Prawda i Dobro
Już nie Wielka Brytania i Niemcy. Polacy wybierają inne kraje
19 grudnia 2025

Im bliżej Świąt, tym więcej pośpiechu. Listy zadań rosną szybciej niż poczucie sensu. W którymś momencie przygotowania zaczynają przesłaniać to, co miało być ich celem. I wtedy wraca pytanie stare jak współczesność: czy w świętowaniu bardziej chcemy mieć, czy być?
Czas przedświąteczny to dla większości z nas okres intensywnych przygotowań na nadchodzące dni. Te przygotowania przyjmują różnego rodzaju postaci: od ubierania choinki, kupowania prezentów, sprzątania, gotowania, potem jeszcze raz sprzątania (po gotowaniu) aż po wewnętrzne przeżycia, głębsze refleksje, zadumę duchowo-religijną. Jest też czas podsumowań i – być może — postanowień na nowy rok.
Skumulowanie – w dość krótkim czasie – tych wszystkich aktywności może rodzić w człowieku poczucie zagubienia, zabiegania i narastającego stresu. W głowie wciąż dźwięczą pytania: „co jeszcze trzeba zrobić…”, „o czym zapomniałam?”, „do kogo jeszcze zadzwonić z życzeniami..?”, itp. No i kluczowe wyzwanie dla współczesnego człowieka: jak sensownie zaplanować i wyznaczyć czas na ogarnięcie tych wszystkich zadań. U wielu z nas – być może nie do końca uświadomiony, ale jednak mocno obecny dylemat – to kwestia priorytetów, które przyjmiemy. Mówiąc krótko: bardziej chcemy być czy wolimy mieć w czasie świętowania?
O tym dylemacie moralnym i związanymi z nim wyborami, pisali już m.in. niemiecki psycholog Erich Fromm (1900-1980), jak również francuski filozof Gabriel Marcel (1889-1973). Pierwszy z nich w swojej książce pod takim właśnie tytułem: „Mieć czy być” przeciwstawiał sobie dwa style życia: „mieć” i „być”, które wynikają z odmiennych postaw wobec świata, innych wartości i celów.
Styl „mieć” koncentruje się na posiadaniu i gromadzeniu m.in. dóbr materialnych. Człowiek nastawiony na „mieć” definiuje siebie poprzez to, co posiada. Dlatego często odczuwa lęk przed utratą i potrzebę ciągłego gromadzenia. Relacje z innymi mają w tym modelu charakter ulotny i instrumentalny. Stają się środkiem do potwierdzenia własnej wartości. W praktyce często prowadzi to do konsumpcjonizmu i podporządkowania życia logice rzeczy.
Styl „być” opiera się natomiast na doświadczaniu, autentycznym przeżywaniu i rozwoju wewnętrznym. Człowiek nie określa siebie przez posiadanie, lecz przez to, kim jest i jak żyje. Ważne stają się relacje oparte na empatii, dialogu i współodczuwaniu, na byciu z innymi. Postawa „być” sprzyja wolności wewnętrznej, kreatywności i odpowiedzialności za innych. W codziennych wyborach oznacza to większą prostotę życia, gotowość do rezygnacji z nadmiaru oraz skupienie na sensie i jakości doświadczeń. Fromm wielokrotnie podkreślał, że orientacja „być” prowadzi do pełniejszego, bardziej ludzkiego i etycznego sposobu istnienia.
W podobnym duchu pisał o tych dwóch modelach przeżywania świata wspomniany Gabriel Marcel, choć w innym języku – bardziej filozoficznym i z nieco innej perspektywy niż Erich Fromm. U Marcela „mieć” oznacza relację uprzedmiotawiającą: traktowanie rzeczy, ludzi, a nawet samego siebie jako czegoś, co można posiadać, kontrolować i wykorzystywać. Prowadzi to do alienacji i utraty autentycznego kontaktu z innymi oraz z własnym wnętrzem. „Być” natomiast wiąże się u Marcela z uczestnictwem, obecnością i wiernością – z relacją, w której nie da się drugiej osoby ani własnego życia sprowadzić do przedmiotu.
Bycie jest doświadczeniem osobowym, zakorzenionym w dialogu, miłości i nadziei. Marcel podkreślał, że nie wszystko, co najważniejsze w ludzkim życiu, da się „mieć” a wiele naszych doświadczeń ma charakter tajemnicy, w którą się wchodzi, a nie którą się rozwiązuje.
Można więc powiedzieć, że o ile Fromm rozwinął to rozróżnienie w kluczu psychologicznym i społeczno-krytycznym, to Marcel zrobił to — w kluczu filozofii egzystencji i personalizmu. Obaj jednak wskazywali, że dominacja postawy „mieć” zubaża człowieka, a prawdziwa pełnia życia ujawnia się w postawie „być”.
Opisane powyżej rozróżnienie, na dwa sposoby przeżywania czasu, można przełożyć na nasze współczesne podejście do świętowania. W perspektywie „mieć” Święta stają się przede wszystkim wydarzeniem konsumpcyjnym: liczy się ilość prezentów, wystawność stołu, dekoracje, kosztowność potraw i porównywanie się z innymi. Przygotowania koncentrują się na zakupach, promocjach i „posiadaniu” idealnych Świąt. To często prowadzi do stresu, zmęczenia i poczucia niedosytu. Relacje rodzinne bywają wówczas podporządkowane zewnętrznemu scenariuszowi — ważniejsze staje się to, co jest na stole i co pod choinką, niż kto i jak przy nim siedzi. Nawet radość czy miłość próbuje się „posiadać” w formie materialnych dowodów.
Postawa „być” przesuwa akcent na przeżywanie: obecność, uważność i wspólnotę. Święta są wtedy czasem bycia razem, rozmowy, pamięci o nieobecnych, pojednania i wdzięczności. Prezenty mają znaczenie symboliczne, a nie kompensacyjne. Są znakiem relacji, a nie jej substytutem. Ważniejsze stają się gesty, rytuały i sens, który się współdzieli. Nie ich oprawa. Przeżywanie świąt w duchu „być” oznacza także otwartość na ciszę, refleksję i wymiar duchowy. Na doświadczenie bliskości, nadziei i daru, który nie podlega logice posiadania.
Fromm i Marcel trafnie diagnozowali, że współczesna kultura silnie przesuwa święta w stronę „mieć”, ale nie eliminuje możliwości wyboru. Każdy człowiek — i każda rodzina — może świadomie ograniczyć nadmiar, uprościć formę i odzyskać sens przeżywania. W tym sensie Boże Narodzenie staje się sprawdzianem tego, czy świętujemy po to, by coś mieć, czy po to, by bardziej być — ze sobą, z innymi i z tym, co uznajemy za najważniejsze. Ważne aby być świadomym co dla nas jest tak naprawdę ważne i jak chcemy (a nie musimy, czy powinniśmy) spędzić ten nadchodzący czas. Zawsze mamy wybór i prawo do decydowania.
Warto też zastanowić się czy tak ostro postawiona alternatywa jest zawsze i wszędzie trafna? Być może zarówno Fromm, jak i Marcel, przyznaliby rację, że nie chodzi o radykalny wybór, ale bardziej o zachowanie odpowiednich proporcji i rozłożenie akcentów. Ile czasu i zaangażowania poświęcamy na bieganie po galeriach w poszukiwaniu prezentów? Ile poświęcimy na rozmowę z bliskimi i wspólne bycie razem? W czasie Świąt całkowite odrzucenie sfery „mieć” byłoby sztuczne i niezgodne z ludzkim doświadczeniem. Prezenty, potrawy, dekoracje czy materialna oprawa są naturalnym językiem świętowania. Pomagają wyrazić radość, troskę i pamięć. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy zaczynają one zastępować relacje, a nie je wspierać.
„Mieć” może więc pełnić rolę narzędzia, a nie celu. Prezent staje się znakiem relacji, a nie jej miarą; potrawy tworzą przestrzeń wspólnoty, a nie pole rywalizacji; dekoracje budują nastrój, a nie prestiż. Może warto zapytać nie tylko co kupić i ile, ale po co i dla kogo, bo wtedy udaje się sferę posiadania włączyć w sferę „bycia”. Praktycznie oznacza to wybór prostoty zamiast nadmiaru. To także wybór jakości zamiast ilości oraz obecności zamiast perfekcji. Wtedy zakupy nie dominują nad spotkaniem, a przygotowania nie pochłaniają sensu świąt.
Warto więc zadać sobie pytanie przed nadchodzącym czasem świętowania: co w tych Świętach ma być najważniejsze? Spotkanie, rozmowa, spokój, pojednanie, wdzięczność? Czy kultura konsumpcji, kupowania, gromadzenia, używania…. Prezent może być zaproszeniem do wspólnego czasu. Potrawa – pretekstem do spotkania. Dekoracja – pamiątką rodzinnej historii. Wtedy „mieć” przestaje być celem samym w sobie. Zaczyna za to służyć naszym wzajemnym relacjom.
Może warto też zostawić miejsce na ciszę, refleksję i wdzięczność — niezależnie od tego, czy ktoś przeżywa święta religijnie, czy bardziej świecko. To moment, w którym człowiek nie produkuje, nie gromadzi i nie konsumuje. Po prostu jest. Nie chodzi bowiem o rezygnację z posiadania, lecz o to, by posiadanie nie odebrało nam zdolności przeżywania. Dobrze przeżyte Święta to takie, w których rzeczy pomagają spotkać człowieka, a nie go zasłaniają.