Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
Czas biegnie linearnie - od przeszłości przez teraźniejszość do przyszłości. Są jednak miejsca, gdzie czas postrzegany jest w inny sposób
W wyznaniach św. Augustyna pada słynne pytanie i nie mniej znana odpowiedź. „Czym jest czas?” – pyta filozof z Hippony, by natychmiast odpowiedzieć: „Gdy mnie nikt o to nie pyta, wiem; gdy zaś chcę wyjaśnić pytającemu, nie wiem”. Aforyzm Ojca Kościoła dość dobrze oddaje ludzki stosunek do czasu. Używamy tego słowa odruchowo, bez głębszej refleksji.
Mówimy, że „nie mamy czasu”, że „czas wychodzić”, że „czas leczy rany”, że „czas wszystko pokaże” itd. Czym jednak jest sam czas? Nad tym pytaniem zastanawiamy się rzadko. Nic w tym dziwnego – jego natura jakoś wymyka się naszemu intelektowi. Proste, linearne wyjaśnienia kuszą swoją klarownością, lecz jednocześnie pozostawiają niedosyt. Z kolei skomplikowane wyjaśnienia filozoficzne są dostępne niewielu, którzy zdołają przebrnąć przez terminologiczne zasieki.
Doskonale zorientowany w naturze czasu wydawał się być Arystoteles, który w Fizyce, po kilkudziesięciu zdaniach na jego temat, z niejaką dumą obwieścił: „W ten sposób omówiliśmy sam czas i jego własności”. Grecki filozof pojmował teraźniejszość, przeszłość i przyszłość w dość prosty sposób. Przeszłość, zdaniem autora Metafizyki, to taka teraźniejszość, której już nie ma, przyszłość to z kolei taka teraźniejszość, której jeszcze nie ma.
Łatwo zauważyć, że dominuje tu teraźniejszość, ale też że z trzech greckich określeń czasu Stagiryta wybiera chronos, pomijając aion (czyli „okres czasu”, „pokolenie”) i być może najciekawszy kairos, który oznacza czas właściwy. Kairos to chwila, do której zmierzają wszystkie chwile. W chrześcijańskiej wizji historii kairosem dziejów jest Chrystus, którego przyjście skupia w sobie, jak w soczewce, całą przeszłość i które reguluje całą przyszłość świata.
Codzienne doświadczenie dość stanowczo zaprzecza jednak kreślonej przez Arystotelesa wizji. Przeszłość i przyszłość nie zawsze są tym, czego już nie ma. Przeżywanie teraźniejszej chwili ma w sobie więcej przeszłości i przyszłości, niż mogłoby się wydawać. Wszyscy znamy kogoś, kto snując wielkie marzenia (o założeniu firmy, wygranej w totolotka itd.), zapomina o tym, co tu i teraz. Odwrotnie działać może trauma.
Bohater Rzeźni numer pięć Billy Pilgrim jest weteranem II wojny światowej, który przeżył m.in. bombardowanie Drezna. Po wojnie mężczyzna przekonany jest, że „wypadł z czasu”, co znaczy, że przestał przeżywać go jak większość „zaślepionych” ludzi, czyli linearnie. Dziwnym trafem teraźniejszość Billy’ego zakłócana jest jednak głównie traumatycznymi doświadczeniami wojennymi. Co i rusz przenosi się on na front lub po raz kolejny przeżywa bombardowanie.
W codziennym życiu, nawet w mniej drastycznych niż wojenna trauma przypadkach, przeszłość i przyszłość nakładają się na siebie. Często w sposób, który powoduje, że trudno je oddzielić. Jeden z największych filozofów zajmujących się czasem, Martin Heidegger, uznał wręcz, że w obrębie czasowości nie da się odróżnić żadnej z części – ani przyszłość, ani przeszłość, ani teraźniejszość nie dają się w ludzkiej świadomości pomyśleć z osobna. Stąd niemiecki myśliciel stwierdza, że ludzkie doświadczenie czasu wiąże się ze świadomością „stającej się byłą, uwspółcześniającej się przyszłości”.
Określenie to jest oczywiście sporym wyzwaniem interpretacyjnym. Tym, co widać jednak na pierwszy rzut oka, jest fakt, że człowiek pomyślany jest tu jako istota skierowana przede wszystkim w przyszłość, a nie w teraźniejszość. W przyszłość skierowane jest zatem także osławione „bycie ku śmierci”, które nie jest wcale świadectwem pesymistycznego podejścia do życia, lecz raczej świadomością czasowej skończoności ludzkiego istnienia.
Jak łatwo zauważyć, Arystoteles i Heidegger piszą o dwóch różnych rzeczach. Grecki filozof, myśląc „czas”, ma przed oczami obiektywną ramę, w którą wpisywane są poszczególne byty – człowiek, krzesło, drzewa itd. Heidegger ma na myśli – jak to określił jego nauczyciel Edmund Husserl – „wewnętrzną świadomość czasu”, czyli coś, co dotyczy raczej samego umysłu niż świata zewnętrznego.
Prekursorem takiego pojmowania czasu był Immanuel Kant – autor słynnego „przewrotu kopernikańskiego” w filozofii. To, co Kopernik zrobił ze słońcem (tzn. umieścił je w centrum wszechświata), filozof z Królewca czyni z podmiotem. Zdaniem autora Krytyki czystego rozumu filozofów powinny interesować podmiotowe warunki zjawiania się przedmiotów, a nie same przedmioty. Jednym z takich warunków jest czas, który podmiot nakłada na rzeczywistość, a który nie jest jej obiektywnym składnikiem.
Podobnie myślą niektórzy współcześni fizycy. „Wrażenie płynięcia czasu, przemijania, powstaje w naszej świadomości, która tylko jakby w jednym punkcie styka się z czasoprzestrzenią. I ten punkt styku nieustannie przesuwa się w kierunku, który nazywamy przyszłością (podobnie jak toczące się koło tylko w jednym punkcie swojego obwodu styka się z nieruchomą drogą)” – pisze Michał Heller w Filozofii i wszechświecie.
Jeszcze dalej idzie Julian Barbour, który w Końcu czasu stwierdza,że wszechświatowi może być w rzeczywistości bliżej do Platońskiej wizji nieruchomych idei niż do dynamicznego, procesualnego świata, jaki nam się jawi. „Na fundamentalnym poziomie nie ma sensu mówić o czasowej lokalizacji zdarzeń. Proces czy zjawisko »stawania się« na podstawowym poziomie wszechświata nie istnieje. Wrażenie czasowości powstaje w naszej świadomości, lecz istotnie jest ono iluzją. Nasz mózg abstrahuje ciągłość zjawisk na podstawie postrzegania różnych stanów obiektów fizycznych” – wyjaśnia kognitywista dr Mateusz Hohol w artykule Dlaczego Julian Barbour ogłosił koniec czasu?.
Różnice w postrzeganiu czasu nie są oczywiście uzależnione tylko od okresu historycznego, szkoły filozoficznej czy dziedziny nauki. Najciekawsze jest przyglądanie się sposobom, w jaki konceptualizują czas ludzie, którzy wyrastali z zupełnie innych niż greckie tradycji myślenia. W tekście Czas Afryki czarnej polski antropolog Andrzej Zajączkowski stwierdza np., że niektóre ludy Afryki nie podzielają europejskiego sposobu dzielenia czasu, który uwzględnia głownie zjawiska astronomiczne.
„Powiedzieć możemy, że u Tiw – i u ludów innych – występuje równolegle szereg sposobów organizacji czasu, w tym także system astronomiczny, na czoło bynajmniej się nie wysuwający” – stwierdza Zajączkowski. Cóż to może znaczyć? Głównie to, że dla opisywanych ludów ważniejsze od faz księżyca czy obrotów Ziemi są wydarzenia z życia wspólnoty, cykliczne rytuały religijne, czy… proces fermentacji prosa, którego trwanie jest jednostką czasu w jednym z plemion.
W – jak to określa naukowiec – „czarnej Afryce” to zdarzenia tworzą czas, a nie czas jest ramą dla zdarzeń. Jeśli nic się nie wydarza, to czas stoi w miejscu. Europejczycy mierzą wprawdzie czas ilością ruchu, lecz obce im jest w większości przekonanie, że gdyby ów ruch (np. przesypywanie pisaku) ustał, to i czas by się zatrzymał. Co ciekawe, opisywane przez Zajączkowskiego ludy nie mierzą dób, lecz dni – noce pozostawiając siłom nieludzkim, wrogim człowiekowi. Afrykański czas przekracza też opozycję: linearny-kolisty. Jest zarazem i taki, i taki, w różnych konfiguracjach zależnych od tego, czy mówimy o przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości.
Już krótki rzut oka na kilka koncepcji czasu pozwala stwierdzić, że nasze codzienne rozumienie tego zjawiska nie jest jedynym, a nawet nie najciekawszym z możliwych. „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś?” – pyta myślicielka Maria Janion. Przeżyjemy czas, jakiś – krótszy lub dłuższy – ale czy będziemy wiedzieli, czym ów czas jest? Pewnie nigdy z całą pewnością nie odpowiemy na to pytanie. Lecz samo zastanowienie się nad tym fascynującym fenomenem pozwala przeżywać swój czas jakoś świadomiej, krytyczniej i z dystansem.