Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Dajmy migrantom tymczasowe pozwolenia na pracę, a po kilkumiesięcznych saksach w Europie wrócą do siebie – mówi dyrektor marokańskiego Caritasu
Wizyta Franciszka w Maroku (28-30 marca) miała m.in. zwrócić uwagę na problem masowej migracji. „Nie możemy pozwolić, żeby naszą odpowiedzią na wasz los było milczenie lub obojętność” – mówił papież do Afrykanów, którzy tysiącami ściągają do Maroka, by przedostać się do Europy.
Ich sytuacja jest dramatyczna. W ubiegłym roku Marokańskie Stowarzyszenie Praw Człowieka odnotowało brak poszanowania praw 79 proc. migrantów, którzy dostali się na teren Maroka (głównie z Afryki Subsaharyjskiej).
Mówi się o celowych represjach wobec przybyszów, masowych uwięzieniach, wywożeniu ich na pustynię, gdzie umierają w saharyjskim upale, próbując dostać się do najbliższych osad ludzkich. Mimo to, Maroko wciąż pozostaje bardzo istotnym punktem tranzytowym w drodze do Europy.
W stolicy Maroka, Rabacie, odwiedzam dyrektora Caritasu Rabat, Hannesa Stegemanna, który zorganizował zamknięte, niepokazywane w mediach, spotkanie papieża Franciszka z 60 migrantami z Afryki subsaharyjskiej.
***
ANNA WILCZYŃSKA: Migracja z Afryki Subsaharyjskiej do Maroka, i dalej do Europy, to wcale nie jest nowy trend. Obserwujemy go od lat 90. Ale dlaczego w ostatnich latach na tyle się nasilił, że szlak przez Maroko jest jednym z najbardziej uczęszczanych?
HANNES STEGEMANN*: Popularność danej trasy do Europy zależy wyłącznie od decyzji krajów Unii Europejskiej, które otwierają lub zamykają określony szlak. Można to łatwo zauważyć na przykładzie szlaku śródziemnomorskiego – przez Morze Śródziemne na wybrzeże Włoch – i sponsorowanego przez Brukselę programu umocnienia granic libijskich, który miał na celu zamknięcie drogi przez Libię. Trasa przez Libię do tej pory wydawała się migrantom bardzo atrakcyjna, ponieważ opłata za miejsce na pontonie do Europy wynosiła zaledwie ok. 150 euro. Wystarczyło, że taki ponton znalazł się w odległości 12 mil (niecałych 20 km) od brzegów Libii i tam oczekiwał na ratunek ze strony europejskich statków.
Zamknięcie drogi przez Libię zbiegło się w czasie ze zmianą władzy w Hiszpanii – na bardziej przychylną imigrantom. To dwa powody, dla których zaczęli wybierać szlak przez Maroko.
Krótko po przejęciu władzy w 2018 r. nowy rząd Hiszpanii, na czele z premierem Pedro Sánchezem, deklarował nawet otwartość na przyjęcie migrantów z Afryki.
Tak, ale nikt wtedy nie pomyślał o tym, jaką drogą migranci do Hiszpanii się dostaną. Marokańskie władze natychmiast wyraziły swoje niezadowolenie z powodu tej jednostronnej deklaracji Hiszpanii. Było dla nich jasne, że jeśli zamknięto szlak przez Libię, a Hiszpania jest otwarta na migrantów, to w kilka dni do Maroka przybędą tysiące osób. Marokańczycy wiedzieli także, że prędzej czy później hiszpański premier zmieni zdanie.
I to już po dwóch tygodniach…
Pozycja rządu w Madrycie zmieniła się po tym, jak prawicowe partie zaczęły zdobywać przewagę przed lokalnymi wyborami w Andaluzji. Wola pomocy imigrantom wyparowała. Ale w Maroku problem pozostał. Wielu ludzi z Afryki subsaharyjskiej pojawiło się w Rabacie i na plażach w Tangerze. Policja zaczęła ich łapać i transportować w kierunku południowych granic Maroka.
Pięć lat temu w Maroku mówiło się, że uchodźcy, zagrożeni w swoich krajach prześladowaniem, będą dostawać azyl. Planowano także zapewnić im tymczasowe schronienie. Ale na ten moment w Maroku nie ma ani jednego oficjalnego obozu dla uchodźców, tworzą się za to nieformalne siedliska migrantów. Czy plan uruchomienia systemu azylowego rzeczywiście wszedł w życie?
Nie, ponieważ wprowadzenie systemu azylowego w Maroku nigdy nie zostało przegłosowane. Nie ukończono procesu tworzenia tego programu i jak dotąd w kraju nie można uzyskać azylu.
Co się stało, że system nie został wprowadzony?
Pod koniec 2013 r. król Muhammad VI ogłosił program integracji migrantów z krajów Afryki subsaharyjskiej. Jednak z powodu presji ze strony krajów Unii, aby migrantów odsunąć jak najdalej od brzegów Europy, bardzo niewiele osób z tego programu skorzystało. I tym sposobem z dawnej woli politycznej, żeby migrantów integrować, w Maroku pozostała już tylko determinacja, aby sobie z nimi „jakoś poradzić”.
W publicznych wystąpieniach władze państwa bardzo rzadko wracają do pomysłu integracji. O wiele częściej mówi się za to o „pakcie z Marrakeszu”, czyli międzynarodowej umowie zaproponowanej przez ONZ, która miała zmusić poszczególne kraje do współpracy w zakresie migracji. To dlatego proces integracyjny w Maroku zadziałał dla mniejszości spośród przybywających tu migrantów.
Ale przecież z Maroka do Europy nie wyprawiają się tylko Afrykańczycy z krajów subsaharyjskich. W kraju narasta problem z bezrobociem, dlatego wielu młodych Marokańczyków również go opuszcza.
To jest między innymi skutek tego, że dzisiaj Maroko ma o wiele mniejsze możliwości integracji migrantów niż jeszcze kilka lat temu. Ale nie należy winić za to wyłącznie władz kraju. Problemem jest także to, że Unia Europejska skupiła się na rozwiązaniach dotyczących osób poszukujących azylu, jednocześnie porzucając kwestię migracji zarobkowych. A wielu migrantów z krajów Afryki szuka drogi, żeby choć tymczasowo dostać się na terytorium Unii i móc pracować.
Nie jest to fenomen. To samo zjawisko miało miejsce, zanim powstała strefa Schengen. Wtedy migranci zarobkowi z Afryki zjeżdżali szczególnie do Francji, ale na krótko, najczęściej na sezon letni. Zresztą pamiętam, że w ten sposób pracowali nie tylko Afrykańczycy, lecz także sezonowi migranci z Polski.
Czyli pana zdaniem istnieje możliwość, by migranci zarobkowi przyjeżdżali tymczasowo i legalnie do pracy w Europie? Obecnie panuje przekonanie, że migrant, który raz wjechał do Europy, zostanie tam na zawsze.
Takie rozwiązanie działa dzisiaj dla pracowników z Europy wschodniej, którzy przyjeżdżają na Zachód do pracy sezonowej. Jeśli zapytasz migranta usiłującego przekroczyć barykady do hiszpańskich enklaw w Maroku, czyli do Ceuty i Melilli, czy chciałby pracować w Europie legalnie, ale pod warunkiem, że będzie wracał do pracy w Unii tylko na trzy miesiące w roku, oraz że będzie musiał ujawnić swoją tożsamość i ubiegać się o biometryczny paszport, każdy zgodziłby się natychmiast.
Dlaczego jest pan tego taki pewien?
Zaczynałem pracę w sektorze humanitarnym w Mali w 1977 r. Z Mali do Niemiec na urlop w domu lubiłem wracać samochodem przez pustynię. Zawsze znajdowało się wtedy kilka osób, które chciały zabrać się ze mną i po drodze – najczęściej we Francji – podjąć jakąś pracę sezonową. W zamian za podwózkę młodzi Malijczycy oferowali swoje towarzystwo na długą podróż oraz to, że jeśli samochód zakopie się w piachu, to pomogą mi go wydostać. To był układ, na którym wszyscy zyskiwali.
I rzeczywiście wracali?
Spędzali wakacje, pracując we Francji w przemyśle motoryzacyjnym, a potem bez żalu wracali do domów. Zarobili pieniądze, mogli wrócić do swoich rodziców, dziewczyn, dzieci. Nie widzieli ich zaledwie dwa miesiące, ich więzi rodzinne nie zostały zerwane. Wciąż mieli do kogo wracać. Europa zapomniała, że takie rozwiązania kiedyś działały. Dzisiaj migranci zarobkowi nie mają szans na zdobycie pracy ani w krajach swojego pochodzenia, ani w Europie. Są zmuszeni do nielegalnej pracy, a jeśli umrze im matka lub ojciec, nie mogą nawet wrócić do domu na pogrzeb. Inwestują tyle pieniędzy, ryzykują życie, żeby dostać się do Europy, więc muszą pozostać tam na tyle długo, żeby ta podróż była tego warta.
Czy istnieje realna szansa na to, aby tego typu dawne rozwiązania dla migracji zarobkowych wdrożyć dzisiaj? Czy znajdą się politycy, którzy chcieliby je wprowadzić?
Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to było możliwe w najbliższym czasie.
Obecnie żyjemy w przeświadczeniu, że migranci i uchodźcy przybędą do Europy tak czy inaczej. Jeśli nie na skutek problemów na rynku pracy, to z powodu zmian klimatu.
W życiu nie spotkałem uchodźcy klimatycznego osiadłego w tak dużej odległości od pierwotnego miejsca zamieszkania. Oczywiście istnieje migracja związana z suszami czy powodziami, ale jest ona ograniczona do pobliskiego rejonu. Zresztą od lat 90. statystyki wskazują, że w Afryce z roku na rok pada coraz więcej deszczu. Sahel stale się zazielenia, co potwierdzają zdjęcia satelitarne. Zmiana klimatu następuje, ale nie zmusza ona ludzi do tego, żeby przenosić się na inny kontynent. Do zmian klimatycznych ludzie zdecydowanie łatwiej się adaptują.
Caritas Maroko jest instytucją kościelną, która prowadzi działania wspierające ubogą ludność lokalną i migrantów. Czyli wykonujecie pracę, która wyręcza marokański rząd. Czy miejscowe władze wspierają wasze projekty?
Blisko współpracujemy z różnymi marokańskimi instytucjami rządowymi. Mimo to, całe nasze finansowanie pochodzi z Europy – z Kościoła, od niemieckiego i szwajcarskiego rządu.
Jako instytucja katolicka nie macie dodatkowych problemów?
Chociaż jesteśmy instytucją kościelną, jesteśmy oficjalnie zarejestrowani jako organizacja pozarządowa. Nikt nie ma problemu z naszą katolicką przynależnością. Nie pracujemy w ukryciu, jak to czasem ma miejsce w krajach muzułmańskich, i cieszymy się szacunkiem wśród miejscowej ludności. Współpracujemy też z organizacjami muzułmańskimi i nawet nasi beneficjenci na wsiach nie mają problemu z tym, żeby przyjmować pomoc od organizacji kościelnej.
Czasami podczas projektów na obszarach wiejskich ludzie się dziwią: „Czemu przyjeżdżacie aż tutaj? To zabawne, że katolicka organizacja tu pracuje. Nie chcecie nas czasem nawracać?”. I pytają bardzo słusznie. Ja również czasem zadaję sobie to pytanie. Ale nasza praca polega na tym, żeby wspierać ich w poprawie warunków bytowych, a nie żeby uprawiać prozelityzm czy promować jakąś ideologię.
Wasze biuro w Rabacie było jednym z niewielu miejsc w kraju, które papież Franciszek odwiedził podczas podróży do Maroka. Czy jego wizyta ma szansę zmienić sytuację migrantów w Maroku?
Jeśli chodzi o sytuację migrantów czy naszą pracą tutaj, to wizyta papieża niczego nie zmieni. Staramy się myśleć o niej w szerszym kontekście – miała przypomnieć o problemie migracji w skali globalnej, o ludzkiej sprawiedliwości, konieczności podziału dóbr, które na świecie nie są równo rozdystrybuowane. Moim zdaniem właśnie to miał na myśli papież, przyjeżdżając do Maroka i do nas.
***
*Hannes Stegemann ma 69 lat, jest dyrektorem biura Caritas Rabat w Maroku. Od 29 lat pracuje w sektorze humanitarnym w strefach konfliktu i na obszarach kryzysowych w różnych krajach Afryki.