Nauka
Roboty sprzątające AI i ChatGPT. Sztuczna inteligencja na co dzień
20 listopada 2024
Detektyw Sherlock Holmes, królewicz duński Hamlet czy Wielki Brat. A może Marlboro Man czy lalka Barbie? Wszystkie te postacie fikcyjne wywarły znaczący wpływ na ludzi, zmieniając ich nawyki czy przekonania. Jak to się stało, że wytwory wyobraźni twórców, osoby w rzeczywistości nieistniejące odciskają tak wielkie piętno w historii? Dlaczego akurat ci okazali się istotni, a tysiące innych odeszło w zapomnienie?
Postacie fikcyjne towarzyszą nam od dzieciństwa. Zanim lepiej poznamy ludzi z krwi i kości – z ich zaletami, ale też wadami – naszą wyobraźnię wypełniają Królewna Śnieżka, Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek albo Myszka Miki, Mała Syrenka czy lew Simba. W pierwszych latach życia często to postacie rzeczywiste dopasowujemy do tych fikcyjnych. „Ten chłopiec jest podobny do Krecika”, „ten pan do Rumcajsa”, a „ta dziewczynka ma jasne włosy jak Tola” – komentują dzieci.
W świecie dorosłych – wbrew pozorom – niewiele się zmienia. Przeżywamy rozterki bohaterów seriali, komentujemy je, dopingujemy ulubione postacie. Ale z drugiej strony wzorujemy się na nich. I tu tkwi problem.
Marlboro Man – seksowny kowboj na tle dzikiej przyrody z nieodłącznym papierosem rozbudził w milionach ludzi na całym świecie chęć do palenia tytoniu. Reklamy, pojawiające się od 1954 do 1999 roku rozprzestrzeniły się praktycznie po wszystkich krajach, trafiły nawet za żelazną kurtynę (w Polsce czerwone marlboro produkowano i sprzedawano od 1973 roku). Przystojny Amerykanin inspirował – szczególnie nastolatków, tworząc iluzję, jakoby papieros był nieodłącznym atrybutem męskości. Skutecznie skłonił do palenia. Efekt? Zdaniem środowisk lekarskich Marlboro Man spowodował przedwczesną śmierć milionów palaczy, zmarłych na raka płuc.
Jak to się stało, że fikcyjna postać tak znacząco zaznaczyła się w historii. Nawiasem mówiąc – ów facet w dżinsowej koszuli i kowbojskim kapeluszu z nieodłącznym papierosem, pozujący na tle dzikiej prerii odgrywany był przez kilku starannie dobranych modeli. Właśnie – to głęboko przemyślana i mistrzowsko przeprowadzona przez Leo Burnetta kampania reklamowa przyczyniła się do gigantycznego sukcesu marki, która już po roku od pierwszego bilbordu znalazła się na czwartym miejscu najchętniej kupowanych papierosów.
Teoretycznie celem Burnetta było co innego – na zlecenie koncernu Philip Morris miał przygotować kampanię promocyjną, która zachęci mężczyzn do kupowania produktów uważanych za typowo kobiece. Takimi były bowiem papierosy z filtrem. Wcześniej mężczyźni wybierali niemal wyłącznie surowe „skręty” – filtr kojarzył się ze zniewieścieniem. Burnett jako utalentowany dziennikarz i copyrighter wykorzystał kontekst kulturowy i niezwykle popularne w latach 50. XX wieku westerny i wypromował wzorowanego na nich bohatera – wolnego, silnego i niezależnego kowboja. Jego wizerunek przetrwał blisko pół wieku, do czasu gdy kolejne kraje zaczęły wprowadzać zakazy reklamy i promocji wyrobów tytoniowych. W czerwcu 2023 r. firma Philip Morris ogłosiła, że Marlboro – kultowa marka papierosów – definitywnie zniknie z rynku.
Przeczytaj też:
Amerykańscy autorzy leksykonu „101 najbardziej wpływowych osób, które nigdy nie istniały” na drugim miejscu, tuż po Marlboro Manie umieścili Wielkiego Brata z powieści George’a Orwella „Rok 1984”. Ta postać stała się symbolem nadużywania władzy przez państwo, w tym prowadzenia powszechnej inwigilacji (bohaterów otaczają wszechobecne napisy „Wielki Brat patrzy”). Okazało się to szczególnie istotne w epoce masowego korzystania z internetu i mediów społecznościowych. W przeciwieństwie do Marlboro Mana, który powoli przechodzi do historii, nieco starszy od niego Wielki Brat (książka ukazała się w 1949 r.) zyskuje na znaczeniu.
Przez pierwsze cztery dekady po wydaniu dzieła Orwella było ono traktowane jako oskarżenie totalitarnego systemu komunistycznego, zniewalającego pół Europy. Później – niespodziewanie – Wielki Brat zyskał nowe życie w popkulturze, inspirując programy z gatunku „reality show” pod nazwą „Big Brother”, emitowane w dziesiątkach krajów całego świata. W ostatnich latach postać ta była przywoływana w czasie globalnych protestów przeciw cenzurowaniu internetu. Prawdopodobnie to właśnie uniwersalność przekazu i możliwość odwoływania się do Wielkiego Brata w różnych sytuacjach jest podstawą jego popularności. Sam Orwell by tego nie przewidział…
Lalka Barbie, choć została wymyślona jako jedna z wielu pospolitych zabawek dla dzieci, zdobyła ogromną popularność, stając się z czasem jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci fikcyjnych. Różniła się od dominujących pod koniec lat 50. XX w. figurek z dwóch powodów: przedstawiała dorosłą kobietę, a nie niemowlę, a ponadto towarzyszyła jej zawczasu wymyślona biografia (miała trzy młodsze siostry, przyjaciółkę, chłopaka itd.). Pierwsze modele, wyprodukowane w 1959 r., były blondynkami lub brunetkami. Barbie ubrana była w strój kąpielowy w czarno-białe paski i uczesana w kucyk.
Amerykańska lalka szybko stała się rozpoznawalna i pozostała na lata jednym z ważniejszych symboli kultury masowej. Dziewczynki pokochały ją za niezliczone możliwości zabawy: Barbie można było ubierać w różne suknie czy kostiumy, dobierać buty i dodatki, urządzić dla niej pokój i domek, jeździć z nią kabrioletem, bawić się z różnymi zwierzakami, pracować w różnych zawodach, np. baletnicy, nauczycielki, policjantki, astronautki, farmerki itd. Świat ślicznej lalki zmieniał się tak, aby sprostać dziecięcym marzeniom. Wydawałoby się, że produkujące Barbie amerykańskie przedsiębiorstwo Mattel stworzyło produkt idealny, zapewniający sukces finansowy na dekady.
Po około pół wieku od upublicznienia wizerunku tej „nastoletniej modelki” pojawiły się kontrowersje. Zbyt idealna figura Barbie – długonogiej piękności o talii osy, dużym biuście, z wielkimi oczami i długimi włosami stała się niedoścignionym wzorcem dla wielu dziewczynek. Spowodowało to tysiące przypadków anoreksji i wzmagało kompleksy nastolatek, niemogących zbliżyć się wyglądem do ich wzorca. Krytykowano też Barbie za nadmierną seksualizację i promowanie konsumpcjonizmu (coraz to nowe ciuchy i nowe przyjemności). Mimo próby ratowania wizerunku np. przez wyprodukowanie lalek ciemnoskórych, w hidżabie czy o mniej smukłej sylwetce, dawna idolka nastolatek przeszła do historii, pozostając symbolem „czasów minionych”. Dobiła ją porażka sprzed kilku lat: próbując promować tolerancję, producenci wprowadzili na rynek Barbie na wózku inwalidzkim – szybko okazało się jednak, że nie jest w stanie ona zmieścić się w drzwiach żadnego domu dla lalek tejże firmy…
Choć zwykle za najbardziej wpływowe postacie fikcyjne uznawane są te, które zostały wymyślone w XX w., to jest kilku bohaterów literackich z wcześniejszych epok, nieustannie zajmujących wysokie miejsca w rankingach. To m.in. Hamlet, Frankenstein czy Sherlock Holmes. Można te postacie nazwać archetypicznymi, gdyż uosabiają pewne ważne cechy ludzkiego charakteru bądź są realizacją odwiecznych pragnień. Ponadto głęboko wniknęły w kulturę, zaistniały w języku codziennym (np. określenie „hamletyzować” w sytuacji problemów z podjęciem decyzji), stały się powszechnie rozpoznawalne.
Hamlet, tytułowy bohater XVII-wiecznego dramatu Wiliama Szekspira jest symbolem wewnętrznego rozdarcia. Jego „być albo nie być” – jeden z najbardziej rozpoznawalnych cytatów – wyraża moralny dylemat, zrozumiały dla każdego. To wybór pomiędzy biernym trwaniem w oportunizmie a czynnym sprzeciwem wobec niegodziwości. Pierwsza postawa zapewnia spokój i wygodne życie, druga – koi sumienie, ale naraża na trudności, np. więzienie. Właśnie – to uniwersalność hamletowskich dylematów stawiają duńskiego księcia wysoko wśród postaci fikcyjnych, ale wpływowych.
Frankenstein – stwór z romantycznej powieści Mary Shelley uosabia odwieczne pragnienie powstania z martwych. Eksperymenty jego twórcy – doktora Wiktora Frankensteina, polegające na zszywaniu ludzkich zwłok przynoszą efekt, gdy martwe ciało zostaje ożywione po uderzeniu pioruna. Powstały stwór – choć wielki i silny – zostaje przez ludzi odrzucony jako odmieniec. Nie radzi sobie z trudną sytuacją: atakuje i zabija swego twórcę, a potem sam odbiera sobie życie. Podobnie jak w przypadku Hamleta, dotykamy tu najważniejszych ludzkich dylematów: tajemnicy życia, realizacji skrytych marzeń i niespełnionej miłości twórcy do swego dzieła (w tym wypadku „dziecka”). Postać Frankensteina na trwale zagościła w mowie potocznej, zresztą w różnorakich znaczeniach, począwszy od „wyglądasz jak Frankenstein” (czyli okropnie, jak potwór), po „ożył jak Frankenstein” (niespodziewanie powstał, zbudził się ze snu).
Sherlock Holmes – poczciwy bohater XIX-wiecznych powieści i opowiadań Arthura Conana Doyle’a jest wzorcem detektywa. Jego dociekliwość, połączona z analitycznym umysłem i wysoką inteligencją pozwala na rozwikłanie nawet najtrudniejszych zagadek kryminalnych. Funkcjonuje w kulturze masowej jako symboliczny mistrz dedukcji. Spełnia marzenia milionów miłośników kryminałów o doskonałym śledczym, bijącym na głowę policjantów i… konkurencję. Popularność jego postaci w znacznej mierze zasadza się na tradycyjnej wierze w triumf prawdy i dobra nad fałszem i występkiem. Wymyślony przez szkockiego pisarza bohater z powodzeniem funkcjonuje w języku potocznym; np. gdy ktoś sprawia wrażenia nadmiernie dociekliwego, mawiamy „nie bądź taki Sherlock” i… wszyscy rozumieją.
Tylko nieliczne postacie fikcyjne przetrwały próbę czasu, pozostając znaczącymi przez stulecia. Część – jak np. król Artur, legendarny – silny i sprawiedliwy władca Brytów, pozostaje popularny, ale głównie regionalnie, na Wyspach Brytyjskich. Inni – jak np. olbrzymi goryl – King-Kong, wychowany wśród małp Tarzan czy szkocki rycerz Ivanhoe ulegli nieco zapomnieniu. Pojawiają się kolejni (np. czarodziej Harry Potter) – są jednak znani głównie wśród młodszych pokoleń.
Współcześnie postacie fikcyjne pojawiają się nie tylko w książkach czy filmach, ale też w popularnych grach komputerowych czy w formie virali w internecie. Zapewne będzie ich coraz więcej. Zawładną częścią naszej wyobraźni, pozostaną w naszych myślach, będą wpływać na nasze życiowe decyzje.
Nie ma powodu, aby obawiać się nowych fikcyjnych postaci. Wszak obecne były od zarania ludzkości. Traktowane niegdyś z pobłażliwością –- jak bohaterowie legend czy baśni – zyskały uznanie u współczesnych filozofów.
Przeczytaj też:
Przedstawiciele wpływowego XX-wiecznego kierunku – fenomenologii – umieścili fikcyjne postacie w porządku ontologicznym jako tzw. byty intencjonalne (obok bytów realnych i idealnych). Polski filozof –- Roman Ingarden – profesor Uniwersytetu Lwowskiego i uczeń twórcy fenomenologii – Edmunda Husserla zdefiniował je jako przedmioty, które są wytworem aktów naszej świadomości.
Typowym przykładem bytów intencjonalnych są bohaterowie dzieł literackich. Nie istnieją one samodzielnie, wywodzą się z aktów twórczych powołującego je artysty (np. Szekspir wymyślił Hamleta). Jednak gotowe dzieło sztuki (np. powieść, dramat itp.), choć nie istnieje świadomie, dociera do odbiorcy i zmienia jego sposób myślenia i odczucia. Na tym opiera się siła oddziaływania bohaterów literackich, filmowych itp.
Według Ingardena i innych fenomenologów obecne w naszej świadomości fikcyjne postacie Hamleta, Odyseusza i innych wpłynęły na nas nie mniej niż ludzie czy przedmioty, które widzimy czy dotykamy (byty realne).
Zrozumienie oddziaływań bytów intencjonalnych na podejmowanie decyzji w życiu codziennym może pomóc w uporządkowaniu i zracjonalizowaniu naszego myślenia. Będąc świadomymi tego, jak bardzo postacie fikcyjne rzutują na nasze postrzeganie świata, powinniśmy być wobec nich krytyczni. Zwłaszcza jeśli są to np. nowo wymyśleni internetowi bohaterowie, mogący być elementem strategii marketingowej konkretnej firmy (taką rolę spełnił niegdyś Marlboro Man). Innymi słowy: na dobrze znanych postaciach z literatury – Hamlecie czy Odyseuszu nie zawiedziemy się, podobnie jak na wieloletnich przyjaciołach. Fikcyjni bohaterowie z „sieci” – choć na pierwszy rzut oka są atrakcyjni – mogą nas zaskoczyć ukrytymi zamiarami. Niekoniecznie pozytywnie.
Może cię również zainteresować: