Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
Ojczyzna kukurydzy sprowadza jej tańszą, genetycznie zmodyfikowaną wersję z USA. Dlatego meksykańscy rolnicy muszą szukać pracy w Ameryce. Ale w tym błędnym kole gubi się znacznie więcej
Oaxaca, Meksyk
Kukurydzę uprawia się w Meksyku od co najmniej 9 tys. lat. „Uprawiając ją, ukształtował się sam człowiek. Wielkie cywilizacje przeszłości i samo życie milionów dzisiejszych Meksykanów mają swoje korzenie i fundament właśnie w kukurydzy” – pisze Guillermo Bonfil, pisarz i antropolog.
Indianie zamieszkujący tereny dzisiejszego Meksyku wierzyli, że powstali z kukurydzy. Quetzalcóatl dał im kukurydzę, tak jak Prometeusz dał ludziom ogień. Starożytni Majowie deformowali swoje czaszki, by stać się bardziej podobnymi do kukurydzy, a Aztekowie mieli aż trzy bóstwa odpowiedzialne za kukurydzę. Człowiek i kukurydza to jedno. W Meksyku rosną 32 jej odmiany. „Czerwony (kolor kukurydzy – red.) symbolizuje zachód słońca, czarny – noc, ciemność, a także to, co czeka nas po śmierci, w grobie, pod ziemią; prawym ramieniem świata jest biały – to czystość ducha, czystość Boga; ramię lewe to kolor żółty – tam, gdzie rodzą się chmury i przynoszą deszcz” – wyjaśnia symbolikę poszczególnych kolorów Mauricio Golon Ixtabalan, jeden z bohaterów filmu dokumentalnego Morir sembrando vida.
Szacuje się, że meksykańska kuchnia zawiera ok. 600 dań na bazie kukurydzy. W tym te najbardziej kojarzone z Meksykiem i najczęściej tu spożywane: tacos, quesadillas, tamales. Kukurydzę również się pije, w postaci takich napojów, jak atole, pozol, tejuíno czy majański bimber – pox. Przeciętny Meksykanin spożywa rocznie prawie 200 kg kukurydzy, z czego prawie połowę stanowią tortillas, kukurydziane placki, w które zawija się jedzenie.
„Meksykanin nie potrafi sobie wyobrazić posiłku bez tortillas, które towarzyszą śniadaniom, obiadom, kolacjom” – mówi Marco z Tenejapy. „W naszej kulturze tortilla pełni taką funkcję – zarówno gastronomiczną, jak i kulturową – jak w Europie chleb. W naszym indiańskim języku nie ma nawet słowa »chleb«. Nazywamy go »kaxlan waj«” – tortillą białego człowieka”.
Pszenica była w Meksyku symbolem Hiszpanii, Europy, kukurydza zaś symbolem indiańskiego zacofania. Faworyzowano potrawy z mąki, a jeszcze długo po uzyskaniu niepodległości rząd promował uprawę pszenicy, dając jej preferencję nad kukurydzą. Fundowano drogi i systemy irygacyjne, oferowano kredyty, gwarantowano ceny. Antropolog Arturo Warman mówi, że kukurydza jest metaforą meksykańskiego narodu jako bękarta kolonializmu. Do lat 40. XX w. spożywanie tortilli kojarzyło się z biedą, dopiero potem dania, które kiedyś były potrawami niższych klas i które kojarzono z zacofaniem, stały się autentycznie meksykańskie.
Ponad połowa konsumowanej dzisiaj w Meksyku kukurydzy pochodzi z USA, gdzie jest modyfikowana genetycznie i produkowana na skalę przemysłową na wielkich farmach. Dzięki temu jest nawet o połowę tańsza od meksykańskiej – uprawianej najczęściej przez małych producentów.
Meksyk jest obecnie największym importerem kukurydzy na świecie. NAFTA, czyli układ o wolnym handlu między USA, Meksykiem i Kanadą, który Donald Trump nazywał „najgorszą i najbardziej niesprawiedliwą umową handlową w historii Ameryki”, tylko kukurydzianą katastrofę pogłębiła. Bezcłowa amerykańska kukurydza sprawiła, że od 1994 r. – czyli od wejścia NAFT-y w życie – straciło pracę prawie 2 mln Meksykanów zatrudnionych w rolnictwie.
Dlatego wielu Meksykanów czuje się największymi przegranymi NAFT-y.
„Paradoksem integracji między USA i Meksykiem jest to, że zabarykadowana granica oraz wolny handel, odbywający się właśnie przez nią, to zjawiska, które powstały jednocześnie” – pisze Peter Andreas, autor książki Sovereigns and Smugglers. Granica między USA i Meksykiem jest najczęściej przekraczaną granicą świata. Każdej minuty przewozi się przez nią towar wart milion dolarów, tędy też przebiega trasa największej nielegalnej migracji w historii ludzkości.
„Niektórzy rolnicy nie zarabiają nawet tysiąca pesos (ok. 200 zł – red.) miesięcznie. Ale to jeszcze nie najbardziej szokujący fakt. 30 proc. nie zarabia nic. Uprawiają tylko tyle, żeby mieć co włożyć na talerz” – mówi dziennikarz Luis Cárdenas z programu publicystycznego Punto Cero. „Siedmiu na 10 rolników jest biednych, cierpi na niedożywienie i brak witamin” – podaje inne szokujące dane Francia Gutiérrez z organizacji Sin Maíz No Hay País (Bez kukurydzy nie ma państwa).
Rolnicy porzucają rodzinne wsie i ruszają za chlebem (choć raczej należałoby powiedzieć – za kukurydzą). Niektórzy pracują na ogromnych plantacjach będących często w rękach międzynarodowych korporacji. Inni znajdują zatrudnienie w maquiladoras, czyli amerykańskich fabrykach zatrudniających tanią meksykańską siłę roboczą, które po wejściu w życie NAFT-y powstały wzdłuż granicy z Ameryką. Wytwarzane tam produkty stanowią około połowy całego meksykańsko-amerykańskiego handlu. Ekonomista Carlos Tello tak podsumował koncept maquiladoras: „Meksyk tak właściwie eksportuje swoją siłę roboczą bez konieczności wyjeżdżania z kraju”. Warunki pracy w maquiladoras pozostawiają wiele do życzenia.
W książce Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy Ed Vulliamy opisuje wydłużanie godzin pracy, brak urlopów macierzyńskich czy chorobowych, molestowanie seksualne, zakaz zakładania związków pracowniczych i wyrzucanie z pracy ich liderów. W słynącym z maquiladoras przygranicznym mieście Ciudad Juárez plagą stały się morderstwa kobiet, najczęściej właśnie pracownic fabryk, które przyjechały tutaj często samotnie z różnych regionów kraju (wiele maquiladoras preferuje właśnie kobiecą siłę roboczą, kobiety postrzega się jako bardziej uległe i rzadziej wyrażające sprzeciw wobec złych warunków pracy).
Alternatywą jest ucieczka do Ameryki. Tam też nie ma urlopów macierzyńskich ani zdrowotnych, ale zarobki są znacznie wyższe. Nawet dla nielegalnych imigrantów. Pieniądze wysyłane przez rodziny z USA stały się w ostatnich latach największym źródłem dochodu Meksyku, jeszcze przed dochodami z ropy naftowej czy turystyki.
Ale ryzyko jest ogromne. Migranci są oszukiwani i okradani przez przewoźników zwanych coyotes albo polleros, dochodzi także do gwałtów i innych form przemocy. W 2018 r. podczas przekraczania granicy zginęło 412 osób, a rok wcześniej – 398 (przy czym to są jedynie oficjalne, czyli niepełne, statystyki).
Migranci mają nawet specjalnego świętego – patrona nielegalnego przekraczania granicy z USA, Juana Soldado, meksykańskiego żołnierza rozstrzelanego w 1938 r. za zgwałcenie i zamordowanie ośmioletniej dziewczynki (według ludowej legendy był niewinny).
Jeden z meksykańskich parków rozrywki zaproponował nietypową atrakcję – można tam zapłacić, by w specjalnie przygotowanej scenerii i ze specjalnie zatrudnionymi do tego celu aktorami grającymi coyotes czy gangi obrabowujące przejezdnych poczuć się jak migrant próbujący przedostać się przez granicę meksykańsko-amerykańską.
Wbrew pozorom atrakcja ta nie ma być perwersyjną rozrywką, ale służyć uświadamianiu i edukacji, została bowiem stworzona przez mieszkańców El Alberto w stanie Hidalgo, spośród których wielu opuściło tę miejscowość (populacja spadła o ponad połowę w zaledwie pięć lat) i próbowało dostać się do USA. Park rozrywki dał zaś pracę ok. 90 mieszkańcom, tym samym powstrzymując ich od wyjazdu zarobkowego.
Krajobraz meksykańskich wsi i miasteczek wygląda coraz częściej jak ten w El Alberto. W społecznościach zostają już praktycznie tylko kobiety, dzieci i starsi, mężczyźni wyjeżdżają i wysyłają pieniądze do domów.
„Mam pięciu braci, tylko jeden został w wiosce, reszta była zmuszona wyjechać za pracą. Podobnie jest w rodzinach moich kuzynów i sąsiadów” – opowiada Manuela ze wsi San Gregorio w stanie Chiapas.
Rozbijane są więzi rodzinne i zmienia się struktura społeczna. Skoro mężczyzn nie ma, ich rolę przejmują kobiety. Ofiarami migracji są też miejscowa tradycja i kultura.
„Kiedy migranci wracają, budują domy, jakich naoglądali się w Ameryce” – mówi Marco z pobliskiej miejscowości Tenejapa. „Przywożą tamtejszy tryb życia i ideały. Lokalne zwyczaje wydają się im zacofane i śmieszne” – ubolewa Marco i podkreśla, że tęskni za dawnym życiem w społeczności.
Antropolog Armando Bartra podkreśla wiele niebezpieczeństw dla społeczności, z jakimi wiążą się migracje zarobkowe. Mówi także, że w dzisiejszym świecie powinno mówić się głośno nie tylko o prawie do migracji, ale i o prawie do niemigracji. O prawie do pozostania w domu.
„W naszej wiosce jesteśmy o wiele bardziej wolni niż gdziekolwiek indziej. Jeśli chcemy jajka, wychodzimy na zewnątrz i je sobie bierzemy. Jeśli chcemy owoce, to je sobie zrywamy. W mieście Meksyk wszystko musisz kupić. Wszystko zależy od pieniędzy. Nigdy nie czułam się tu zamknięta, a w mieście Meksyk się czuję” – mówi Guadalpe z wsi pod Tehuacán w stanie Puebla.
„Kukurydza jest fundamentalną podstawą naszego oporu i będziemy jej bronić z siłą naszych kobiet, mężczyzn, starszych oraz dzieci, ponieważ my jesteśmy z kukurydzy” – napisali w postanowieniach końcowych członkowie zawiązującego się ruchu w obronie kukurydzy. „Meksykański rząd pokazał, że chce jedynie bronić interesów międzynarodowych firm produkujących nasiona, ale dla nas kukurydza nie jest biznesem, jest naszym życiem”.
W 2002 r. koalicja 14 grup o nazwie El campo no aguanta más (Wieś nie wytrzyma więcej) zorganizowała w mieście Meksyk serię protestów przeciwko Nafcie. Domagali się renegocjacji postanowień paktu i wstrzymania importu kukurydzy z USA. Greenpeace Mexico nazwało kukurydzę kwestią „bezpieczeństwa narodowego”. W 2007 r. powstała organizacja Sin Maíz No Hay País, w której skład weszło ok. 300 grup oraz stowarzyszeń.
„Uprawiamy kukurydzę od tysięcy lat, ale bez wątpienia ostatnie 30 lat były najbardziej okrutne” – mówi Francia Gutiérrez z Sin Maíz No Hay País. „Nasza ziemia nie zaspokaja nawet połowy zapotrzebowania. A kiedy grabią wieś, grabią nas wszystkich”.
Obrońcy meksykańskiej kukurydzy powtarzają słowa José Martí, kubańskiego bohatera narodowego z końca XIX w.: „Ludzie, którzy nie mogą produkować własnego jedzenia, stają się niewolnikami”.
„NAFTA to zagrożenie dla systemu rolnictwa zwanego milpą” – mówi Gutiérrez. Milpa to tradycyjny sposób uprawy kukurydzy wraz z fasolą i dynią, gdzie każda z roślin ma pozytywny wpływ na wzrost pozostałych. To symbol życia w harmonii i meksykańskiej różnorodności. Ale na dużych plantacjach, które powstają na wzór amerykańskich, wprowadza się monokulturę, tzn. sieje się tylko importowane nasiona kukurydzy.
W meksykańskiej debacie już dawno przestało chodzić tylko o kukurydzę. Idzie o model rozwoju kraju i jego przyszłość. Ścierają się rozwój z tradycją, prawa rynku z dobrem lokalnych społeczności, jedzenie lokalne z jedzeniem znikąd.
„Celem mojego rządu jest usunięcie połowy populacji z wiejskiego Meksyku” – ogłosił na początku lat 90. ówczesny minister rolnictwa Luis Téllez. W wywiadzie dla gazety „La Jornada” przekonywał, że rolnictwo oparte na kukurydzy blokuje rozwój. Rolnicy muszą się zmieniać, dostosowywać się do świata, w którym żyją. Nie mogą już uprawiać ziemi tak, jak robili to kiedyś.
Odmienny punkt widzenia przedstawia antropolog Armando Bartra: „Chłopi nie tylko uprawiają kukurydzę, fasolę, chili czy kawę, zawdzięczamy im także czyste powietrze, czystą wodę i żyzne gleby, biologiczną oraz kulturalną różnorodność, urozmaicenie krajobrazu, zapachy, tekstury i smaki, różnorodność potraw, fryzur oraz strojów, wielość modlitw, dźwięków, piosenek i tańców; chłopom towarzyszy niewyczerpana ilość znaczeń oraz zwyczajów, które czynią Meksykanów tym, kim są”.
Artykuł został opublikowany w pierwszym numerze magazynu „Holistic”