Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Jest wiele obszarów, które mogą zyskać dzięki różnym „wirtualnym uniwersom”. Ale Metaverse, w którym mielibyśmy zamieszkać, szczególnie „jeśli nie radzimy sobie w życiu realnym”, to w dużej mierze świat niebieskiej pigułki z „Matriksa” – mówi dr Joanna Jurga w rozmowie z Katarzyną Sankowską-Nazarewicz.
Wierzy Pani w słowa Zuckerberga o tym, że „za dziesięć lat Metaverse będzie naszą codziennością”?
Nie, to się nie wydarzy z dwóch powodów. Po pierwsze – jako ludzie nie mamy predyspozycji do tego, żeby żyć w świecie wirtualnym. Jesteśmy cały czas zwierzętami wielozmysłowymi i wielowymiarowymi.
Drugim ograniczeniem jest technologia. Żeby meta stała się rzeczywistością, potrzeba bardzo stabilnych i wysokoprzepustowych łączy, które w czasie rzeczywistym pozwolą przesyłać obrazy w 3D. Nie dysponujemy taką siecią szkieletową i myślę, że za kilka lat wiele się tu nie zmieni.
Wielu analityków mówi, że metawersum będzie kolejnym etapem rozwoju internetu. Mieliśmy już internet danych, ludzi, rzeczy. Teraz czas na internet miejsca.
Jakiś czas temu, podczas spotkania z dyrektorem Instytutu Matki i Dziecka rozmawialiśmy o tym, że metawersum ma gigantyczny potencjał, jeśli chodzi o rozwój medycyny. Pozwoli na przykład na organizację konsultacji międzynarodowych czy symulację konkretnych przypadków klinicznych. Tych obszarów, które mogą zyskać dzięki różnym „wirtualnym uniwersom” – bo na pewno nie będzie to tylko Metaverse Zuckerberga, jest więcej. Przykładem są choćby edukacja i biznes.
Ale Metaverse jako substytut codziennego życia? Wolę modlić się o blackout, niż wierzyć w to, że kiedyś zamieszkamy w świecie wirtualnym. I zdecydowanie byłabym za tym, żeby zachęcać ludzi do bycia na zewnątrz i do empirycznego doświadczania, niż do przenoszenia się do wirtualu.
Ale są badania pokazujące, że w 2030 roku 75% ludzi na rynku pracy to będą osoby wychowane w dużej mierze w świecie cyfrowym. Może więc pokolenie Z w Metaversie odnajdzie się naturalnie?
Pracuję z „Zetkami”, uwielbiam ich. Ale to jest pokolenie, które już dzisiaj często zmaga się z depresją czy stanami lękowymi. A świat meta generuje im masę kolejnych zagrożeń. Na przykład takie, że te dzieciaki wskoczą w metarzeczywistość, bo ona będzie im gwarantować – jak w tej chwili robią to social media – gigantyczny zastrzyk dopaminy. Tylko że codziennie będą mogły sobie wybierać inną tożsamość. I w pewnym momencie się okaże, że właściwie nie wiadomo, kim są, bo tej własnej tożsamości nie miały kiedy wykształcić.
Nie ma też takiej możliwości, żeby nasza sensoryka ewoluowała w przyspieszonym tempie. Tego jeszcze żaden biohaker nie wymyślił. Zgadzam się z tym, że w przyszłości będziemy w stanie poszerzać nasze możliwości sensoryczne na różne sposoby i na przykład wysyłać dotyk na odległość. Pierwsze próby już są. To na przykład rękawice haptyczne i kombinezony, o które walczy branża porno, żeby sprzedawać swoje doświadczenia. W Chinach powstało też urządzenie do całowania na odległość. Przystawkę w kształcie ust, naszpikowaną czujnikami, montuje się na telefonie. W praktyce wygląda to tak, że jedna osoba całuje się z przystawką, a ktoś na drugim końcu Chin, korzystając ze swojego adaptera, odbiera ten pocałunek.
Brzmi absurdalnie.
Dla mnie też. Szczególnie kiedy wyobrażam sobie ludzi siedzących na ławce w parku i całujących się z telefonem. Ale jest to kolejny etap rozwoju urządzeń peryferyjnych, które za jakiś czas staną się elementem naszej rzeczywistości. Dziś nie mamy jednak w pełni sensorycznych możliwości przeniesienia człowieka do świata 3D.
Nie wystarczy opieranie się na wzroku i słuchu?
To jest gigantyczny problem, bo żyjemy dziś w świecie okulocentryzmu. Nasz wzrok przejął odbiór rzeczywistości. Choć tak naprawdę bez wzroku potrafimy sobie nieźle radzić. Człowiek nie istnieje bez zmysłu dotyku, a ten w internecie dopiero raczkuje.
Dlaczego dotyk jest taki ważny?
W latach 60. XX wieku Harry Harlow [amerykański psycholog – przyp. red.] przeprowadził sadystyczny eksperyment na makakach. Udowodnił nim, że brak matczynego dotyku we wczesnych latach prowadził u tych ssaków do zaburzeń rozwojowych, agresywnych zachowań i społecznego wycofania. Natomiast pośmiertne sekcje wykazały duże, nieodwracalne zmiany w mózgach badanych małp.
Czym jest głód skóry, czyli jak silna jest w nas potrzeba dotyku, pokazało też to, co się działo w sierocińcach byłej Jugosławii, czy choćby czas pandemii. Zresztą, o psychologicznych kosztach dystansu społecznego praktykowanego przez ostatnie lata jeszcze długo będziemy mówić.
Słynny cytat, że potrzebujemy czterech dotyków dziennie, żeby żyć, osiem, żeby być zdrowym, i dwanaście, żeby być szczęśliwym, pokazuje, że jesteśmy zwierzętami absolutnie stadnymi. Potrzebujemy innych ludzi. W momencie, kiedy jest nam bardzo źle, niezależnie od tego czy mamy lat pięć czy pięćdziesiąt pięć chcemy, żeby ktoś nas przytulił. A rękawice haptyczne lub przystawki do telefonu są tylko protezą tej rzeczywistości.
Kilka dni po konferencji, podczas której Zuckerberg przedstawił pomysł Metaverse, pojawiło się mnóstwo ofert kupna wirtualnych działek, jachtów i nieruchomości. Siedzenie na wirtualnym jachcie, z wirtualnymi przyjaciółmi, też jest protezą.
Oszustwo, jakie kryje się w narracji Zuckerberga, świetnie obnażyli Islandczycy. Po tym, jak do sieci trafił głośny film, w którym założyciel Mety mówił, że „jeśli nie radzisz sobie w tej rzeczywistości, to zapraszamy do Metaverse’u”, Islandia nagrała film reklamowy, w którym narrator, stylizowany na Zuckerberga, mówi: „We’ve water, the water is wet”. I dla mnie to jest kwintesencja tego, czego potrzebuje człowiek.
Przeczytaj również: Biologia a polityka, czyli głupota i powierzchowność
Widziałam ten film, jest świetny. A skoro o podróżowaniu: Angelika Gifford, wiceszefowa FB (META) na region EMEA w jednym z wywiadów powiedziała, że Metaverse docelowo będzie młodym ludziom stwarzać nowe możliwości i wyrównywać szanse. Podała taki przykład: jeśli nie stać twoich rodziców na kupno wycieczki do Rzymu, to będziesz mógł zobaczyć Rzym w metawersie.
Założę się, że rozmówczyni z pewnością była w Rzymie i wielu innych miejscach, gdzie miała szansę doświadczać świata. Skacze mi ciśnienie, gdy o wyrównywaniu szans mówi przedstawiciel firmy, która przyczyniła się do rozwoju różnych reżimów i wykorzystała gigantyczną ilość danych po to, żeby zarobić. Empiryczne doświadczenie Włoch, Warszawy czy Himalajów jest zupełnie czymś innym niż zobaczenie pocztówki w metawersie. I to często pocztówki, która jest przeskalowana, bo działanie percepcji wzrokowej i perspektywy w rzeczywistości wirtualnej jest bardzo ułomne.
Nie boi się Pani, że takie podejście jeszcze mocniej podzieli społeczeństwo na tych, którzy będą kolekcjonować rzeczywiste doświadczenia: ciepłe plaże, smak lokalnych potraw czy koncerty na żywo, i takich, którzy będą korzystać z tych atrakcji wyłącznie w wersji wirtualnej?
Do listy „uprzywilejowanych” dodałabym jeszcze, że najlepsze szkoły w USA ograniczają dzieciom dostęp do sieci do dwunastego roku życia. Badania już pokazały, że pozwalanie kilkulatkom na korzystanie z tabletów nie działa na mózg budująco.
My zawsze byliśmy gatunkiem klasowym i od tego nie uciekniemy. Ale wyrównywanie szans jest oparte o rozwiązania stypendialne, zachęcanie do nauki i mieszanie ze sobą osób z różnych środowisk. A tu robimy wszystko na odwrót: dostrajamy komunikaty tak, żeby wszyscy wokół wierzyli, że ten Rzym w metawersum jest taki sam jak Rzym w rzeczywistości. Ludzie, którzy nigdy nie doświadczą Rzymu w realu, nawet nie mają jak tego zweryfikować.
Więc może cały ten pomysł jest tylko marzeniem korporacji, które próbują nam sprzedać metarzeczywistość jako nasze marzenie?
Victor Papanek [amerykański projektant i pedagog – przyp. red.] w latach 70. XX wieku powiedział: „Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy za pieniądze, których nie mamy, żeby zaimponować ludziom, których nie lubimy”. Minęło pięćdziesiąt lat, Papanek nadal ma rację. Bardzo wiele rzeczy sprzedaje nam się, obiecując lepsze życie, tylko po to, żeby komuś zapewnić dochód.
Wielu nastolatków „kupuje” jednak ten pomysł. Psychologowie mówią dziś o nowym zjawisku: dzieciach uzależnionych od mediów społecznościowych, które mają rozwinięte kompetencje społeczne, ale korzystają z nich tylko w rzeczywistości wirtualnej. Terapia polega na tym, żeby przenieść te umiejętności do realnego życia.
Takich zjawisk jest wiele. W latach 90. w Japonii zaobserwowano zaburzenie, które nazwano hikakomori. Polega na tym, że chorzy kompletnie odcinają się od rodziny i społeczeństwa, izolują w swoich pokojach miesiącami albo nawet latami, a kontakt z nimi można nawiązać praktycznie tylko za pośrednictwem internetu. Terapia tych osób polega na stopniowym oswajaniu ich z obecnością człowieka. Terapeuta, nazywany siostrą lub bratem, na początku podchodzi pod drzwi pokoju i zaczyna mówić. W ten sposób oswaja osobę hikakomori z głosem. Potem następują pierwsze spotkania, na początku nawet bez patrzenia sobie w oczy. To odbywa się na zasadzie: usiądźmy do siebie plecami, zobacz, że ja żyję, oddycham, jestem ciepły, jestem w twojej przestrzeni.
Na listach zawodów przyszłości ostatnio pojawia się stanowisko określane jako rewilder. To osoba, której zadaniem jest regeneracja zniszczonych systemów i odbudowa naturalnego środowiska. Myśli Pani, że, mówiąc o przenikaniu się świata realnego i meta – potrzebny będzie analogiczny zawód…
…uspołeczniacza? Na pewno. Niestety, jak pokazuje przykład z Japonii, osiągnęliśmy poziom, powyżej którego musimy uczyć się rzeczy, które były dla nas naturalne. Metaverse, w którym mielibyśmy zamieszkać, szczególnie „jeśli nie radzimy sobie w życiu realnym” to w dużej mierze świat niebieskiej pigułki z „Matriksa”. Swoją drogą niesamowite, że film sprzed dwóch dekad lat jest bardziej aktualny niż kiedykolwiek. Z koncepcją metawersum jest trochę jak z dynamitem – w niektórych zastosowaniach może się bardzo przysłużyć ludzkości, ale – jak wiemy – człowiek ma tendencje do używania rzeczy obosiecznie.
Rozmowa z dr Joanną Jurgą ‒ projektantką produktu i przestrzeni oraz badaczką w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Jurga wykłada na School of Form Uniwersytetu SWPS i specjalizuje się w projektowaniu dedykowanemu poczuciu bezpieczeństwa, bada działanie ludzkich zmysłów, tworzy rozwiązania dla przebodźcowanych użytkowników. Dwukrotna komandorka misji kosmicznych w Habitacie LunAres, symulowanej bazie kosmicznej i laboratorium badawczym w jednym. Autorka książki „Szałas na hałas”.
Rozmawiała Katarzyna Sankowska-Nazarewicz