Prawda i Dobro
9 niezwykłych tradycji świątecznych. Nie zobaczysz tego nigdzie w Europie
24 grudnia 2024
„O ładzie przestrzennym powinno się mówić w szkołach, domach i kościołach, by ludzie poczuli chęć do działania na rzecz wspólnej przestrzeni” – mówi prof. Aleksander Böhm, specjalista od architektury krajobrazu
„O ładzie przestrzennym powinno się mówić w szkołach, domach i kościołach, by ludzie poczuli chęć do działania na rzecz wspólnej przestrzeni” – mówi prof. Aleksander Böhm, specjalista od architektury krajobrazu
KATARZYNA DOMAGAŁA: Czy ład przestrzenny jest nam potrzebny do szczęścia?
PROF. ALEKSANDER BÖHM*: Prawdopodobnie tak. Każdy ma w sobie naturalną cechę, która nazywa się kalotropizm. Ona silnie oddziałuje na nasze postrzeganie świata.
Na czym ta siła polega?
Kalotropizm to nic innego jak skłonność do piękna: odczuwania, tworzenia, zachwytu nad nim. Każdy z nas tego potrzebuje. W przestrzeni, która jest dobrze zorganizowana, bogata w elementy piękne, które pielęgnują poczucie estetyki, czujemy się szczęśliwsi. Co istotne – potwierdzają to badania naukowe. Mało tego, jesteśmy zdrowsi!
Psychicznie?
Nie tylko. Najnowsze badania niemieckich naukowców dowodzą, że osoby chore, które przebywają w salach z oknami wychodzącymi na las lub park, szybciej dochodzą do zdrowia. To jest kwestia obiektywna, którą w jakiś sposób można zbadać, zmierzyć i wykorzystać jako argument, np. podczas tworzenia planu zagospodarowania zieleni w mieście. W tym sensie ład przestrzenny sprzyja zdrowiu.
Poza tym on się po prostu opłaca. Nieruchomość w otoczeniu, które jest dobrze zaprojektowane, jest bardziej atrakcyjna z punktu widzenia potencjalnego kupca – lepiej się sprzedaje.
A co w przypadku, kiedy ktoś kupił mieszkanie z widokiem na las, który potem został wycięty?
To niebezpieczeństwo, które doprowadziło w cywilizowanym świecie do powstania systemu planowania przestrzennego. A zaczęło się w USA, gdzie zoning (strefowanie) oraz prawo własności są rękojmią, by uznać, że do tego, co moje, nikt nie może się wtrącać. W Polsce nazywamy to prawem lokalnym.
Co daje ono potencjalnym kupcom nieruchomości?
Na jego zasadach konkretna społeczność podejmuje decyzje dotyczące planów miejscowego zagospodarowania terenu, jaki zamieszkuje. Znając taki plan, wiemy, że kupione mieszkanie w przyszłości pozostanie takie, jak w dniu zakupu. Albo przeciwnie. Ale mamy świadomość, że nie kupujemy kota w worku.
Plany powinny dawać pewność, ale nie dają?
Teoretycznie dają, jednak w praktyce wygląda to trochę inaczej, bo w Polsce gminy nie mają obowiązku tworzenia planu miejscowego! Oznacza to, że gmina może go przygotować, ale nie musi, co w wielu krajach europejskich jest nie do pomyślenia.
Czyli w Polsce panuje dzikie budownictwo?
Niestety, ok. 65 proc., może nawet 70 proc. powierzchni Polski jest zabudowywane bez planu miejscowego.
A na podstawie czego?
Na podstawie ułomnej procedury, nazywanej slangowo wuzetka. Krótko mówiąc, wuzetka stosowana jest tam, gdzie nie ma jeszcze planów. Pocieszające jest jednak to, że ewidentnie maleje powierzchnia takich terenów. Zaczynamy się powoli uczyć, że ład jest lepszy niż bałagan.
Ale kto odpowiada za to, żeby ład utrzymać?
Każdy z nas ma obowiązek dbania o przestrzeń, w której żyjemy, ponieważ to nasze wspólne dobro. Tyle że to nie jest proste zadanie, bo – jak większość rzeczy na świecie – uzależnione jest od pieniądza. Przecież ktoś to wszystko musi zaprojektować, wykonać i sfinansować. Dobry budżet, plan oraz wykonanie to klucze do stworzenia zorganizowanej przestrzeni publicznej. A potem powinniśmy ją pielęgnować.
Dobrze się wywiązujemy z tego obywatelskiego obowiązku?
Niestety nie za bardzo. Myślę, że dzisiaj o naszą wspólną przestrzeń lepiej dbają deweloperzy niż władze. Mają tę przewagę, że doskonale wyczuwają potrzeby współczesnego człowieka. Starają się zatem zaspokoić oczekiwania klienta, oferując mu coraz bardziej efektowne projekty krajobrazu zewnętrznego, czyli outdooru. Zauważam jednak pewne zmiany w polskiej przestrzeni miejskiej, które napawają optymizmem.
Jakie?
Dawniej bardzo widoczny był ogromny kontrast między standardem estetyki piękna lansowanego w Wiedniu, np. na wystawach markowych sklepów, a tym, które na co dzień widzieliśmy w Polsce. W tej chwili nasze miejskie ulice mniej różnią się od wiedeńskich. Ale wciąż mamy spore zaległości. Mamy tendencję do zaniedbywania wspólnych dóbr, m.in. ładu przestrzennego. W wielu krajach zachodnich był czas, by społeczeństwo dojrzało. My mieliśmy pecha, bo wciąż byliśmy w niedoczasie.
Dlaczego?
Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które jest de facto reakcją na 50-letni brak partycypacji społecznej w czasach PRL. Po 1989 r. nieustannie realizowano pilniejsze potrzeby, które spychały na dalszy plan dbanie m.in. o ład przestrzenny.
Może uratują nas artyści? W Krakowie i Poznaniu władze miejskie zleciły im stworzenie murali.
Malarstwo wielkoformatowe jest dzisiaj na topie, więc i władze chętnie się nim zainteresowały. Powiem tak: lepiej, że włodarze interesują się sztuką na fali tego zjawiska niż żeby byli obojętni wobec głosu artystów, szczególnie że w pewnym stopniu reprezentują oni społeczeństwo.
Są też oddolne inicjatywy rewitalizacji postindustrialnych obszarów miast.
Wciąż są to pojedyncze przypadki.
W takim razie jak zmotywować ludzi do działania?
Myślę, że potrzebny jest odpowiedni kapitał, nawet nie tyle finansowy, co właśnie społeczny. I edukacja. Dopóty nie zaczniemy być świadomi skutków naszego postępowania w przestrzeni miejskiej (np. śmiecenia), dopóty nie będzie społecznej samokontroli, dopóki nie będziemy odczuwać mobilizacji, żeby o nią dbać. Tylko że takie działania trudno zadekretować, to proces stopniowego dojrzewania. Na przykład w Szwajcarii, jeśli ktoś zobaczy, że z chodnika wystaje kamień, to postara się go z powrotem wepchnąć, żeby nikt się o niego nie potknął. W Polsce nie jesteśmy nauczeni takiego zachowania.
A jak mamy się nauczyć?
O ładzie przestrzennym powinno mówić się w szkołach, domach, kościołach i innych miejscach, które mają wpływ na nasze zachowanie. Z tym że takie procesy powinny być delikatnie stymulowane, a nie odgórnie narzucone. Chodzi o to, by ludzie poczuli chęć działania na rzecz przestrzeni, w której żyją.
Ma pan jakiś konkretny pomysł?
Mnie szalenie podobają się obrazki dzieci zbierających śmieci i jednocześnie rodziców uczących, który rodzaj powinien wylądować w konkretnym kontenerze, bo tego dowiedziały się w szkole. Bardzo istotne jest, by społeczną edukację – nie tylko w kwestii dbania o ład przestrzenny – zaczynać od najmłodszego pokolenia. Ale trzeba też, mówiąc z innej beczki, przywrócić zawód urbanisty.
Który, przypomnijmy, został zniesiony w 2014 r. przez ówczesny rząd…
Niestety. Od pięciu lat trwa opracowywanie nowego kodeksu urbanistyczno-budowlanego, który ma na celu przywrócenie zawodu urbanisty oraz jego uprawnień. To niezwykle ważne, bo organizacja przestrzeni publicznej powinna być w gestii fachowców! Jednak nadal nie ma dość woli politycznej, żeby ten nowy kodeks został przegłosowany w Sejmie. Dodatkowo zawiera on m.in. obowiązek tworzenia planów miejscowych, bez których nie możemy organizować przestrzeni publicznej na zasadach, które obowiązują większość krajów w Europie.
*Prof. Aleksander Böhm – jeden z najwybitniejszych architektów przestrzeni w Polsce, wykłada na uniwersytecie ekonomicznym w Krakowie.
Prawda i Dobro
24 grudnia 2024
Zmień tryb na ciemny