”. Po kilku latach – że katastrofa atomowa bardzo przyspieszyła rozpad ZSRR.
Nic wcześniej tak szybko i tak dobitnie nie obnażyło systemowej niekompetencji, skostniałości, zakłamania i niewydolności w obliczu kryzysu. Katastrofę w Czarnobylu spowodowało fatalne połączenie wad konstrukcyjnych i błędów ludzkich popełnionych w nocy z 25 na 26 kwietnia. Na skalę konsekwencji wydarzenia wpływ miały opóźniona reakcja i narażenie ludności cywilnej. A za to odpowiada szeroko pojęta sowiecka władza – od lokalnej administracji, przez KGB i Ministerstwo Energetyki, po ścisłą elitę partyjną.
Same konsekwencje to między innymi trwałe skażenie obszaru o powierzchni 125–146 tys. km2 (w większości to ziemie białoruskie), przesiedlenie 350 tys. osób i śmierć – w zależności od szacunków – od 4 do 200 tys. osób.
Polecamy: Fale pochłonęły ich wszystkich. O wielu nikt już nie pamięta
W piwnicy szpitala w Prypeci leżą spodnie strażaka wezwanego na miejsce katastrofy. Przewodnik Wasilij poleca: „Przyłóżcie dozymetry”. Dozymetry pikają, turyści się śmieją. Ale gwóźdź programu dopiero przed nami: sesja fotograficzna na tle diabelskiego młyna, symbolu Prypeci. Tej dawnej, z lat 1970–1986, gdy atrakcja miała przypominać, jak wspaniałe jest radzieckie miasteczko wybudowane w komplecie z elektrownią. To także symbol Prypeci z pierwszych dwóch dekad XXI wieku, gdy rozkwitła tu nie tylko przyroda, ale też turystyka katastroficzna.
Zaraz będziemy wchodzić na dachy bloków mieszkalnych, w których do katastrofy żyli mieszkańcy „szczęśliwego miasta”. Po drodze mijamy ich mieszkania, wchodzimy do środka, robimy zdjęcia. Meble, zastawy kuchenne, koce i ubrania. Trudno powiedzieć, ile z tych rzeczy (i czy jakieś w ogóle) to autentyczne pamiątki po lokatorach, a ile – przywiezione tu rekwizyty sceniczne.
Szukasz treści, które naprawdę dają do myślenia? Sięgnij po kwartalnik Holistic News
Tutaj wszystko jest przedstawieniem: obiad w pracowniczej stołówce elektrowni, wspinanie się po konstrukcji Oka Moskwy (radzieckiego radaru w sąsiedztwie Czarnobyla), rozrzucone zabawki w dawnym przedszkolu. Od nas zależy, jak bardzo wejdziemy w to przedstawienie i jak bardzo w nie uwierzymy. Cena nie jest wygórowana – 100 dolarów za jednodniową wycieczkę, 200 z noclegiem w strefie. Jest atmosfera zabawy, adrenaliny. Nie ma: szczegółowych informacji o katastrofie, skupienia się na tragedii tysięcy ludzi, opowieści skłaniających do głębszej refleksji. Jak w pałacu strachów. Niby strasznie, ale na wesoło.
Czarnobyl, przed rozpoczęciem wojny w 2022 roku, był jednym z najpopularniejszych miejsc turystycznych Ukrainy. W ostatnich latach przed inwazją Rosji odwiedzało go rocznie 120 tys. osób. Wokół strefy powstała zresztą cała kultura. Serial HBO, gry komputerowe, komiksy, podcasty. Polacy – a wśród nich tacy, którzy od rodziców lub dziadków słyszeli opowieści o kolejkach po płyn Lugola – zafascynowali się tematem katastrofy atomowej.
Zdaniem dr. Philipa Stone’a – amerykańskiego naukowca zajmującego się tematem „mrocznej turystyki”, autora pracy Dark Tourism Spectrum – za taką fascynacją zawsze stoi strach i próba skonfrontowania się z nim.
Przeczytaj: Reaktor termojądrowy coraz bliżej. Francja bije rekord
Od katastrofy w Czarnobylu mija 39 lat, ale chmura strachu przed atomem do dzisiaj całkowicie nie opuściła Europy Środkowo-Wschodniej. Putin próbuje tym grać. Gdy w lutym 2025 roku rosyjski dron uderzył w sarkofag elektrowni w Czarnobylu, pół kontynentu wstrzymało oddech. Na szczęście w wyniku ataku nie zostały uwolnione promieniotwórcze substancje, a zdarzenie – jak zapewniał polski rząd w specjalnym komunikacie – „nie stanowiło zagrożenia dla bezpieczeństwa w Polsce”. Również działania Rosji w Zaporożu – zajęcie największej elektrowni jądrowej w Europie – były aktem politycznego szantażu.
Tymczasem Polacy są coraz bardziej świadomi tego, że własna energia jądrowa to – jak na razie jedyna – szansa na uniezależnienie się od rosyjskiego gazu. Po wybuchu wojny na Ukrainie poparcie Polaków dla budowy elektrowni atomowej mocno wzrosło. Centrum Badania Opinii Publicznej w raporcie Polacy wobec rozwoju energetyki jądrowej wskazuje, że w maju 2021 roku takie poparcie deklarowało 39 proc. Polaków, a rok później – już 75 proc. Ostatnie badanie zostało przeprowadzone na zlecenie Ministerstwa Przemysłu w listopadzie 2024 roku. Tu padł kolejny rekord. Budowę elektrowni atomowej w Polsce popierało już 92,5 proc. respondentów, przy czym aż 79,6 proc. zadeklarowało, że mogłaby powstać w okolicy ich miejsca zamieszkania.
Jeszcze nigdy poparcie dla energii jądrowej nie było tak wysokie. To efekt wojny, ale również szerokiej kampanii społecznej, w której eksperci tłumaczyli (i tłumaczą), że współczesne technologie jądrowe są nieporównywalnie bezpieczniejsze od tych z czasów działania elektrowni w Czarnobylu. Program Polskiej Energetyki Jądrowej zakłada, że w ciągu najbliższych 20 lat w kraju powstaną i zostaną uruchomione aż dwie elektrownie atomowe. Pierwsza z nich, w Lubiatowie-Kopalinie (gmina Choczewo, województwo pomorskie), ma osiągnąć pełną moc za 13 lat.
Strach przed atomem do końca nie zniknął. Polacy po czterdziestce nie zapomnieli smaku płynu Lugola. Ale to przecież historia katastrofy w Czarnobylu uczy nas, że trzeba działać szybko.
Może Cię zainteresować: Energetyczne imperia miały runąć. Ale przyszłość pachnie ropą