Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
W Londynie państwom NATO udało się osiągnąć niełatwe porozumienie. Ale kluczową sprawą, co do której nie do końca się zgadzamy, jest to, na ile możemy liczyć na Stany Zjednoczone jako gwaranta bezpieczeństwa Europy
PAWEŁ PIENIĄŻEK: Spotkanie przywódców państw NATO w Londynie odbyło się, by uczcić 70-lecie powstania sojuszu. Charakteryzowało się jednak dużym napięciem pomiędzy sojusznikami, głównie między prezydentami Stanów Zjednoczonych Donaldem Trumpem i Francji Emmanuelem Macronem. Czy mimo tego udało się osiągnąć coś pozytywnego?
MICHAŁ BARANOWSKI*: Po pierwsze, na pewno przetrwaliśmy. Po drugie, wszyscy eksperci, włącznie ze mną, obawiali się dużo bardziej dramatycznego przebiegu szczytu, a także potencjalnych min i bomb podczas zamykającej konferencji prasowej. Ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło. Szczyt zakończył się podpisaniem deklaracji, która jest bardzo dobra.
Dlaczego?
Niczego w niej nie brakuje. Jest tam mowa o Rosji, Chinach, technologii 5G, terroryzmie, a także decyzja o wprowadzeniu w życie koncepcji 4×30, czyli o podniesieniu gotowości wojskowej. Jest nawet odniesienie się do polityki otwartych drzwi.
Dobrze, że został też zażegnany spór wokół aktualizacji planów ewentualnościowych dla Polski i państw bałtyckich. To był miły aspekt tego spotkania. Wszystko wynikało z faktu, że Turcja zachowała się w sposób bardzo transakcyjny i początkowo blokowała porozumienie w tej sprawie.
Plan ewentualnościowy dotyczy reagowania NATO w przypadku agresji na Polskę i kraje bałtyckie. Co ta aktualizacja oznacza w praktyce?
Przede wszystkim to nic nowego — plany ewentualnościowe istnieją od wielu lat. Nie było momentu, że NATO nagle przestało bronić krajów bałtyckich lub Polski. Chodziło wyłącznie o ich zaktualizowanie.
Cała burza wybuchła wokół tego, że Turcja w pewnym sensie postanowiła wziąć te plany jako zakładnika w swoim sporze głównie ze Stanami Zjednoczonymi. To nie było wymierzone w Polskę i kraje bałtyckie. Ale blokowanie tak ważnych planów, nawet tylko ich uaktualnienia, zostało bardzo negatywnie odebrane przez wszystkich sojuszników. Turcja była izolowana w tym podejściu i dlatego ustąpiła.
Wróćmy do napięć między sojusznikami w Londynie.
One zawsze były i będą. Cieszę się, że prezydent Macron zdecydował się na konfrontacyjną retorykę przed szczytem, bo to zmusiło wszystkich innych przywódców do potwierdzenia wagi sojuszu. Włącznie z prezydentem Trumpem, który wcześniej krytykował NATO, a teraz mówił, jak Sojusz jest ważny, mocny i więcej wydaje na zbrojenia. Wzrost wydatków na obronność o 130 mld dolarów w ciągu pięciu lat to naprawdę dużo.
W zasadzie całe to spotkanie było poświęcone przyszłości NATO. Jakie wyzwania widzą przywódcy państw Sojuszu?
Powinniśmy pamiętać, że to spotkanie miało przede wszystkim charakter ceremonialny – uczczenie 70-lecia NATO. Nie miały na nim zapaść żadne przełomowe decyzje. Wpłynęła na nie jednak rozmowa prezydenta Macrona z dziennikiem „The Economist”, a dokładnie jego dwie główne tezy. Pierwsza, że Sojusz przeżywa śmierć mózgową, że trzeba zastanowić się, co oznacza artykuł 5 i jak konsultować się politycznie. Druga, że powinniśmy otworzyć się na Rosję, a tym samym powrócić nie tylko do dialogu, ale też do współpracy.
Skąd się wziął ten spór o NATO?
Kluczową rzeczą, co do której nie do końca się zgadzamy, jest to, na ile możemy liczyć na Stany Zjednoczone jako gwaranta europejskiego bezpieczeństwa. Prezydent Macron, podobnie jak wielu francuskich analityków i polityków, uważa, że nie będziemy mogli polegać na nich w przyszłości, a to dlatego, że Stany Zjednoczone skupią się na wyzwaniach w Azji. Oprócz tego coraz bardziej różnimy się w innych kluczowych kwestiach, takich jak porozumienie klimatyczne, polityka wobec Iranu czy sprawy handlowe.
Warszawa mówi, że jest za wcześnie na tak drastyczne wnioski. Dlatego że Stany Zjednoczone mogą być zarówno gwarantem bezpieczeństwa w Azji, konkurować z Chinami, jak i pozostawać w Europie, bo z USA łączą ją mocne więzy gospodarcze i polityczne. Przede wszystkim jednak Europa jest miejscem, gdzie ta walka mocarstw jest bardzo mocno odczuwalna.
Natomiast Berlin jest gdzieś pośrodku i nie wie do końca, jak na to wszystko zareagować.
Różnie rozumiemy zagrożenia stojące przed Sojuszem – mogą to być Rosja czy terroryzm albo jedno i drugie – a przez to inaczej widzimy rolę Stanów Zjednoczonych oraz to, na czym powinno być oparte bezpieczeństwo europejskie.
I co dalej?
W Londynie była pełna zgoda, że NATO ma ogromną wagę dla bezpieczeństwa europejskiego i Europa musi wziąć większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo własne i regionu, w tym prawdopodobnie też Bliskiego Wschodu.
Prezydent Trump będzie mówił o większych wydatkach, a prezydent Macron o większej autonomii strategicznej, ale tak naprawdę kolejny krok w tych wizjach jest bardzo podobny. Z jednej strony, jest to zwiększenie wydatków na zbrojenia, a także stworzenie większych możliwości i zdolności wojskowych.
Z drugiej strony, chodzi o wypracowanie porozumienia dotyczącego wizji bezpieczeństwa europejskiego. Zgodnie z postanowieniami szczytu sekretarz generalny NATO zwróci się do przywódców państw Sojuszu z pomysłem stworzenia grupy refleksyjnej, która będzie odpowiadać na tego typu pytania. Założeniem w trakcie jej prac nie będzie próba zastąpienia Paktu Północnoatlantyckiego tylko jego wzmocnienie.
Po raz pierwszy w dokumentach NATO odwołuje się do Chin. Czy stają się one zagrożeniem dla Sojuszu?
To jest dyskusja, która dominuje w kuluarach. NATO przeszło przez pierwszy proces refleksji, co powinno robić w sprawie Chin. Na to oczywiście naciskają Stany Zjednoczone, czyli najważniejsze państwo członkowskie Paktu Północnoatlantyckiego. Natomiast język użyty w postanowieniu szczytu odnośnie Chin jest bardzo delikatny. Z jednej strony, mówi się o zagrożeniach, z drugiej – o szansach.
Zagrożenie ze strony Chin obejmuje takie obszary jak nowe technologie, wspomniane 5G, inwestycje, gdzie Sojusz nie jest aktywny, a także kwestie infrastruktury. Te ostatnie są być może najważniejsze. To na nich NATO opiera swoje umiejętności dotarcia np. na wschodnią flankę. Dlatego ważne jest, by była dostępna, a nie została wykupiona np. właśnie przez Chiny.
Nie ma jednak żadnej doktryny wojskowej, która mówi o tym, co NATO ma robić w przypadku zagrożenia ze strony Chin. Jest ono dużo mniej sprecyzowane niż to ze strony Rosji. Panuje też zupełnie inne podejście do tych dwóch państw. NATO nie jest paktem, który mówi o bezpieczeństwie Pacyfiku, lecz działa w regionie Północnego Atlantyku, czyli Europy i Ameryki. Tutaj Chiny nie są bezpośrednim zagrożeniem.
*Michał Baranowski – dyrektor warszawskiego biura German Marshall Fund of the United States.