Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Ukraińcy również. Zamiast protekcjonalnie dziwić się, że wybrali komika na prezydenta, przyjmijmy ich wybór z otwartą głową i nadzieją
Wygrana Zełeńskiego – aktora, który w grał w serialu prezydenta i faktycznie został prezydentem – pozostawiła gros ukraińskich intelektualistów w stanie szoku i niedowierzania. Wielu uważa, że lud się zbuntował; z niektórych komentarzy przebija pogarda wobec wyborców „Ze” (jak nazywany jest prezydent-elekt), zaklęta w poczuciu, że „oto my po rewolucji godności mozolnie budowaliśmy kraj, a wy, lud, stawiacie cały nasz dorobek na jedną kartę i oddajecie stery rządów w ręce jakiegoś klauna”.
Często pada argument, że lud ów jest tak niewykształcony, że nie zna nawet prerogatyw głowy państwa – badania pokazują bowiem, że to, czego wyborcy „Ze” od niego oczekują, rzeczywiście w większości nie leży w zakresie jego kompetencji (za Kijowskim Instytutem Badań Socjologicznych; najczęstsze oczekiwanie: obniżka cen usług komunalnych).
Taka pogarda części elit jest niebezpieczna, bo zamyka dyskusję zanim uda się zdiagnozować problemy, które doprowadziły do fenomenu, jakim jest zwycięstwo aktora. Jest w nim coś z dwóch innych filmów – Incepcji i Black Mirror; przez kilka lat Zełeński wmawiał ludziom z ekranu telewizora, że mają zagłosować wiosną 2019 roku i dali się zahipnotyzować.
Owo poczucie wyższości zawiera w sobie nieco pogardy podobnej do tej, jaką w Polsce przeciwnicy PiS często obdarzają elektorat ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego.
Te ostatnie ukraińskie wybory już nazywa się „elektoralnym Majdanem”. Były w ogromnej mierze wotum nieufności wobec postmajdanowych elit. Trudno powiedzieć, czy naród zjednoczył Zełeński czy prezydent Poroszenko: drugi zrobił to w sposób negatywny (wygrał w jednym tylko obwodzie) – niemal co drugi głos otrzymany przez aktora był głosem przeciwko dotychczasowej głowie państwa.
Z jednej strony nie przewidziano sukcesu „Ze”, z drugiej zaś dynamika społeczna od dawna nań wskazywała. Już kilka lat temu popularny muzyk Światosław Wakarczuk znajdował się na sondażowym podium, lecz ostatecznie nie zdecydował się stanąć w szranki, choć wielu Ukraińców czekało na to do ostatniego momentu. Zniknięcie Wakarczuka stworzyło przestrzeń dla Zełeńskiego – w innym razie to muzyk a nie komik mógłby być dziś prezydentem Ukrainy.
O polityku Zełeńskim wiadomo dziś szalenie mało, ale nie jest powiedziane, że nie odniesie sukcesu – definiowanego przynajmniej z punktu widzenia polskich interesów. Istnieje szansa, że będzie kontynuował pomajdanowy kurs Poroszenki i ich programy nie będą się radykalnie różniły, choć inaczej rozłożone zostaną akcenty.
Ukraina po 2014 roku się dość znacznie zdepolaryzowała i coraz większa grupa Ukraińców ma podobną wizję rozwoju państwa, a prezydent mniejsze pole manewru. Poroszenko próbował przez wiele miesięcy skierować wybory na stare tory, prezentując je jako starcie na linii Europa-Rosja, ukraiński zachód-wschód, utożsamiając rywali z poplecznikami Putina, jednak ten manewr się nie powiódł.
„Ze” jest w pewnym sensie uosobieniem trzeciej Ukrainy, której narodziny tak gromko zapowiadane były w dobie rewolucji godności, środka między wrażliwością galicyjską i donbaską. Jest rosyjskojęzycznym Żydem ze wschodu kraju, który zdaje się popierać prozachodni i demokratyczny wektor, jednocześnie przesuwając tożsamościowo-symboliczny punkt ciężkości – w porównaniu do Poroszenki – nieco bardziej do centrum.
Nie dlatego Zełeński wygrał, ale ten aspekt jest istotny.
Zdecydowana większość komentatorów wskazuje, że będzie on – choćby w przeciwieństwie do swojego poprzednika – słabym prezydentem. Wiele za tym przemawia, ale nie jest to pewne.
Jako jego słabość wymienia się brak doświadczenia w polityce (choć był to akurat atut podczas wyborów), jednak dzięki temu brakowi doświadczenia nie jest – tak jak Poroszenko – uwikłany w układ oligarchiczny, nie posiada wielkich biznesów, o które należy dbać jako głowa państwa i daje mu to pewną swobodę działania.
Czy Zełeński stanie się, jak zapowiadał Poroszenko, „marionetką oligarchy Kołomojskiego”? To nie jest przesądzone. Gdy już będzie zaprzysiężonym prezydentem Ukrainy, jego pozycja w rozmowie z Kołomojskim będzie znacznie silniejsza niż dotychczas [oligarcha Ihor Kołomojski faktycznie w wyborach różnymi metodami popierał Ze, tudzież próbował pogrążyć Poroszenkę, z którym od lat jest skonfliktowany – red.].
Tak czy inaczej, wielkim wyzwaniem dla Zełeńskiego będzie odnalezienie się w postporoszenkowskim układzie i lawirowanie pomiędzy grupami wpływów tak, aby rozgrywać oligarchów i nie zwrócić ich jednym frontem przeciwko sobie.
„Ze” będzie miał zasoby ludzkie, po które może sięgnąć jeśli zechce na poważnie kontynuować reformy. Młodych wykształconych ludzi jest na Ukrainie niemało – nie tylko wśród szybko rosnącego w siłę trzeciego sektora, ale też przybywa ich na poziomie samorządów, a sprzyja temu między innymi sukcesywnie implementowana reforma decentralizacyjna.
Jaki obierze kierunek? Pierwszą wskazówką będą nominacje na szefów resortów zależnych od prezydenta: spraw zagranicznych oraz obrony, a także Służby Bezpieczeństwa Ukrainy oraz Prokuratury Generalnej. „Ze” musi znaleźć kilkadziesiąt osób do twardego jądra swojej ekipy i tu pomóc może kolejny jego atut: stworzył on dobrze prosperujący w kilku krajach biznes rozrywkowy, ma doświadczenie w zarządzaniu ludźmi i komunikacji (pokazała to kampania).
Po Kijowie chodzą słuchy, że zdaje sobie sprawę ze swoich słabości, potrafi słuchać i się uczyć, choć jednocześnie pod szeregiem względów znacznie ustępuje Poroszence. Jego pierwsze kroki mogą sprowadzić się do działań pokazowych, jak przeniesienie administracji prezydenta do innego miejsca (krok niczym z serialu Sługa narodu) czy zorganizowanie rozmów z obywatelami i „wsłuchanie się w ich głos”.
Takiego paliwa starczy jednak na niezbyt długo. Badania pokazują, że Ukraińcy chcą szybkich zmian. Każda decyzja Zełeńskiego będzie pozbawiała go części elektoratu, gdyż oczekiwania jego wyborców często są sprzeczne: od zwolenników NATO po przeciwników itd., każdy ma własne wyobrażenie przyszłego prezydenta.
To pierwszy ukraiński przywódca, który nie posiada żelaznego elektoratu.
Znajomy opowiadał mi o starszej daty konduktorce w pociągu, która nie potrafiąc poradzić sobie z zeskanowaniem biletu w formie elektronicznej zdenerwowała się i odpyskowała: „Przyjdzie Zełeński i skończy z tą waszą elektroniką!”.
Bez zaplecza w Radzie Najwyższej [ukraińskim parlamencie – red.] możliwości prezydenta są mocno ograniczone. Dlatego kluczowe będzie, czy Zełeńskiemu uda się dowieźć wielki społeczny kredyt zaufania do wyborów parlamentarnych, które najpewniej odbędą się jesienią. Nie jest to niewykonalne. Bo z jednej strony ludzie będą się nim rozczarowywać, z drugiej zaś on będzie mógł odpowiadać: „Niczego nie mogę zrobić, gdyż parlamentem dalej trzęsą stare elity – wybierzcie moją partię, wtedy dopiero będę mógł zrobić porządek”.
Zatem nie jesteśmy świadkami końca wielkiego show nad Dnieprem, a tylko wchodzimy w jego kolejny, nie mniej ważny etap.
Dziś niezbyt wiele możemy powiedzieć jeszcze o Zełeńskim, natomiast istotnym pytaniem jest, gdzie przebiega linia, za którą Ukraina się cofnąć już nie może – bez względu na to, kim okaże się nowy prezydent. Jest ono stawiane szczególnie w naszym kraju. Żadne wydarzenie w Europie Wschodniej – od czasów gorącej fazy wojny na Donbasie 2015 r. – nie wywołało wśród Polaków zainteresowanych Wschodem takiego poruszenia jak te wybory. Wiele osób obawiało się, czy „Ze” nie okaże się przypadkiem politykiem prorosyjskim.
Odpowiadam: nad Dnieprem dziś nie ma już możliwości powrotu do prorosyjskości w wydaniu Janukowycza, a więc do ścisłej integracji z Moskwą i wasalizmu. Zmieniły się nastroje po aneksji Krymu i wojnie na Donbasie, pojawiły się rzesze weteranów walk z prorosyjskimi separatystami, straszy widmo kolejnego Majdanu.
Sam też obawiałem się, że Zełeński popełni jakiś błąd. Że pokusi się o szybki sukces; zechce pokazać, że umie załatwić to, czego Poroszence się nie udało, czyli rozwiąże problem Donbasu.
Tym błędem mogłyby być negocjacje z Władimirem Putinem w formule jeden na jeden. Rosja mogłaby wykorzystać krótkotrwałe okno możliwości: wciągnąć Zełeńskiego w rozmowy, wykorzystać brak doświadczenia i doprowadzić do ustępstw Kijowa, które przełożyłyby się najpewniej na polityczny kryzys na Ukrainie. Temu m.in. mogło służyć ostatnie, wszak niezbyt korzystne z punktu widzenia długoterminowych interesów Moskwy, uproszczenie procedury przyznawania obywatelstwa rosyjskiego dla mieszkańców separatystycznego Donbasu – być może Kreml zrobił ten agresywny krok na przód, aby później mieć się z czego wycofać w geście dobrej woli w zamian za ustępstwa ukraińskie.
Całe szczęście jednak, Zełeński na takie rozmowy się nie wybiera, chce rozmawiać, ale przy udziale zachodnich partnerów. Wykazał zresztą już dość asertywną postawę oświadczając Putinowi, że to on może przyznawać żyjącym w kraju bezprawia Rosjanom ukraińskie paszporty, a nie odwrotnie.
Inna sprawa, że dobrym gestem Zełeńskiego byłoby udanie się na Donbas, aby spotkać się z żołnierzami i mieszkańcami regionu.
Przed pierwszą turą wyborów nie zadziałał często powtarzany argument (też przez autora tych słów), że sondaże sondażami, ale Ukraińcy stojąc nad urną nie zaryzykują powierzania rządów aktorowi bez doświadczenia politycznego, gdy ich kraj jest w stanie wojny itd. Ale dynamika procesów społecznych była inna. Zaryzykowali.
Podczas tych wyborów w Polsce było słychać wiele głosów obcesowo traktujących Ukraińców, ludzi śmiejących się, co to za naród, który wybiera sobie niedoświadczonego w polityce aktora na prezydenta. Owi komentatorzy zapominali jednak, że w Polsce w 2015 r. na niedoświadczonego w polityce muzyka Pawła Kukiza oddał głos co piąty wyborca – i to w sytuacji zgoła odmiennej niż na Ukrainie, gdy w Polsce kandydowało dwóch silnych kandydatów, a nad Dnieprem rozczarowanie Poroszenką i Tymoszenko było ogromne.
Każdy naród, nieco patetycznie mówiąc, ma prawo do podejmowania ryzyka, ewentualnego popełniania błędów, ale samodzielnie – zamiast bycia ofiarą błędów popełnianych w Moskwie czy innej stolicy. I prawo do sprawdzenia kim okaże się ich przysłowiowy Zełeński.
Na razie na 100 proc. wiemy tylko, kim już nie będzie. W kijowskim metrze wciąż wiszą plakaty zapraszające na kabaretowe występy Zełeńskiego – występy, które się już nie odbędą.