Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Granica 18 lat jest symbolicznym progiem dorosłości – i jeszcze w latach 80. był to czas, gdy młodzi ludzie rzeczywiście rozpoczynali życie zawodowe i zakładali rodziny, także ci, którzy szli na studia. Gdyby zapytać maturzystę, czy czuje się osobą dorosłą, zapewne odpowiedziałby z dużym wahaniem
Granica 18 lat jest symbolicznym progiem dorosłości – i jeszcze w latach 80. był to czas, gdy młodzi ludzie rzeczywiście rozpoczynali życie zawodowe i zakładali rodziny, także ci, którzy szli na studia. Gdyby zapytać maturzystę, czy czuje się osobą dorosłą, zapewne odpowiedziałby z dużym wahaniem.
Dzisiejsze pokolenie dwudziestoparolatków późno osiąga samodzielność finansową, a jeszcze później opuszcza rodzinne gniazdo i decyduje się na stały związek – nie mówiąc już o posiadaniu potomstwa. Eksperci określają tę sytuację mianem „odroczonej dorosłości” pokolenia Y. I trudno oprzeć się wrażeniu, że gdy używają tego terminu, mają na myśli tak naprawdę odraczanie odpowiedzialności – za siebie i za innych.
Jak zauważa jednak australijski psycholog dr James McCue, opóźnianie decyzji o rozpoczęciu samodzielnego życia wynika z faktu, że inaczej niż kiedyś rozumiemy znaczenie słowa „dorosłość” . „Psychologia rozwoju uznaje już wschodzącą dorosłość (ang. emerging adulthood) za osobny etap w życiu człowieka” – pisze McCue na łamach „World Economic Forum”. „Termin ten uwzględnia zmiany, jakie zaszły w postrzeganiu pewnych wydarzeń jako kluczowych oznak uzyskania dorosłości. Idea wschodzącej dorosłości uwzględnia też różne poziomy niezależności młodych ludzi i odzwierciedla ciągłość rozwoju osobowego, odnajdywania własnego ja”.
Badania przeprowadzone blisko 20 lat temu przez francuską socjolożkę Cécile Van de Velde pokazały, jak różnie postrzegana jest dorosłość w zależności od społeczeństwa, które nas kształtuje. Dla Duńczyków – wychowanych w dobrobycie i mających szerokie możliwości na rynku pracy – osiągnięcie dorosłości rozumiane było jako „odnalezienie siebie”. Obywatele Danii opuszczali rodzinne domy wcześnie, bo średnio wieku około 20 lat. Samodzielnego zamieszkania nie traktowali jednak jako synonimu osiągnięcia dorosłości, ale raczej jako czas, w którym mogą się wyszaleć.
Dla Brytyjczyków dorosłość to „branie odpowiedzialności”. Ich podejście było bardziej pragmatyczne: dorosły człowiek to taki, który ma stabilną pracę i własną rodzinę. Francuzi z kolei dorosłość utożsamiali z uzyskaniem pozycji społecznej. Jeszcze inaczej wygląda to w Hiszpanii, gdzie wyprowadzka z domu jest zwieńczeniem procesu dojrzewania. Dorosłość to dla nich „ustatkowanie się”, dlatego nie opuszczają rodzinnego domu, dopóki nie zdobędą w życiu trzech rzeczy: pracy, partnera i własnego mieszkania.
Choć od badań przeprowadzonych przez Van de Velde minęło sporo czasu, dane Europejskiego Urzędu Statystycznego pokazują, że trendy nie uległy zmianom: w 2017 r. z rodzinnych domów najszybciej (bo w wieku 21–22 lat) wyprowadzali się Skandynawowie; Francuzi i Brytyjczycy znajdowali się gdzieś pośrodku skali, zaś Hiszpanie czekali z opuszczeniem gniazda niemalże do trzydziestki.
Polacy także zwlekają z wyprowadzką dłużej niż przeciętni Europejczycy, bo decydują się na ten krok zazwyczaj między 26. a 27. rokiem życia. Jednakże prawie połowa (45,5 proc.) osób w wieku 25–34 lat dalej mieszka z rodzicami. Polscy „gniazdownicy” jako motywację pozostania w rodzinnym domu najczęściej podają oszczędność, choć 55 proc. z nich jest niezależna finansowo. Nie chcą też mieszkać sami, choć równocześnie narzekają, że kontrola rodziców utrudnia im nawiązanie relacji romantycznej.
Mariola Piszczatowska-Oleksiewicz, socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, w swoim artykule sugeruje, że jest to rodzaj błędnego koła nieuświadomionych lęków. „Gniazdownicy” boją się samotności, kurczowo trzymają się więc bliskiej relacji z rodzicami, co z kolei utrudnia im możliwość zbudowania związku z życiowym partnerem.
W 2016 r. naukowcy z Uniwersytetu SWPS przebadali ponad 3 tys. Polaków w wieku 18–29 lat. Wyniki pokazały, że połowa respondentów ma obawy przed wejściem w dorosłość, a 34 proc. z nich przyznało, że gdyby to było możliwe, najchętniej w ogóle nie wkraczaliby w dorosłe życie. Niechęć tę można wytłumaczyć tym, że dla obecnego pokolenia dwudziestolatków pojęcie dorosłości ma dużo większy ciężar gatunkowy niż dla ich rodziców.
Dorosłość przestała być jednoznacznie określana przez konkretne kamienie milowe w życiu człowieka – na osi czasu leżą one tak daleko od siebie, że trudno ustalić jakąkolwiek linię demarkacyjną między dzieciństwem a dorosłością. Jako jej wyznaczniki respondenci wskazywali raczej kompetencje społeczne: umiejętność zarobienia na siebie, zaplanowania własnej kariery i stworzenia trwałej relacji. Samo wejście w rolę męża, żony, ojca czy matki – według młodych ludzi – nie czyni ich jeszcze dorosłymi – osoba dorosła to taka, która jest na te role gotowa społecznie, finansowo i emocjonalnie.
Pochopnie zarzuca się pokoleniu milenialsów roszczeniowość i eskapizm. Badania pokazujące na przykład, że wielu z nich odsuwa w czasie decyzję o założeniu rodziny, może świadczyć o czymś wręcz odwrotnym: że młodzi ludzie chcą wejść w dorosłe życie świadomie i odpowiedzialnie.
Problemem okazuje się nie beztroskie podejście do świata i własnej przyszłości, ale raczej ciągle pojawiające się z tyłu głowy pytanie: „Czy jestem gotowy/gotowa na ten krok?”.
Doktor James McCue wskazuje, że ważnym elementem wchodzenia w dorosłość jest włączanie młodego człowieka w życie społeczne. To skuteczny sposób na to, by zwiększyć jego samoświadomość i – w dalszej perspektywie – umiejętność podejmowania decyzji. Kiedy nastolatek może angażować się w życie społeczności, która go wspiera i asekuruje, łatwiej mu potem wziąć odpowiedzialność za własne życiowe wybory. Może więc zamiast narzekać, że pisklęta nie chcą wyfruwać z gniazda, zastanówmy się najpierw, czy nauczyliśmy je latać?
Źródła: Eurostat, Nauka w Polsce, World Economic Forum