Nauka
Technologia wodorowa na morzach. Yamaha tworzy silniki przyszłości
20 listopada 2024
Uczniowie, którzy utknęli w domach, mają okazję, by zmierzyć się z wyzwaniami, jakie niesie ze sobą praca zdalna. Zarówno przed nimi, jak i przed nauczycielami i rodzicami, stoi sporo wyzwań. Jak polski system edukacji sprawdzi się w czasach pandemii i dostępu do nowych technologii?
25 marca wprowadzony został obowiązek prowadzenia przez szkoły zajęć on-line. Nie da się ukryć, że przed uczniami, nauczycielami i rodzicami stoi teraz sporo wyzwań i konieczne jest jak najszybsze przystosowanie się do nowej sytuacji. Oczywiście pojawia się wiele pytań, na które – choć szkoły zamknięte są już od prawie dwóch tygodni – nadal nie potrafimy znaleźć odpowiedzi: jak prowadzić lekcje, gdy w domu jest jeden komputer, z którego musi korzystać kilku uczniów? Jak pracować z młodymi ludźmi, którzy właśnie znaleźli się w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, boją się o siebie i swoich bliskich, źle znoszą zamknięcie w domu? Jak oceniać ich pracę, skoro nie ma pewności, czy wykonali ją sami?
„Próbujemy teraz na szybko przenieść analogową szkołę do internetu i już widać, że to się nie udaje. Nawet w zwykłych warunkach pracy wiemy, że uczniom trudno jest skupić się na lekcji przez 45 minut, że nauczycielom trudno jest wysłuchać wszystkich uczniów, trudno dawać informację zwrotną i oceniać pracę, trudno też jest formułować dobre, mądre zadania edukacyjne. Praca on-line uwypukla wszystkie problemy współczesnej szkoły” – mówi Magdalena Radwan-Röhrenschef, socjolożka edukacji i prezeska Fundacji Dobrej Edukacji, która prowadzi Szkołę Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego.
Wydaje się, że wszyscy siłują się z tym, jak połączyć nowe realia ze starymi przyzwyczajeniami – a być może kryzysowa sytuacja, w jakiej znalazła się polska szkoła, to okazja, by pewne rzeczy w systemie zmienić na lepsze.
Oczywiście praca zdalna wymaga odpowiedniego zaplecza technicznego, a także umiejętności – jednych i drugich brakuje zarówno nauczycielom, jak i uczniom. Co prawda z badań opublikowanych przez GUS pod koniec 2019 r. wynika, że 99,3 proc. gospodarstw domowych z dziećmi ma dostęp do komputera, ale jeśli w rodzinie jest trójka uczniów, to statystyka nie wygląda już tak kolorowo. Do tego ci uczniowie, którzy pochodzą z małych miejscowości, często nie mają szansy na szybkie połączenie internetowe konieczne do odbycia lekcji w formie wideokonferencji.
Poza tym obsługi nowych narzędzi do nauki trzeba się po prostu… nauczyć. Choć wydaje się, że dla dzieci technologia i internet to środowisko naturalne, nie zawsze tak jest. „Zwłaszcza u moich młodszych uczniów pojawia się problem z obsługą komputera – my tu mówimy o jakichś webinarach, live’ach, a dla niektórych dzieci wyzwaniem jest już choćby wysłanie maila z załącznikiem czy zrobienie skanu” – mówi Izabela Śliwińska, która uczy chemii i historii w Niepublicznej Szkole Podstawowej „Nowy Świat” w Gdańsku.
Z problemami borykają się także nauczyciele – najmłodsi z nich, owszem, nie mają większych trudności z nagraniem filmiku wprowadzającego do tematu lekcji, przygotowaniem prezentacji czy nawet interaktywnego tekstu on-line. Nie wszyscy jednak potrafią korzystać z nowych technologii i choć w analogowej szkole świetnie sobie radzili, teraz bezradnie rozkładają ręce. A być może to dobry moment, żeby nauczyć się czegoś od swoich uczniów?
„Wspieramy się w grupie nauczycielskiej, ale tak naprawdę obsługi Teamsów nauczyli mnie najpierw moi uczniowie” – mówi Ilona Starosta, polonistka z Zespołu Szkół Komunikacji w Poznaniu. „Wybrałam sobie klasę, o której wiedziałam, że życzliwie przeprowadzi mnie przez lekcję i pomoże w razie problemów. I jakoś się to udało. To dosyć intuicyjne narzędzie” – dodaje. Oczywiście wymaga to od nauczyciela zejścia z piedestału i pozycji wszystkowiedzącego, ale wzajemne uczenie się klasy i jej opiekuna to okazja do wytworzenia więzi – a tych przecież w okresie przymusowej izolacji brakuje najbardziej.
Nauczyciele zwracają uwagę, że choć przestali chodzić do szkoły, nie mogą zmienić się teraz w maszynki do wysyłania zadań i przygotowywania testów – ich praca jako pedagogów to także wsparcie dla uczniów, którzy znaleźli się w sytuacji izolacji i zagrożenia. „Musimy pomyśleć o tym, że nasi uczniowie są zamknięci teraz w domach z rodzicami, z którymi być może niespecjalnie im się układa. Nie pamiętamy, że w tym czasie młodzi ludzie odczuwają różnego rodzaju lęki: bo rodzic stracił pracę, bo ktoś z rodziny może zachorować. A o tym nikt nie mówi, rozmawiamy tylko o realizacji podstawy programowej” – zaznacza Ilona Starosta.
Większość nauczycieli zdaje sobie sprawę, że sztywne trzymanie się programu i realizacja podstawy programowej za wszelką cenę nie jest najlepszym wyjściem. Nie mają też złudzeń, że to w ogóle możliwe – ale ministerstwo (przynajmniej na razie) naciska, by prowadzić system oceniania „po staremu”.
„Na początku kwarantanny liczyłam na to, że zmienią się trochę wartości – że być może okaże się, że oceny nie są takie ważne, a bez ciągłej kontroli w formie sprawdzianów można żyć” – mówi Wiktoria Korzecka, licealistka z Wrocławia i autorka strony „Posłuchajcie uczniów”. „Obecnie myślę, że zmienić się może jedynie podejście nauczycieli i uczniów do siebie nawzajem i do całej edukacji – może w obliczu zagrożenia zrozumiemy, że sprawdziany można czasami odpuścić, bo jednak nie są w tym wszystkim najważniejsze” – zastanawia się uczennica.
„Ważne, żeby w tym czasie znaleźć jakiś sposób na bycie razem – to jest przecież najważniejsze w edukacji. Centrum Edukacji Obywatelskiej we wskazówkach dotyczących zdalnego nauczania wydało zalecenie, żeby zacząć pracę zdalną od rad pedagogicznych i godzin wychowawczych. To podejście jak najbardziej mi bliskie, bo takie wspólne konferencje klasy z nauczycielem to po prostu okazja, żeby ze sobą porozmawiać, opowiedzieć o tym, jak się wszyscy czujemy w tej sytuacji” – sugeruje Magdalena Radwan-Röhrenschef. Radzi też, by spotkania on-line uzupełniać zadaniami, które uczniowie mogą wykonywać sami lub w małych grupach, w wybranym przez siebie czasie – a podczas wideokonferencji dzielić się efektami tych prac i przemyśleniami.
I tu dochodzimy do tego, że czasy pandemii to czasy większej swobody w planowaniu pracy, ale też większej odpowiedzialności za organizację własnego czasu (o czym wiedzą freelancerzy i wszyscy zamknięci od dwóch tygodni na home office’ach). „Mnie na przykład o wiele łatwiej jest uczyć się w domu, bo sama rozkładam sobie zadany materiał. Jeśli coś już umiem, to mogę przejść do kolejnej rzeczy, jeśli nad czymś muszę usiąść dłużej, to wygospodaruję na to czas. Zyskujemy więc swobodę – pytanie tylko, czy przyzwyczajeni do rygoru i »tresury« polskiej szkoły będziemy umieli z niej korzystać?” – zastanawia się Wiktoria Korzecka, kiedy pytam ją, jak idzie jej praca z domu.
Nauczycielki, z którymi rozmawiam, zwracają uwagę, że uczniowie mają z tym ogromny problem. „Moi uczniowie z młodszych klas zupełnie tego nie potrafią. Nie panują nad ilością materiału, którą dostają, zwłaszcza że nauczyciele przesyłają im materiały różnymi kanałami” – sygnalizuje Ilona Starosta. Izabela Śliwińska, która uczy w szkole podstawowej, dodaje: „Uczniowie nie umieją planować własnej pracy. Jedni zostawiają wszystko na ostatnią chwilę, inni – robią byle jak od razu wszystkie zadania, które zostały zaplanowane na dwa tygodnie”.
We współczesnych realiach rynkowych nieumiejętność planowania własnego czasu pracy to ogromny brak i obecnie widać, że niestety jest to problem większości polskich uczniów. Nie wiadomo, czy w ciągu kilku tygodni lub miesięcy wypracują w sobie tę przydatną umiejętność – ale na pewno jest to coś, na co twórcy systemu edukacji zdecydowanie powinni zwrócić uwagę.
Radwan-Röhrenschef zaznacza, że słabszym uczniom jest w tej sytuacji jeszcze trudniej niż zazwyczaj: „Obawiam się, że ci, którzy słabiej radzą sobie w nauce, mają niższe kompetencje związane z uczeniem się i zarządzaniem swoim czasem, podczas zdalnej nauki będą mieli jeszcze większe problemy. To są osoby, które najbardziej potrzebują wsparcia nauczycieli, bo zazwyczaj najmniej dostają go w domu – często nie ze złej woli rodziców, tylko z powodu niższego kapitału kulturowego rodziców. Moglibyśmy zmienić sposób pracy nauczycieli i skierować ich do wspierania słabszych uczniów, ale ci niestety są teraz zajęci wypełnianiem sprawozdań i organizacją nowych warunków pracy” – dodaje.
„Niektórzy dyrektorzy wymagają, żeby nauczyciele tworzyli sprawozdania, ile razy skontaktowali się z uczniami, ile razy z rodzicami. Wiem, że niektórzy z moich kolegów i koleżanek prowadzą specjalne zeszyty, gdzie wszystko zapisują” – mówi Ilona Starosta. Dlaczego? Bo nauczanie zdalne nauczaniem zdalnym, ale papiery muszą się zgadzać.
Tu właśnie pojawia się główny problem polskiego systemu edukacji: całkowity brak zaufania. Dyrektorzy nie wiedzą, czy nauczyciele naprawdę pracują. Nauczyciele nie wiedzą, czy uczniowie wykonują zadania samodzielnie. Uczniowie nie wiedzą, czy ktokolwiek sprawdza ich pracę. Rodzice nie wiedzą, czy ich dzieci naprawdę się uczą, czy tylko udają. No bo skoro nie siedzą w szkole, to nie wiadomo. W codziennej szkolnej pracy wykorzystuje się liczne mechanizmy kontroli tego, czy zadana praca została wykonana – od kartkówek i zadań domowych po stosy sprawozdań, jakie przygotowują nauczyciele.
Ale podstawą z nich jest przekonanie, że wysiedziane w ławce godziny to zrealizowany materiał. Nie ma cię na lekcji – nie uczysz (się), czyli nie pracujesz. O ile korporacje już od dawna korzystają z narzędzi, które w pewnym stopniu pozwalają kontrolować czas pracy wykonywanej zdalnie, o tyle szkoła – zarówno wobec swoich pracowników, jak i uczniów – czuje się w tej sytuacji zupełnie bezradna. Nie pomaga fakt, że nauczyciele nie mają jasnej informacji, jak policzone zostaną ich wynagrodzenia (co rusz pojawiają się głosy, że za okres pracy zdalnej nie zostaną wypłacone dodatki do podstawowej pensji).
Do tego wszystkiego dochodzi główna bolączka polskiego systemu edukacji – oceny. Jak ocenić pracę ucznia, skoro nie wiadomo, czy sam ją wykonał? – to jest pytanie, które zadają sobie wszyscy nauczyciele. Niektórzy zostawiają sprawę uczniom.
W szkole Wiktorii nauczyciel chemii zrobił swojej klasie kartkówkę on-line. „Napisał do nich tylko, że to jest ich sprawa – czy wolą być uczciwi, czy napisać kartkówkę na 5” – opowiada licealistka. Ale problem jest znacznie bardziej rozległy, bo cały system edukacji opiera się na sprawdzaniu wiedzy uczniów i wystawianiu ocen w zależności od stopnia, w jakim opanowali materiał.
Kolejnym wyzwaniem będzie przeprowadzenie egzaminów. Organizacja Międzynarodowej Matury (IBO) podjęła już decyzję, że w tym roku nie przeprowadzi matur międzynarodowych i będzie klasyfikować uczniów na podstawie ocen końcowych z przedmiotów.
„Tylko że to jest system oparty na stałej pracy, ustandaryzowanych kryteriach, które w każdej szkole są takie same. W polskim systemie oświaty nie bez powodu zrezygnowaliśmy z rekrutacji na kolejne etapy na podstawie ocen wystawianych w szkołach na rzecz ogólnokrajowych egzaminów. Ale w ogóle w tej sytuacji powinniśmy zastanowić się, jak przemodelować system oceniania uczniów i sprawić, żeby stał się narzędziem do rozwijania umiejętności, a nie maszynką do nabijania punktów w rankingach” – komentuje Radwan-Röhrenschef.
Czy koronawirus zmieni polską szkołę? Trudno powiedzieć, ale aż szkoda byłoby takiej szansy nie wykorzystać. „Myślę, że przez najbliższe dwa tygodnie będziemy bardzo oddolnie testować różne rozwiązania, zrobi się spore zamieszanie, a po tym czasie będzie trzeba na nowo przemyśleć, jak w tej sytuacji uczyć się i pracować. Być może to dla nas szansa, żebyśmy zaczęli sobie bardziej ufać, bo wypracowane przez szkołę narzędzia kontroli są zbyt obciążające” – podsumowuje ekspertka.