Nauka
Nadchodzi całkowite zaćmienie Słońca. Sprawdź, gdzie i jak je oglądać
08 grudnia 2025

Święta zaczynają się dziś dla nas nie od opłatka, tylko od oferty „raty 0 proc.” Dopiero potem jest Wigilia, rodzina i bliscy nam ludzie. Ale jeszcze zanim padnie pierwsze „Wesołych Świąt”, skrupulatnie policzymy, ile możemy wydać na "miłość" do najbliższych. To będzie ogarnięte perfekcyjnie. Gorzej jak zwykle będzie z bliskością i czułością.
Włączam telewizor. Przy dźwiękach przesłodzonej świątecznej piosenki jakaś kobieta w kiczowatym sweterku z elfem, w emitowanym w TVP paśmie reklamowym, mdląco cukierkowym głosem przekonuje mnie, że nadchodzące Święta Bożego Narodzenia to wyjątkowy czas, by kupić 60-calowy telewizor na raty 0 proc. przez 24 miesiące.
Wychodzę z domu. Wielki baner w kiczowato zimowych klimatach namawia mnie, bym tuż przed Wigilią wziął nisko oprocentowany kredyt, bo przecież tak najpiękniej uczczę Boże Narodzenie. Gdybym się już na ten kredyt skusił, to mogę też, oczywiście w „niezwykle korzystnej promocji”, kupić ukochanej osobie zmywarkę do naczyń i wręczyć ją, podśpiewując przy tym pod nosem „Jingle Bells, Jingle Bells”. Czyż może być bardziej wzruszający dowód miłości?
Liczne spoty w telewizji i radiu zapewniają mnie nie o tym, jak ważna jest w świąteczny czas obecność bliskich ludzi, lecz o tym, że muszę koniecznie przed Wigilią mieć samomyjące się garnki i masażer do stóp, który uleczy poczucie samotności.
Czasami mówi się, że gdyby Zbawiciel przyszedł dziś na świat, nie zauważylibyśmy Jego przyjścia. Brzmi jak banał, ale nim nie jest. Zlekceważylibyśmy Jego narodzenie, bo akurat w pobliskiej galerii rzucili karpia w przecenie i pierniki w czekoladzie w promocji „dwa za jeden”.
Psycholodzy twierdzą, że to ma nawet swoją nazwę: Fear of Missing Out – lęk przed przegapieniem okazji. Kiedyś, ze zgrozą, oglądaliśmy to szaleństwo zakupowe tylko w wieczornych „Wiadomościach”, w relacjach ze Stanów Zjednoczonych. W dzisiejszej Polsce też się to cholerstwo rozpleniło.
Ta permanentna wojna o zastąpienie wartości, kontemplacji i bliskości promocjami, rabatami i „wyjątkowymi przecenami” kradnie nam czas, refleksję i uważność. A my to łykamy jak dzieci opowieść o Grinchu.
Co zrobiliśmy ze świąteczną symboliką? Czy nadchodzące Święta Bożego Narodzenia będą czasem dla rodziny, bliskich i prawdziwej miłości, czy czasem kupowania emocji na kredyt, wzbudzania zazdrości sąsiadów i zamiany sacrum na zwykły towar w promce?

Kilka twardych danych: w jednym z ostatnich badań 23 proc. respondentów zadeklarowało, że wyda na prezent ponad 2000 zł, a 32 proc. — między 501 a 2000 zł. Inny raport mówi, że przeciętna kwota przeznaczona na prezenty to 667 zł. Raj dla banków i lichwiarzy oferujących tzw. chwilówki.
Na przygotowanie wigilijnej kolacji Polacy chcą przeznaczyć znacznie mniej. Skoro tak, to czy nie można domniemywać, że czas spędzony z bliskimi jest mniej cenny niż „gadżecik” na prezent?
Już słyszę te głosy, że przesadzam. Że przecież komercjalizacja świąt to globalne zjawisko i nie ma w nim nic złego, bo „chcemy sprawić przyjemność naszym bliskim”. Powiedzmy sobie szczerze: to często tylko ersatz miłości. Wartość prezentu ma zrekompensować brak troski, ciepła rodzinnego i deficyt czasu.
„Daję ci kochana, ten prezent. Ma wartość kilku dni, których ci nie poświęciłem, w których nie miałem czasu zauważyć, że masz zmartwienie”.
Niezły deal. Kupujemy „przytulaska”, dobre słowo i ciepłe spojrzenie — ale tylko na chwilę — płacąc prezentem w zamian za naszą fizyczna i emocjonalną nieobecność. Za brak czasu na troskę. Za brak czasu na bycie „przy”, a nie „obok”.
A jest jeszcze coś. Rosnąca presja na „instagramowe Święta”, czyli takie, którymi można pochwalić się w mediach społecznościowych. Idealne dekoracje, drogie prezenty, perfekcyjny kadr. Ponad 40 proc. Polaków deklaruje, że chce „eleganckich” świąt, nawet jeśli przekracza to ich możliwości finansowe.
„Chęć oszołomienia i zadziwienia obserwatorów własnym stanem posiadania jest stara niczym ludzkość.” – pisał niedawno Jacek Piekara w felietonie dla Holistic News. Bo znajomi pozazdroszczą wystawnej Wigilii, a lalka Barbie kupiona córeczce będzie droższa niż ta jej koleżanki.
No i ten wypasiony smartfon, dzięki któremu nasze dziecko będzie mogło odciąć się od świata. A my z kolei będziemy mogli skarżyć się w necie: „Nie mamy kontaktu z dziećmi„.
Pamiętam czasy, kiedy upominki dla dzieci, czasem drobne, czasem bardziej okazałe, były tylko dodatkiem. Miłym, owszem, szczególnie z punktu widzenia dziecka wyczekiwanym („Mamo, Tato, kiedy przyjdzie Gwiazdor/Święty Mikołaj”, i w końcu, gdy rozbłysła pierwsza gwiazda na niebie, przychodził). Ale tylko dodatkiem.
Liczyła się bliskość, rodzina i wspólnota. Czas wspólnego śpiewania kolęd, szczególnie tego podniosłego, jakże wzruszającego „Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą (…) wspieraj jej siłę swą siłą”. (W czasach słusznie minionych czerwonego barachła niejeden w polskich domach przy tych słowach ocierał łzę ukradkiem).
A dziś? Dziś w miejsce wigilijnego ciepła jest samotność na twarzach żon, matek, babć. Siedzimy naprzeciw siebie, zajadamy się przyrządzonymi przez nich przysmakami, ale nie słuchamy, mamy w nosie opowieści pochodzące z czasów, których nie znamy.
Ważniejszy jest dla nas scroll w telefonie; trzeba koniecznie sprawdzić, czy kumpel z korpo nie miał lepszej Wigilii. Ile łapek w górę dostały nasze świąteczne dekoracje. Albo, co gorsza, wyszukujemy, ile kosztował upominek, który dostaliśmy, czy aby na pewno zostaliśmy odpowiednio docenieni.
A za rok znów cud Nocy Wigilijnej zdegradujemy do promocji w dyskoncie.
Jeżeli zainteresował Cię ten felieton, obejrzyj również rozmowę Wojciecha Wybranowskiego z Jackiem Piekarą.