Nauka
Obserwacja galaktyk zmienia naukę. Webb bada początki kosmosu
05 grudnia 2024
Nauczyciele stanęli po dwóch stronach barykady, ale codziennie spotykają się na szkolnych korytarzach
„Całym sercem jestem za moimi kolegami i koleżankami, zwłaszcza młodymi, którzy domagają się wyższych płac” – mówi matematyczka z Gdańska z 20-letnim stażem. „Ale to, jak wypowiadają się przedstawiciele związków w mediach i jak zachowują się strajkujący nauczyciele, jest dla mnie po prostu nie do przyjęcia” – zaznacza. Jeszcze w poniedziałek szła do szkoły z myślą, że podpisze listę osób przystępujących do strajku. Zrezygnowała w ostatniej chwili.
Po pierwszym tygodniu strajku w całej Polsce atmosfera w szkołach jest napięta. Szum medialny przycichł, nie sprawdziły się obawy uczniów i rodziców dotyczące losu egzaminów gimnazjalnych. Ci, którzy zdecydowali się wziąć udział w proteście, tracą nadzieję, że ich wysiłki odniosą jakikolwiek skutek i planują radykalizację działań. Ci, którzy do niego nie przystąpili, spotkali się z wykluczeniem, a nawet agresją ze strony współpracowników.
„Przystąpiłam do strajku i strajkowałam przez trzy dni, ale w tej chwili jestem na zwolnieniu lekarskim. Musiałam odpocząć. Atmosfera bywała bardzo nieprzyjemna. Szkalowanie niestrajkujących, obgadywanie, obrażanie się na siebie, to naprawdę nie jest droga do sukcesu” – mówi anglistka z gdyńskiej podstawówki.
„W naszej szkole jeszcze nie jest tak źle” – komentuje nauczycielka, która nie przystąpiła do strajku. „Być może obgadują mnie za plecami, ale odzywamy się do siebie, czasem porozmawiamy, nawet podyskutujemy. Są spięcia, bo mamy różne poglądy, ale w porównaniu z tym, co się dzieje w innych szkołach, mamy tutaj naprawdę przyjemnie” – dodaje.
„Reakcje są różne. Niektórzy rozmawiają normalnie ze sobą, ale niektórzy traktują tych drugich jak powietrze. Moja bardzo dobra koleżanka teraz się do mnie nie odzywa” – mówi geograf z zespołu szkół w woj. małopolskim. Nie strajkuje, bo uważa, że protest nauczycieli jest na rękę opozycji, która chce doprowadzić do kompromitacji obecnego rządu.
„Na ustach nauczycieli i na malowanych przez nich transparentach jest hasło: »walczymy o godność nauczycieli«. Ja też o nią walczę. Ale w codzienności strajkowej dużo osób o tej godności zapomina” – mówi Danuta, która w swojej szkole jest przewodniczącą NSZZ „Solidarność”. Strajkuje, bo wierzy, że postulaty wysuwane przez związkowców powinny zostać przez rząd spełnione, że nauczycielom należą się podwyżki i godne warunki pracy.
Przyznaje jednak, że trudno jej zrozumieć niektóre zachowania względem niestrajkujących współpracowników. „Wchodzę do szkoły, witam się z koleżanką, która nie bierze udziału w proteście, a za plecami słyszę: »Nie odzywaj się do niej, ona jest łamistrajkiem!«. Z kolei jedna nauczycielka napisała do niestrajkującej koleżanki: »Będziesz mi zwracać pieniądze za strajk z własnej kieszeni«. Niepojęte, co wychodzi z człowieka w takiej sytuacji próby” – mówi.
Opisuje też przypadki poniżania osób, które nie protestują. Kiedy nauczycielki opiekujące się uczniami w czasie strajku chciały wejść do sali komputerowej, zabrano im klucze. Kogoś z niestrajkujących nie wypuszczono, kiedy chciał wyjść na papierosa. „Ludzie boją się przychodzić do pracy. Musiałam interweniować u dyrektora. To dla mnie niezwykle smutne i niegodne. Nie tylko nauczyciela, ale po prostu człowieka” – komentuje członkini związku.
W ciągu pierwszego tygodnia strajku media obiegły informacje o tym, jak w niektórych szkołach nauczyciele dają wyraz niechęci wobec osób, które nie przystąpiły do protestu lub zgłosiły się do pracy w komisjach egzaminacyjnych. Łamistrajków zasiadających w komisjach obrzucano obelgami lub witano grobową ciszą. Ubierano się na czarno, w dniach egzaminów tworzono szpalery, wzdłuż których musieli przejść nie tylko członkowie komisji, lecz także uczniowie. Wielu przeciwników strajku podkreśla, że to właśnie ci ostatni niesłusznie padają ofiarą walki nauczycieli z władzą.
„Koleżanka poszła na egzamin w sąsiednim gimnazjum. To była środa, egzamin z języka polskiego. Dzieci weszły do sali, rozdano karty i nagle jedna z dziewczynek zaczęła histerycznie płakać. Kiedy zapytano ją, co się dzieje, odpowiedziała: »Nie wierzyłam, że będę mogła napisać ten egzamin«. Dzieci są wykończone psychicznie tym, co się dzieje” – mówi matematyczka z Gdańska.
„Jako nauczyciele pracujemy na wyniki tego egzaminu przez lata. Nie jestem przekonana, żeby utrudnianie dzieciom przystąpienia do niego było dobrym pomysłem, jeśli walczymy o jakość edukacji” – komentuje inna nauczycielka. „Dziwię się też tym z moich kolegów, którzy ostro krytykują osoby pomagające w organizacji egzaminów, a sami w czasie trwania testów denerwują się, jak poradzą sobie ich dzieci i czy egzamin u nich w szkole dojdzie do skutku” – zauważa.
Egzaminy gimnazjalne udało się przeprowadzić, pewnie podobnie będzie z testami ósmoklasistów. Strajkujący nauczyciele poczuli, że tracą mocny argument, jakim było zawieszenie pracy w tym kluczowym dla szkół momencie. Choć termin strajku od początku budził wiele kontrowersji, związkowcy zapowiedzieli strajk z wyprzedzeniem. Część liczyła, że uda się porozumieć z rządem jeszcze przed rozpoczęciem egzaminów.
„Byłam przekonana, że moment testu okaże się decydujący. Nie wierzyłam, że władze na tyle się zmobilizują, żeby zorganizować egzaminy. Ale to się udało i słychać coraz więcej głosów, że w tym momencie mamy już pozamiatane” – mówi Danuta. Strajkujący wobec zaistniałej sytuacji planują radykalizację działań, np. niedopuszczenie maturzystów do egzaminów końcowych. Egzaminatorzy namawiają się też, żeby w ramach protestu zrezygnować z pracy przy sprawdzaniu arkuszy. Są jednak nauczyciele, którzy nie zgadzają się, żeby z powodu akcji protestacyjnej uczniowie mieli trudności z rekrutacją do liceów czy na studia.
„Uznałem, że nie mam prawa do strajkowania, kiedy uczniowie piszą egzaminy. Jestem ich nauczycielem, to zobowiązuje” – komentuje geograf. W pierwszym tygodniu strajku zasiadał w komisjach egzaminacyjnych w gimnazjum.
„Jestem wyborcą PiS. Głosowałam na tę partię, bo żadna inna nie myśli tak o drugim człowieku. Nie dostaję 500+, moje dzieci są już dorosłe, nic z tego nie mam. Oddaję głos za tym, co rząd robi dla innych” – mówi Danuta, strajkująca z ramienia Solidarności. „Tym bardziej boli mnie, że nas, nauczycieli, ten rząd zostawił samych sobie. Biorę udział w strajku, bo poczułam się bardzo rozczarowana tym, jak władza potraktowała moją grupę zawodową. Poza tym jestem związkowcem. Skoro moi koledzy i koleżanki stwierdzili, że chcą strajkować, że chcą poświęcić swoje zarobki i swój czas, nie mogę się od nich odwrócić. Muszę z nimi być, nawet jeśli mają zupełnie inne poglądy niż ja” – deklaruje.
Dla niektórych jednak podziały polityczne stały się powodem odstąpienia od strajku. „Byłam za strajkiem i miałam strajkować. Zrezygnowałam, bo moim zdaniem protest jest zbyt upolityczniony” – mówi matematyczka z gdańskiej podstawówki. Nauczyciele w jej mieście otrzymują duże wsparcie od rodziców, ale w Gdańsku, gdzie od wielu lat wyborcy PiS są w mniejszości, to wsparcie – jak sądzi nauczycielka – ma raczej charakter antyrządowy.
„Nie wierzę, że rodzicom aż tak strasznie zależy na dobru nauczycieli. Chodzi o rozgrywkę polityczną, o to, żeby przed wyborami skompromitować władzę” – mówi. „Wykorzystuje się nauczycieli, uderzając w czuły punkt: niskie płace. Podwyżki są bardzo potrzebne, ale opozycja, przychylając się do postulatów strajkujących, chce na tym ogniu upiec jeszcze swoją pieczeń” – ocenia. Przyznaje jednak, że brak chęci porozumienia widzi zarówno po stronie związkowców wspieranych przez opozycję, jak i rządu.
„Wydaje mi się, że rząd nie odpuści – a jeśli już, to niewiele. Obawiam się też, że po przerwie świątecznej liczba strajkujących zmaleje, a strajk straci impet. Docierają do mnie informacje ze związków, że strajkujący powoli się wykruszają. Też jestem zmęczona, ale jako przedstawicielka Solidarności nie mogę wyjść ze strajku ot, tak sobie” – podkreśla Danuta.
Do szkół przychodzi coraz więcej uczniów. Pierwszego dnia było ich niewielu, jedno czy dwoje dzieci w szkole – pod koniec tygodnia w strajkujących placówkach pojawiało się już po kilkanaścioro. „Rodzicom nie zależy na poprawie sytuacji nauczycieli na tyle, żeby przez dłuższy czas chcieli solidaryzować się ze strajkującymi pracownikami oświaty i szukali opieki dla swoich dzieci” – mówi matematyczka.
W szkole Danuty strajkujący siedzą w pokoju nauczycielskim, rozmawiają. Są raczej przygnębieni. Jedna z nich mówi: „Czuję się jak powstaniec warszawski. Podchodziłam do tego strajku z dużym entuzjazmem, a teraz cały zapał się ulotnił”. Nauczyciele dyskutują chwilę o tym, czy ich sytuację można porównać do Powstania Warszawskiego. „A ja się czuję jak powstaniec styczniowy” – odzywa się siedzący w drugim kącie pokoju historyk. „Wiedziałem, że trzeba iść i trzeba walczyć, ale mam świadomość, że sprawa jest przegrana” – dodaje.
Ile to jeszcze potrwa? Tydzień, dwa? Może dłużej? Ale to będzie bardzo trudne dla wszystkich – przyznają nauczyciele. Trudne także dlatego, że po skończonym proteście, bez względu na jego wynik, łamistrajki i powstańcy znowu będą musieli stanąć do wspólnej pracy. „Nie zrezygnowałam ze strajku” – mówi protestująca nauczycielka, która przebywa na zwolnieniu lekarskim. „Jak wrócę, to znowu do niego przystąpię. Musiałam odpocząć, ale nie dam za wygraną. Chociaż nie podoba mi się zachowanie niektórych kolegów, sprawa jest zbyt ważna, żeby się poddać” – deklaruje.
Na prośbę nauczycieli niektóre szczegóły mogące doprowadzić do ich identyfikacji zostały zmienione.