Nauka
Pierwszy satelita z drewna na orbicie. Japonia testuje nowy koncept
15 listopada 2024
Jeśli sobie powiemy, że wszystko, co jest człowiekowi potrzebne, to zestaw produktów z Biedronki, wyłącznie najbardziej podstawowe usługi medyczne i edukacyjne, a korzystanie z kultury załatwia Netflix, jeśli tak chcemy żyć, to auta faktycznie nie są do niczego potrzebne – mówi w rozmowie z Radosławem Wojtasem prof. Tomasz Rostkowski*, ekspert z zakresu strategicznego zarządzania kapitałem ludzkim, współautor raportu Warsaw Enterprise Institute pt. „Nie takie auta straszne, czyli jak samochody rozwiązują problemy Polaków”.
Radosław Wojtas: Skoro raport, którego jest pan współautorem, nosi tytuł „Nie takie auta straszne…”, to znaczy, że ktoś nas tymi autami straszy?
Prof. Tomasz Rostkowski: Jeśli trzeba pisać artykuł, który wyjaśnia, że coś, co jest absolutnie potrzebne, faktycznie jest potrzebne, to ewidentnie mamy do czynienia z jakąś bardzo skomplikowaną sytuacją. Trudno nie odnieść wrażenia, że jest jakiś kłopot z autami – mają nie wjeżdżać do centrów miast, mają być obciążone dodatkowymi podatkami, jakby tych zaszytych w cenie paliwa było za mało… Wszystko razem wygląda jak plan na to, abyśmy przestali korzystać z samochodów. Zupełnie jakby to było w ogóle możliwe.
A nie jest?
Oczywiście, że nie jest. Ale dla posiadaczy aut nadchodzą jeszcze trudniejsze czasy.
Nie będzie nas na nie stać?
Zamożnych oczywiście będzie stać, ale ludzie mniej majętni są i będą coraz usilniej „zachęcani”, żeby się aut pozbyć.
Przez kogo i dlaczego?
Starożytni Rzymianie zalecali, że jeśli chcesz się dowiedzieć kto zawinił, to powinieneś sprawdzić, kto odniósł korzyści. Ludzie, których stać na luksusowe auta – ale dla odmiany nie stać ich na marnowanie czasu w korkach albo poszukiwanie miejsca do parkowania, bo ich pięć minut jest bardzo drogie – co do zasady będą ludźmi wygranymi.
A kto przegra?
Większość. Na przykład osoby mniej zamożne, które starszymi samochodami dowożą swoje dzieci do szkoły do centrum miasta albo na rehabilitację, bo mają dziecko z niepełnosprawnością. Na przykład ludzie wykluczeni komunikacyjnie, a szacuje się, że może to być nawet kilkanaście milionów Polaków, którzy nie mają alternatywy w stosunku do auta jeśli chcą pracować, zawozić dzieci do szkoły, w miarę normalnie żyć.
Pan będzie wygranym czy przegranym?
Ja wygram. Nie mam auta. Jestem beneficjentem wszystkich zmian, o których tutaj rozmawiamy. Tyle tylko, że jest mi zwyczajnie głupio, nie prosiłem o aż takie luksusy w sytuacji, gdy należę do mniejszości. Mieszkam na Mokotowie, pracuję na Mokotowie, tu mam swoją uczelnię, swoje biuro, swoje życie. Żeby się dostać do centrum miasta muszę tylko przejść przez park, cudnej urody zresztą, przez Pole Mokotowskie. Mój komfort życiowy jest gigantyczny. Tylko że – w odróżnieniu od wielu osób – po pierwsze: stać mnie na taki komfort, po drugie: mam dorosłe dzieci, których nie muszę wozić do szkół, na zajęcia dodatkowe i tak dalej, a po trzecie: ja się naukowo zajmuję komfortem życia. Większość osób nie jest w takiej sytuacji. Ja nie chcę takiego „zwycięstwa”.
Ale po Warszawie i innych dużych miastach jeździ się coraz gorzej. Coś trzeba zrobić, żebyśmy nie tracili życia w korkach.
Oczywiście, że coś trzeba zrobić. Ostatecznie po to wybieramy sobie władze samorządowe i po to przeznaczamy nieprawdopodobne pieniądze na aparat urzędniczy, żeby zastanawiali się nad tym, jak rozwiązywać nasze problemy. Jeśli jednak rozwiązanie naszych problemów ma polegać na tym, że oni nam zabronią wjeżdżać do naszego własnego miasta, to ja się bardzo mocno zastanawiam – ale jak to?
Najlepsze szkoły średnie, praktycznie wszystkie teatry, większość rozmaitych parków, usług, restauracji znajduje się w centrach miast. I utrzymuje się je zarówno z podatków mieszkańców centralnych dzielnic, jak i dzielnic nieco bardziej odległych. Tam co do zasady mieszkają ludzie, których nie stać jest na apartament w centrum. No i teraz jest pomysł, żeby pobierać od mieszkańców podatki, specjalnie po to, żeby za ich własne pieniądze uniemożliwić im wjazdu do miasta. A jednocześnie nie tworzy im się możliwości dotarcia w inny sposób.
Odwrócona kolejność działań.
Logiczniej byłoby najpierw coś ludziom dać, a dopiero później myśleć o zabieraniu. Dzieje się coś nienormalnego. Mieliśmy niedawno kolejny festiwal wyborczych obietnic. W Warszawie nikt co prawda nie obiecywał piątej linii metra, ale to pewnie tylko dlatego, że w poprzednich wyborach obiecano już sześć. A ja jeszcze nie jechałem linią numer trzy, a linią numer dwa nie mogę dojechać dokąd chcę, bo zwyczajnie nie jest skończona.
To wszystko sprawia wrażenie, że decydenci i urzędnicy tak dalece uwierzyli w swoje obietnice, że zachowują się jakby te sześć linii metra już powstało, że komfortowych węzłów przesiadkowych jest w Warszawie więcej niż jeden, a póki co jest tylko ten na Młocinach. Podaję tu Warszawę za przykład, bo tu żyję, ale to dotyczy całej Polski.
Wygoda wygodą, korki korkami, ale zamykanie centrów miast dla samochodów motywuje się także względami środowiskowymi, dbałością o jakość powietrza.
Ci, którzy mówią, że należy coś zrobić dla poprawienia jakości powietrza w miastach bez wątpienia mają rację. I ona na szczęście się poprawia, co pokazuje przykład Krakowa, w którym jeszcze jakiś czas temu oddychało się żółtym powietrzem, a teraz zrobiło się ono nieco bardziej przezroczyste.
Do niedawna przypuszczaliśmy, że dużą część problemu zanieczyszczenia powietrza w miastach generują auta. Ale kiedy pojawił się COVID, kiedy ruch zmniejszył się o kilkadziesiąt procent, kiedy cały świat zamarł, a po ulicach jeździło tylko to, co koniecznie musiało, mieliśmy do czynienia z eksperymentem, jakiego nie moglibyśmy przeprowadzić w normalnych warunkach. I on dobitnie pokazał, że nie ma praktycznie żadnych różnic w pomiarach jakości powietrza.
Nie można powiedzieć, że samochody nie mają żadnego wpływu na zanieczyszczenie powietrza, bo tak nie jest. Jakiś tam mają, ale jest on minimalny. Nawet gdybyśmy jednego dnia zezłomowali wszystkie auta, autobusy i wszystko inne, co tylko przyjdzie nam do głowy, w żaden odczuwalny sposób nie zmieni to jakości powietrza.
Wciska się nam kit?
Stawia się nam za wzór miasta, które tak naprawdę mogłyby się od nas uczyć albo ich przykłady są zupełnie nieadekwatne. Miasta wielkości jednej warszawskiej dzielnicy nie nadają się na wzór dla stolicy Polski. Bo w sposób, w jaki rozwiązany jest problem Amsterdamu, to my możemy rozwiązać co najwyżej problem Wawra. Kolejny częsty przykład to Barcelona – miasto o podobnej do Warszawy liczbie mieszkańców, tylko że pięć razy mniejsze.
Ograniczenia nakładane na kierowców podpiera się różnymi badaniami, problem tylko w tym, że wyciąga się z nich wnioski, które z nich zupełnie nie wynikają. Na zasadzie: w badaniu sprawdzono jak często mieszkańcy miasta rozmawiają przez telefon, a wniosek z tego jest taki – zwęzić ulice. Przebrnąłem przez wiele takich dokumentów. Nieprawdopodobny stek bzdur i czyste oszustwo.
W raporcie wskazujecie, że posiadanie auta przynosi przeciętnemu pracującemu Polakowi korzyść netto w wysokości 131 tys. zł przez całe życie.
Oszacowaliśmy to na podstawie prowadzonych wcześniej badań. Braliśmy pod uwagę średni czas dojazdu, odległość, liczbę przejazdów, liczbę lat aktywności zawodowej, średnie wynagrodzenie i tak dalej. Bardzo prosta matma, ale oczywiście wyniki są uśrednione, w każdym mieście może to wyglądać inaczej. I dlatego należałoby to dokładnie oszacować dla konkretnej lokalizacji przed dokonaniem jakiejkolwiek zmiany. W raporcie skupiliśmy się na przykładach, które są możliwe do policzenia, czyli na pracujących Polakach. Przy czym używanie aut do celów zawodowych nie jest głównym powodem posiadania samochodów w Polsce.
Polecamy: Czy ludzkość jest gotowa na samochody autonomiczne?
Jaki jest główny powód?
Ludzie chcą normalnie żyć. Jeśli sobie powiemy, że wszystko, co jest człowiekowi potrzebne, to zestaw produktów z Biedronki, wyłącznie najbardziej podstawowe usługi medyczne i edukacyjne, a korzystanie z kultury załatwia Netflix, jeśli sobie powiemy, że w ten sposób można żyć, i tak chcemy żyć, to auta faktycznie nie są do niczego potrzebne.
A jeśli widzimy swoje życie inaczej i nie zechcemy zrezygnować z aut, to czekają nas te „jeszcze trudniejsze czasy”, o których wspomniał pan na początku?
Najskuteczniejszym sposobem na to, żeby coś od ludzi uzyskać, jest to… wymusić. Najprostszą metodą jest sprawić, że inaczej się nie da. To wyjątkowo odrażająca metoda działania totalitarystów. Można opodatkować, można zabronić prawem, a wreszcie można zlikwidować możliwość. To właśnie może nas czekać.
*Dr hab. Tomasz Rostkowski – profesor w Instytucie Kapitału Ludzkiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Kierownik projektów badawczych, wdrożeniowych oraz studiów podyplomowych i kursów specjalizacyjnych. Ekspert z zakresu wdrażania zmian, strategicznego zarządzania kapitałem ludzkim oraz budowy systemów zarządzania z doświadczeniem m.in. w branżach: administracja publiczna, badania rynku, bankowość, motoryzacja, transport. Ekspert Warsaw Enterprise Institute.
Polecamy: Producenci samochodów zbierają i sprzedają dane kierowców?
Polecamy: Naukowcy odkrywają tajemniczy związek między kotami a schizofrenią