Nauka
Potworny bezgłowy kurczak pływa w oceanach. Jest zagadką dla badaczy
14 sierpnia 2025
Postulat utworzenia wspólnej armii to krok w stronę sztucznej federalizacji Unii Europejskiej i pozbawienia państw narodowych ich podstawowych atrybutów, takich jak suwerenność czy interesy narodowe. UE próbuje sztucznie rozszerzać swoje kompetencje poprzez budżet, co widać szczególnie w sferze obronności — wskazuje Tomasz Szatkowski, były wiceminister obrony narodowej oraz były ambasador RP przy NATO.
Anna Bobrowiecka: Koncepcja wspólnego, europejskiego wojska stale powraca w mediach i wypowiedziach niektórych polityków co pewien czas, już od wielu lat. Jednocześnie, nigdy nie wychodzi ona poza sferę rozważań. Jak na dzisiaj należy traktować tę ideę, jaka jest jej przyszłość?
Tomasz Szatkowski, były ambasador RP przy NATO: Dyskusja nad tak zwaną armią europejską i w ogóle europejską obronnością cały czas ewoluuje, ale od początku miała przede wszystkim charakter polityczny. Część polityków i komentatorów głośno popierała realizację tego konceptu, bo pragnęła głośno pokazać swoją zdecydowaną proeuropejskość. Inni z kolei przestrzegali, że byłoby to zagrożeniem dla naszej współpracy w obszarze bezpieczeństwa ze Stanami Zjednoczonymi. Obecnie widać jednak, że koncept armii europejskiej jest nierealny.
Nie widzę szans na to, abyśmy jako obywatele państw europejskich mieli niejako „stopić się” w jednej armii europejskiej – a to dlatego, że nie ma takiego państwa, jak Europa. Unia Europejska jest sztucznym tworem, a nie państwem narodowym. To państwa narodowe dzisiaj szczególnie strzegą swoich kompetencji i możliwości podejmowania suwerennych decyzji w zakresie bezpieczeństwa. Nie sądzę, aby zaakceptowały one dalej idące podważanie tych wyłącznych dla siebie uprawnień.
Ta sfera suwerenności związana jest w dużej mierze właśnie z kompetencją tworzenia przez państwo własnego, narodowego wojska. Warto też zaznaczyć, że koncept „armii europejskiej”, jak wskazuje sama nazwa, to co innego, niż sojusz militarny państw, jakim jest NATO. De facto jest to pomysł utworzenia jakiegoś międzynarodowego miksu wojskowego. Trudno jednak wyobrazić sobie sytuację, w której żołnierze państw mieli — na przykład — składać przysięgę i ślubowanie Unii Europejskiej.
Z czego wynika taki postulat w pewnych środowiskach politycznych? To brak zaufania do NATO, brak wiary w ewentualną pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych? Mamy podstawy, aby podważać Pakt Północnoatlantycki?
Relacje między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską są dzisiaj bardziej napięte, ale siła i rola NATO nie wydaje się być w żaden sposób zagrożona. W ostatnim czasie pojawiały się w dyskursie publicznym pewne obawy, że Donald Trump wycofa się z Europy, że Stany Zjednoczone mogą nawet oddać funkcję głównego dowodzącego wojskami NATO w Europie. To nie nastąpiło.
Jednocześnie jednak bardzo specyficznym zjawiskiem jest w Brukseli brak wyciągania wniosków z doświadczeń — gdy zauważamy, że coś się nie powodzi, to z tego rezygnujemy, nie idziemy dalej w tym kierunku. Unijne formacje wojskowe okazały się porażką, ponieważ nigdy ich nie użyto i stanowią już tylko obciążenie dla państw członkowskich i dla ich armii. Wciąż natomiast pojawiają się nowe pomysły, ażeby utworzyć np. nową brygadę interwencyjną. Choć nie ma to większego sensu, coś takiego może się zatem wkrótce pojawić, ale to ciągle nie będzie żadna armia europejska.
Czy Unia Europejska w ogóle powinna zatem w jakikolwiek sposób inwestować i rozwijać swój własny obszar obronności? Jak by to mogło wyglądać?
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że błędem jest w ogóle porównywanie Unii do NATO, a także stawianie ultimatum: „albo NATO, albo UE”. Członkostwo w tych organizacjach to są dwa zbiory, które częściowo się ze sobą pokrywają. Dwudziestu kilku członków Sojuszu jednocześnie należy przecież do Unii Europejskiej, co naturalnie czyni ją ważnym partnerem. Jednakże to właśnie Sojusz Północnoatlantycki powinien być tą organizacją nadrzędną w zakresie obronności. Jego założenia i cele od początku były bowiem najbardziej ambitne i konkretne — przede wszystkim bezpieczeństwo i współpracę w wymiarze obrony kolektywnej.
To właśnie NATO pełni funkcję takiego zasadniczego operatora w dziedzinie wojskowej. Może też stawiać pewne cele polityczne, których implementacja będzie zależała od tego, czy jesteśmy członkami Unii, czy nie. W kwestiach obrony, UE może więc pełnić pewną uzupełniającą, pomocniczą rolę w relacji do Sojuszu, i to głównie w sytuacjach mniej kryzysowych, gdy nie ma potrzeby angażowania NATO — mówi o tym m.in. tzw. klauzula wzajemnej pomocy zawarta w Traktacie o Unii Europejskiej. Rolę Brukseli widzę zatem raczej w obszarze implementacji standardów NATO-wskich. Narzędziami mogą być tutaj przykładowo różne dotacje czy subsydia.
Nie da się ukryć, że państwa europejskie — włącznie z Polską — mają nierzadko wręcz rozbieżne interesy. Inaczej interpretujemy, chociażby zagrożenie ze strony Rosji. Jak wobec tego – czysto teoretycznie – mogłoby w ogóle funkcjonować takie wojsko, połączone z sił tych wszystkich państw? To brzmi surrealistycznie.
To jest jeden z podstawowych problemów tej koncepcji. Wiąże się to z kwestią suwerenności, o której mówiłem na początku. Postulat utworzenia wspólnej, europejskiej armii to krok w stronę sztucznej federalizacji Unii Europejskiej i pozbawienia państw narodowych ich podstawowych atrybutów — takich jak właśnie suwerenność czy interesy narodowe. Obecnie UE próbuje niestety sztucznie rozszerzać swoje kompetencje, zwłaszcza poprzez budżet.
Szczególnie widać to właśnie w sferze obronności. Zaczęto m.in. od projektów związanych z Badaniami i Rozwojem. Obecnie dochodzimy do idei, niestety dość selektywnego wspierania przemysłu obronnego państw członkowskich i udzielania im pożyczek na zbrojenia, choć konsekwencją może być ograniczanie suwerenności państw członkowskich w tym zakresie. Krok po kroku Unia Europejska „rozpycha” swoje uprawnienia i funkcje, wychodząc poza traktaty.
Wynika to niestety z jej głównego ideologicznego założenia, że jako instytucja nigdy nie powinna się zatrzymać ani cofnąć, że musi iść do przodu ze swoimi kompetencjami. Możemy zatem spodziewać się, iż urzędnicy w Brukseli nadal będą — głównie we własnym interesie — dążyć do tego powiększania sfery swojego wpływu poprzez kwestie budżetowe i poprzez mechanizm zakupów zbrojeniowych. W dalszej perspektywie jednak nie widzę szans na to, aby plany utworzenia wspólnej armii miały się powieść, podobnie jak cała wizja federalnego superpaństwa europejskiego.
Warto przeczytać również: W razie wojny nie opuścisz Polski. Mobilizacja będzie błyskawiczna