Prawda i Dobro
Toksyczna przyjemność. Uzależniające substancje zagrażają młodym
11 października 2024
Wielu Ukraińcom Europa kojarzy się przede wszystkim z wielkim rynkiem pracy, wielkimi możliwościami. Właśnie, możliwościami – a nie wartościami. Ukraińcy w swoich proeuropejskich aspiracjach już dawno zostali pozbawieni romantycznych iluzji czy nadmiernych oczekiwań
Ostatnie wydarzenia na Ukrainie wywołują wiele pytań. Przede wszystkim – wśród samych Ukraińców. Mało kto tak naprawdę rozumie, co dzieje się w kraju, tak jak mało kto może dzisiaj z pełnym przekonaniem stwierdzić, że wie, jaki będzie dalszy bieg wypadków. Zmiana władzy i zwycięstwo aktora Wołodymyra Zełeńskiego w wyścigu o fotel prezydenta wywołuje u części Ukraińców niepokój przed rewanżem prorosyjskich sił. U innych budzi nadzieję, że do rewanżu dojdzie. Wszystkich interesuje zaś kierunek, w jakim będzie zmierzał kraj pod wodzą nowego prezydenta.
Twierdzenie, że Ukraina odrzuciła swój proeuropejski kurs, jest przedwczesne. Co więcej, ktokolwiek by dzisiaj doszedł do władzy i jakkolwiek odległe byłyby mu idee euroatlantyckie, Ukraina już na tyle mocno związała się z Zachodem, że kolejna próba wypisania jej z europejskiego kontekstu i przywrócenia do strefy wpływów Kremla nie doprowadziłaby do kompletnego demontażu jej niezależności.
Nietrudno bowiem przewidzieć, jak ukraińskie społeczeństwo zareagowałoby w takiej sytuacji. Ostatnia próba pozbawienia kraju niezależności wywołała burzliwy uliczny sprzeciw i kosztowała ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza utratę urzędu.
Zwycięstwo Zełeńskiego nie oznacza wcale, że większość wyborców nowego prezydenta to agenci Kremla, którzy marzą o powrocie w objęcia „starszego brata”. Należy mówić przede wszystkim o wewnątrzukraińskiej sytuacji, a nie o zmianie ogólnego kursu. Nawet ewentualne ryzyko prorosyjskiego rewanżu więcej mówi o podziale sił wewnątrz systemu politycznego, społecznej układance aniżeli o zmianie zewnętrznych priorytetów.
Charakterystyczne jest to, że początek prezydentury Wołodymyra Zełeńskiego w kwestiach zagranicznych wprost przypomina politykę Petra Poroszenki z jego orientowaniem się na Waszyngton i Brukselę, powtarzaniem, że Ukraina prowadzi wojnę z Rosją. I jeżeli nawet ludzie z otoczenia nowego prezydenta pozwalają sobie na „odważne” wypowiedzi na temat Rosji, Putina czy wariantów zawieszenia ognia w Donbasie, to przynajmniej na razie prezydent Zełeński pozostaje całkiem stonowany w swoich wystąpieniach. Wywołuje to zresztą pierwsze rozczarowania i niezadowolenie wśród jego wyborców.
Mam nadzieję, że obecne otoczenie prezydenta dobrze odrobiło lekcję Wiktora Janukowycza i swoimi działaniami nie będzie prowokować obywateli do protestu siłowego. Chociaż oczywiście niebezpieczeństwo wspomnianego rewanżu sił prorosyjskich jest całkiem realne. Tak samo jak całkiem realna może być zmiana politycznej retoryki na bardziej koncyliacyjną względem Rosji. Wątpliwe jednak, by język nowych władz mógł być antyeuropejski. Przynajmniej na razie nic na to nie wskazuje.
Nawet jeżeli dopuścimy możliwość, że nowa ukraińska władza zacznie w tym czy innym formacie rozmowy z Rosją, a nowy prezydent spróbuje zawrzeć jakiegoś rodzaju porozumienie z Kremlem (przy czym trudno uwierzyć, że mogłoby to być możliwe), wątpliwe, by zmieniło to proeuropejski kurs Ukrainy.
Pojęcie owego kursu jest dosyć umowne, jednak co do zasady – prawidłowe. Powstrzymanie zimą 2013/2014 przez ukraińskie społeczeństwo (albo raczej: jego proeuropejską część) procesu stopniowego przejmowania kraju przez Rosję ostatecznie wyznaczyło priorytety Ukrainy w polityce zagranicznej. Lepsza niedoskonała, ale oparta na pewnych standardach i mniej więcej stabilna Unia Europejska niż – choćby i „bratnia” – całkowicie niekontrolowalna i nieprzewidywalna Rosja.
Ogólnie rzecz ujmując, Ukraina obecnie specjalnego wyboru po prostu nie ma. Czym mogą zakończyć się „bliskie relacje” z Rosją, Ukraińcy przekonali się w marcu 2014 r., kiedy sąsiad w bezpardonowy sposób anektował Krym. I nawet jeśli przypuścimy, że dojdzie do „ocieplenia stosunków”, to tak czy inaczej trudno sobie w najbliższym czasie wyobrazić normalne relacje między Kijowem a Moskwą. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich pięciu lat – wojnie w Donbasie, zestrzeleniu na ukraińskim niebie malezyjskiego Boeinga, iłowajskim kotle, Debalcewie, donieckim lotnisku.
Wątpliwe, by stosunek Ukraińców do Unii Europejskiej uległ jakiejś kardynalnej zmianie, nawet przy uwzględnieniu wszystkich kosztów poniesionych przez Ukrainę w ciągu ostatnich pięciu lat wojny. Ukraińskie społeczeństwo jest spolaryzowane w podstawowych kwestiach światopoglądowych i ideologicznych. Kwestia integracji europejskiej nie jest tutaj wyjątkiem.
Ukraińcy zawsze mieli bardzo zróżnicowane podejście do Europy. Sytuacja ta nie zmieniła się nawet po wprowadzeniu ruchu bezwizowego. Ci, którzy widzieli i widzą w Europie część swojej życiowej i kulturowej przestrzeni, przyjęli zniesienie wiz do UE jako symboliczne zwycięstwo.
Trudno jednak sądzić, że bezwiz gruntownie zmienił podejście całego ukraińskiego społeczeństwa do integracji europejskiej. Olbrzymia część Ukraińców nigdy nie myślała (i nie myśli) o Europie w kategoriach swojej przestrzeni kulturowej. Zresztą to nie jest nawet kwestia własnego doświadczenia, ale raczej prezentowanego im obrazka telewizyjnego. Dla wielu moich współobywateli Rosja nadal – i to pomimo wojny, agresji i okupacji – pozostaje czymś bliskim i całkiem zrozumiałym, choć jednocześnie tak samo abstrakcyjnym (i poznawanym przede wszystkim przez media) jak Europa. Problem nie leży w tym, czy Ukraińcy wybierają europejskie wartości, czy oddają się wizji „ruskiego świata”. Polega on na tym, że wybór ów zasadza się bardzo często na braku osobistego doświadczenia i zależy od kanału telewizyjnego, jaki ktoś ogląda.
Prywatne doświadczenia wyjazdów do Europy są wśród Ukraińców na tyle różne, że trudno powiedzieć, czy jakakolwiek „socjologia” potrafiłaby je ustrukturyzować i przebadać. Jak Ukraińcy odkrywają dla siebie Europę? Ktoś (bardzo często pozostając przy tym eurosceptykiem) wybiera turystykę i shopping toury (w Ukrainie już dawno temu zaczęto szydzić z prorosyjskich polityków za to, że ich wille, jachty i inne dobra znajdują się na tak znienawidzonym przez nich Zachodzie oraz że mieszkają tam ich dzieci). Ktoś inny stawia na kontakty kulturalne (wygląda na to, że jest to najbardziej produktywny sposób współpracy Ukrainy ze zjednoczoną Europą). Jeszcze inne osoby wyjeżdżają uczyć się do jednego z krajów Unii Europejskiej.
Ukraińcy do Europy wyjeżdżają jednak przede wszystkim zarabiać. Rosyjskiej propagandzie trudno zakłamać osobiste doświadczenie człowieka, który popracował czy to we Włoszech, czy w Hiszpanii, czy w Portugalii. Ci mieszkańcy ukraińskich wsi i miasteczek nie będą potem słuchać rosyjskich bajek o „gniciu Europy”.
Inna sprawa, że duża część Ukraińców w ogóle nie wraca: imigracja jest realnym i dużym problemem, przy czym trudno mówić tu o równomiernym i cywilizowanym procesie integracji. W oczach wielu Europejczyków Ukraina nadal pozostaje mało zrozumiałym obszarem, który znajduje się gdzieś na wschód od „prawdziwej” Europy. Tymczasem wielu ukraińskim migrantom Europa kojarzy się przede wszystkim z wielkim rynkiem pracy, wielkimi możliwościami. Właśnie, możliwościami – a nie wartościami. O nich ostatnio mówi się coraz mniej.
Nawet ta fala eurooptymizmu, która wywiodła na place miast tysiące Ukraińców zimą 2013/2014, nie była jednoznaczna i jednorodna. Europejski wybór zwolenników ukraińskiej rewolucji bazował na różnych przesłankach – ktoś faktycznie wspierał europejskie wartości, idee liberalizmu i demokracji; ktoś traktował prozachodni ruch integracyjny jak realną możliwość oderwania się od Rosji (chcącej narzucić sąsiadom postkolonialny status). Na innych działały proste, populistyczne hasła w stylu „europejskiego standardu życia”. Sama idea eurointegracji nie była w żadnej mierze główną siłą napędową ukraińskiej rewolucji. Należy traktować ją raczej jako pewną formalną podstawę dla stworzenia dużego, antykolonialnego ruchu społecznego.
Poza tym w warunkach rosyjskiej okupacji i ostrego zbrojnego konfliktu z Rosją to właśnie Europa, mimo całej umowności i rozmytości tego terminu, stała się dla Ukrainy głównym partnerem. To właśnie z przedstawicielami Unii Europejskiej musieliśmy zasiąść do stołu rozmów i to w europejskich politykach widzimy głównych gwarantów naszego wsparcia i bezpieczeństwa.
Ukraińcy w swoich proeuropejskich aspiracjach już dawno zostali pozbawieni romantycznych iluzji czy nadmiernych oczekiwań. W ciągu pięciu lat wojny przywykliśmy do tego, że działania naszych europejskich sojuszników wymagają naszej nieustannej obserwacji. A do tego potrafią być one – delikatnie rzecz ujmując – kontrowersyjne. Gotowość niektórych europejskich polityków do pójścia na kompromis z Kremlem, który naruszył wszystkie możliwe reguły i zasady europejskiej równowagi politycznej, w sposób oczywisty działa otrzeźwiająco – nawet na największych euroromantyków nad Dnieprem.
To, że Ukraińcy są coraz bardziej pragmatyczni w stosunku do Europy, powinno wszak cieszyć – romantyzm daje natchnienie, ale nie zawsze skłania do wytężonej pracy. Wyzbycie się iluzji, że Europa zawsze jest gotowa bezkompromisowo trwać przy naszym boku i realizować wszystkie złożone obietnice, powinno przypominać Ukraińcom jedną prostą rzecz – Europa nie jest magicznym remedium na wszystkie nasze bolączki. Europejscy liderzy nie muszą (i nie będą) rozwiązywać naszych problemów za nas. Wszystko pozostaje w naszych rękach, również stworzenie nowych, pogłębionych relacji ze zjednoczoną Europą.
Właśnie tak konstruowane są równoprawne, cywilizowane relacje międzynarodowe – poprzez samouświadomienie sobie własnej odpowiedzialności i wyznaczenie własnych priorytetów. Tego ostatniego brakuje nam dzisiaj szczególnie.
Przełożył Tomasz Piechal
Artykuł został opublikowany w drugim numerze magazynu „Holistic”