Nauka
Technologia wodorowa na morzach. Yamaha tworzy silniki przyszłości
20 listopada 2024
Szkoła jest dziś wyjątkowo represyjna. Uczniowie nie są w stanie unieść tego, co przygotował im świat dorosłych. Stworzyliśmy im permanentny system stresu. Dlatego metody Korczaka potrzebujemy jak powietrza
Janusz Korczak, a właściwie Henryk Goldszmit, urodził się w 1879 r. w Warszawie. Lekarz, pedagog, pisarz, publicysta i działacz społeczny. Stworzył oryginalny system pracy z dziećmi, oparty na partnerstwie, samorządności i pobudzaniu do samowychowania. Upominał się o mądre wychowanie, którego podstawą nie są aspiracje rodziców, tylko rozumienie dziecka i miłość.
Dziś mówimy o nim, że był pierwszym rzecznikiem praw dziecka. O swoich podopiecznych walczył do samego końca, w czasie II wojny światowej opiekował się nimi w warszawskim getcie. Zginął w 1942 r. w niemieckim nazistowskim obozie zagłady w Treblince.
DOROTA LASKOWSKA: Dlaczego współcześnie Janusz Korczak wciąż jest tak ważną postacią?
MAREK MICHALAK*: Korczak z wykształcenia był lekarzem pediatrą, z zamiłowania – pedagogiem. Ale patrząc na jego dorobek szerzej, był przede wszystkim znawcą dziecka i filozofem dzieciństwa. Dzisiaj zaliczany jest do największych autorytetów – obok Mahatmy Gandhiego, Jana Pawła II, Nelsona Mandeli, Matki Teresy, Ireny Sendlerowej czy Alberta Schweitzera.
Janusz Korczak był również pisarzem. Generalnie, imał się wielu zajęć, ale miało się wrażenie, że wszystko czego się tknął, robił w sposób wybitny. To rzadko dziś spotykana cecha. Co jednak ważniejsze, on miał ten wyjątkowy dar rozumienia dziecka, jego potrzeb i praw, choć w tamtych czasach o prawach dzieci jeszcze tak wprost nie mówiono.
Korczak jako pierwszy sformułował prawo dziecka do szacunku?
Tak. Pisał o tym zresztą obszernie w swojej publikacji Prawo dziecka do szacunku. Mówił, że prawo to nie przywilej, który się dzieciom należy, kiedy są grzeczne, dobrze się uczą czy karnie wykonują polecenia. Ono się im się należy, tylko i aż dlatego, że są ludźmi. Stąd też biorą się te jego słynne słowa: „Nie ma dzieci, są ludzie”.
Wskazywał też, jak ważny w życiu każdego człowieka jest okres dzieciństwa właśnie. To, jak ten czas przeżyjemy, będzie rzutowało na nasze dalsze życie. Korczak patrzył na dziecko tu i teraz. Mówił o tym, że dziecko teraz ma być uśmiechnięte, teraz ma nie być głodne, teraz ma być zabezpieczone. Ono czekać nie może.
Czy to dlatego mówi się, że Korczak był prekursorem działań na rzecz praw dziecka?
Ja to nazywam wprost. Korczak był pierwszym niekonstytucyjnym rzecznikiem praw dziecka. To on mówił przecież, że „obok obrońcy, który zna tajemnicę praw pisanych, domaga się miejsca dla wychowawcy, który zna tajemnice praw niepisanych”. Chodzi tu o walor pedagogiczny w spojrzeniu na dziecko, by nie tylko patrzeć przez paragrafy, lecz patrzeć na rozumienie podmiotowości dziecięcej, która jest najistotniejsza.
A czym jest dziecięca podmiotowość?
Generalnie chodzi o to, żeby mówić z dzieckiem, a nie do dziecka. „Starego Doktora” możemy sobie wyobrazić jako osobę, która rozmawiając z dzieckiem, patrzy mu prosto w oczy, z jego poziomu, czyli w pozycji kucającej, uważnie słuchając tego, co dziecko ma do powiedzenia, a co ważniejsze, pozwalając mu mówić swobodnie to, co myśli. Dziś często o tym zapominamy lub też wolimy myśleć, że to przecież dorośli wiedzą lepiej. Gdybyśmy jednak posłuchali, wiedzielibyśmy, jak tworzyć tym młodym ludziom lepszy świat.
Nie tylko uczyć dzieci, lecz także uczyć się od dzieci?
Dokładnie, dzięki tej nauce jesteśmy szlachetniejsi. Dziecko jest szczere, nie kalkuluje, nie manipuluje, a dorośli uczą się w pewnym momencie tego świata dyplomacji, większej bądź mniejszej manipulacji, szacowania, co się bardziej opłaca. Dlatego właśnie Korczak tak mocno podkreślał podmiotowość dzieci, szczególnie w obszarze sprawiedliwości społecznej. Doktor tworzył przecież sądy, gdzie orzekającymi były także dzieci. Sam, kiedy zrobił coś niewłaściwie, stawał przed sądem i dał się osądzić dzieciom. Poddawał się ich wyrokom.
Czy ta metoda korczakowska może mieć jakieś przełożenie na współczesne podejście do wychowywania dzieci?
Ja nawet powiem więcej, ona jest nam potrzebna jak powietrze. Wystarczy, że popatrzymy na naszą szkołę, na często opresyjne zachowania, na przeładowaną podstawę programową, której dzieci nie w stanie w żaden sposób opanować, na brak relacji podmiotowych, na narzucanie woli dorosłych, brak możliwości wyrażenia własnego zdania przez młodego człowieka. To wszystko stoi w dużej sprzeczności z Korczakiem. Jest takie opowiadanie „Starego Doktora”, Feralny tydzień, w którym on opisuje swoją carską szkołę, pokazując w ten sposób, jak ona nie powinna wyglądać.
Czyli – jaka nie powinna być szkoła?
Przede wszystkim nie powinna być miejscem, gdzie młody człowiek źle się czuje. Nie powinna tworzyć takich wyraźnych podziałów na panów, czyli dorosłych, i poddanych, czyli dzieci. On bazuje na swoich własnych doświadczeniach, to nie są idee wyssane z palca. Współczesna szkoła różni się co prawda, od tej carskiej, ale dziś wciąż nie możemy o niej powiedzieć, że jest demokratyczna, ani że dziecko ma w niej poczucie podmiotowości.
Dlatego właśnie, tego Korczaka więcej nam potrzeba. Dziś szkoła to represja ocenowa, przeładowanie materiału, przeładowanie zadań domowych, mówienie „ty masz słuchać, a ja mówię”.
Szkoła uczy dzieci, jak być tym posłusznym obywatelem?
Trochę to tak wygląda, jakby taki miał być cel. Współczesna szkoła jest absolutnie antykorczakowska. I niestety, jak w soczewce, widać to na przykładzie ostatniej reformy edukacji. Nieskonsultowana, nieprzemyślana, niewychodząca naprzeciw potrzebom dzieci, burząca ich świat, narzucająca ogrom materiału, którego nie są w stanie przerobić, i strasząca tym, że będą egzaminy.
Proszę popatrzeć na sytuację uczniów dzisiaj. Oni nie są w stanie unieść tego, co przygtował im świat dorosłych. Stworzyliśmy im permanentny system stresu. Oni się wszystkiego boją, że nie zdążą, że nie zrobią zadania domowego, że nie zrozumieją, że będzie egzamin, że nie dostaną się do wymarzonej szkoły. Do tego w tym roku dokładamy im spiętrzenie roczników, więc dochodzi stres związany z niepewnością wyboru szkoły. Wielu z nich do tej wymarzonej szkoły się nie dostanie, ale nie dlatego, że się nie uczyli, coś zaniedbali, tylko dlatego, że dorośli im urządzili taki świat.
Idąc tym torem, jak wyglądałaby szkoła w duchu Korczaka?
Na pewno byłaby ona przyjazna dzieciom, które miałyby poczucie, że są w tym miejscu gospodarzami, że są między przyjaciółmi. Warto tu podkreślić, że Korczak nie odbiegał od tego, że młodzi ludzie powinni mieć swoje obowiązki. Podkreślał, że to właśnie one kształtują naszą osobowość i uczą odpowiedzialności. Ale zwracał uwagę, że nie można dać temu młodemu człowiekowi więcej, niż on jest w stanie unieść, bo go zgnieciemy. Sukces jest ważny, ale dziecko nie może poświęcić swojego zdrowia, swojej psychiki tylko po to, żeby go odnieść.
Jak ja słyszę od młodego człowieka, że on rezygnuje ze wszystkich zajęć pozalekcyjnych, nie chodzi na rower, nie spotyka się z przyjaciółmi, bo nie ma czasu na nic innego poza nauką, to myślę, że to jest absolutny gwałt na prawie dziecka do relacji rodzinnych, do wypoczynku, do czasu wolnego i zabawy.
Korczak mówi o dorosłych, którzy kształtują życie dziecka, nie słuchając czego ono samo chce.
Dokładnie, a najważniejsze ma być dziecko. Nie aspiracje dorosłych. Korczak mówi też, że „miłość pedagogiczna jest taką podstawową kategorią wychowawczą”. To może być miłość rodziców, ale i nauczycieli. Ważne jest jednak, żeby oni byli mądrzy, potrafili wydobywać z dziecka to, co najlepsze, być ich przyjaciółmi. Rola nauczyciela nie jest wcale taka łatwa, jak nam się wydaje. Ale taż zauważmy, że nawet pedagogom narzuciliśmy współcześnie taki system stresu.
W zeszłym roku zleciłem badania wśród nauczycieli klas siódmych. Wskazali, że byli w stanie przerobić w czasie lekcji maksymalnie 60 proc. materiału. Resztę więc musieli zadać do domu, bo wiadomo, że będzie z tego egzamin. Boją się i oni, i dzieci. Tak nie powinno być. Edukację powinniśmy budować na zaufaniu, nie na strachu. I do tego też odnosi się Korczak mówiąc, że „nierozumną miłością można katować dzieci”.
Jak można to rozumieć?
A czym jest miłość? Na pewno to nie jest to brak opieki i na pewno nie jest to nadopiekuńczość. Nie jest to też przeładowanie dzieci zadaniami w szkole i zabieranie im prawa do czasu wolnego. Tu trzeba być racjonalnym. Ile razy słyszymy, gdy dorosły mówi, że „to dla dobra dziecka”, że „to ja wiem lepiej”? I też możemy powiedzieć, wprowadzając pewne zasady, musztrę, że to wszystko jest przecież „z miłości”. To jest właśnie ta nierozumna miłość, bo są pewne rzeczy, których z miłości po prostu robić nie można.
Czego na przykład?
Pamiętam, że gdy walczyliśmy o zakaz bicia dzieci w Polsce, pojawiały się głosy, że to są klapsy „z miłości”. Nie ma czegoś takiego. Korczak mówił, że „kto uderza dziecko, jest jego oprawcą”. I to jest właśnie ta szkodliwa manipulacja świata dorosłych, którzy wszystko potrafią wytłumaczyć. Uderzenia dziecka nigdy nie można tłumaczyć miłością. To nieroztropne.
Dlatego „Doktor” tak mocno walczył o prawa dzieci?
Dokładnie. „Prawo winno wziąć je w opiekę” – pisał. On miał na myśli prawa dziecka, ale uważam, że chodziło mu także o powołanie instytucji rzecznika praw dziecka. Takiej osoby, która będzie stała po stronie dzieci, nawet wtedy, kiedy naraża się światu dorosłych. A niestety często się naraża, bo te stereotypy wciąż w nas są. Skoro zawsze tak było, to dlaczego dzisiaj ma być inaczej. Tak było z biciem dzieci.
Było czy jest? Dziś wciąż połowa Polaków toleruje stosowanie kar cielesnych.
Uściślając – dokładnie 48 proc. Choć i tak jest lepiej, bo w 2008 r. było to 78 proc. Ale to wciąż jest bardzo dużo, bo prawie połowa społeczeństwa. Nie wiem, co pokażą tegoroczne badania, bo jeszcze ich nie przeprowadziliśmy. Zobaczymy, czy ostatnie wydarzenia i relatywizowanie problemu przemocy przez rządzących też nie spowoduje, że wektor znowu się odwróci. To jest możliwe, bo przecież słyszeliśmy wypowiedzi minister pracy, że rodzina jest święta, nawet jak bije dzieci. Takie słowa dają pewne przyzwolenie odgórne.
Słowa i działanie lub też jego brak. Mówię w kontekście głośnej ostatnio debaty o pedofilii w Kościele.
To, o czym musimy pamiętać przy okazji tej debaty, to to, że w takich sytuacjach zawsze winny jest dorosły. Dziecko nigdy nie jest winne. I nawet tu możemy skorzystać z nauk Korczaka. On zawsze wierzył dzieciom, traktował je poważnie. Gdyby przyszło do niego dziecko i wyznało, że ktoś mu zrobił krzywdę, „Doktor” nigdy nie powiedziałby, że to niemożliwe. Bo ten ktoś „ma nieposzlakowaną opinię”, „jak ty możesz tak mówić”, „obrażać osoby dorosłe” itd. To są te mechanizmy, te słowa, które w dzieciach hamują możliwość powiedzenia prawdy. Jeśli ktoś, do kogo przyszły z problemem, bagatelizuje to, albo sugeruje, że mówią nieprawdę, one drugi raz nie przyjdą. Zamkną się w sobie i będą cierpieć w ukryciu.
Dlaczego dorośli, nawet w tak poważnych sprawach, nie potrafią czasem uwierzyć swoim dzieciom?
Właśnie dlatego, że traktujemy je przedmiotowo. Dla wielu dzieci to są dopiero przyszli dorośli, przyszli obywatele, przyszli ludzie. A Korczak mówił tak: „Dziecko – już mieszkaniec, obywatel i już człowiek. Nie dopiero będzie, a już”. W związku z tym tematem, zastanawia mnie czasem ogromna niespójność. Bo z jednej strony te same środowiska mówią o ochronie dzieci nienarodzonych, a z drugiej – bagatelizują podmiotowość dzieci narodzonych. Tych dzieci „tu i teraz”. Nie pomniejszając wagi jednych, warto pamiętać o wszystkich.
Zastanawiające jest to, że Korczak żył 100 lat temu, a my wciąż moglibyśmy się od niego sporo nauczyć…
Korczak był geniuszem. To jest jego fenomen, że my dzisiaj możemy w różnych sytuacjach czytać te jego myśli i one są wciąż aktualne. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że jak się czyta Korczaka, to u niego prawie co trzecie zdanie to sentencja, którą moglibyśmy przełożyć na współczesne czasy. Co ważniejsze, my go wciąż na nowo odkrywamy, nawet tyle lat po jego śmierci.
„Stary Doktor” przeskoczył naszą epokę?
I to jak. Nie chodzi zresztą tylko o czasy, lecz także o uniwersalność jego praw. Metoda korczakowska jest do zaadaptowania w każdym miejscu na świecie. Nieważne, czy to jest Madryt, Brazylia, Pekin czy Tanzania. Niedawno odwiedzili nas wychowawcy z Iranu, żeby nauczyć się pracować metodą korczakowską. Musimy jednak pamiętać, że Korczak to też nie jest gotowa recepta na scenariusz zajęć czy wychowanie. On stawia fundamenty, daje kierunek i bazę. A później to już jest nasze zadanie, jak te prawa zaimplementować do naszej rzeczywistości.
*Marek Michalak – przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Janusza Korczaka, kanclerz Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu, dyrektor Instytutu Praw Dziecka im. Janusza Korczaka; rzecznik praw dziecka w latach 2008-2018, przewodniczący Europejskiej Sieci Rzeczników Praw Dziecka ENOC z siedzibą w Strasburgu w latach 2011-2012. Inicjator ogólnopolskiej linii Dziecięcego Telefonu Zaufania RPD, autor i współautor wielu publikacji naukowych o prawach dziecka. Działał m.in. na rzecz wprowadzenia uregulowań prawnych na rzecz ochrony dzieci przed wykorzystywaniem seksualnym i innymi formami przemocy, a także na rzecz ratyfikowania porozumień międzynarodowych dotyczących praw osób z niepełnosprawnością i ochrony dzieci. Był również inicjatorem ustanowienia i następnie koordynatorem Roku Janusza Korczaka (2012) i Roku Ireny Sendlerowej (2018).
]]>