Niełatwy sojusz, wspólny front

Syryjska armia zajmuje kolejne tereny przygraniczne w północnej części kraju. Wraca tam, gdzie nie było jej od siedmiu lat. Najbliższe dni będą wielkim testem dla współpracy z siłami zbrojnymi Kurdów

Syryjska armia zajmuje kolejne tereny przygraniczne w północnej części kraju. Wraca tam, gdzie nie było jej od siedmiu lat. Najbliższe dni będą wielkim testem dla współpracy z siłami zbrojnymi Kurdów

Paweł Pieniążek z Kamiszli i Salahije (Syria)

Pozycja strzelnicza ulokowana na dachu jednopoziomowego budynku. Syryjscy żołnierze i kurdyjski bojownik co jakiś czas patrzą przez celowniki, czy na poruszających się niedaleko motocyklach są cywile, czy bojownicy. Na dachu leżą materace, maty, resztki jedzenia, trochę broni. Nad budynkiem powiewa syryjska flaga.

Krótka historia chłodnej przyjaźni

Syryjska armia w sobotę została wysłana na linię frontu w pobliżu miasta Ras al-Ajn, o które toczyły się zacięte walki między Turcją i protureckimi bojówkami a Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF), koalicją grup kurdyjskich i arabskich. Front, poza sporadycznymi ostrzałami i wymianą ognia, uspokoił się na jeden dzień. W poniedziałek doszło do ciężkich starć. Tym razem nie tylko z udziałem SDF i protureckich bojówek, ale także syryjskiej armii.

Gdy ruch w okolicy ustaje, zebranych na dachu zajmuje rozmowa. W końcu dla kurdyjskich bojowników i żołnierzy to też nowa sytuacja. Rozmawiają ze sobą i wydają się być ciekawi siebie nawzajem. Choć już wcześniej dochodziło do współpracy między Damaszkiem a Kurdami, to była raczej chłodna przyjaźń. Do tego do 9 października za Syryjskimi Siłami Demokratycznymi stały Stany Zjednoczone, a za Damaszkiem – Rosja. Między innymi z tego powodu zbliżenie wydawało się trudne.

Atmosfera jest przyjazna, wszyscy dzielą się papierosami. Kurdyjski dowódca nie mówi zbyt dobrze po arabsku, więc nie zawsze się rozumieją. Rozmawiają o tym, kto gdzie walczył, ile ma lat, czy mają żony. Żartują ze swoich pseudonimów. Dyskutują o tym, kto popełnił błędy i czemu nie walczyli razem od początku. Syryjscy żołnierze wypytywali Kurda o to, gdzie dokładnie znajdują się ich przeciwnicy, bo na froncie są niecałą dobę. W tle słychać czasem pojedyncze wystrzały z moździerzy lub artylerii.

„Współpraca między nami układa się bardzo dobrze” – mówi 32-letni Halif z Kamiszli. Służy w syryjskiej armii dwa i pół roku, ale po raz pierwszy został wysłany na front. „Myśleliśmy, że zastaniemy puste pozycje i będziemy musieli wszystko robić sami, ale były tu milicje YPG” – dodaje.

YPG to akronim kurdyjskiej bojówki, Powszechne Jednostki Ochrony, które wchodzą w skład Syryjskich Sił Demokratycznych.

Chaos po wycofaniu się Amerykanów

9 października w północnej Syrii rozpoczęła się turecka operacja Źródło Pokoju. Poprzedziło ją wycofanie amerykańskich żołnierzy z pasa o długości 120 km między miastami Tall Abjad i Ras al-Ajn. Stany Zjednoczone dały jasny sygnał, że nie będą interweniować po żadnej ze stron.

Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka monitorującego konflikt w walkach zginęło ponad 600 osób, z czego przynajmniej jedną czwartą stanowili cywile. Natomiast 160–300 tys. osób musiało opuścić swoje domy. To kolejna odsłona trwającej od 2011 r. wojny w Syrii, w której do dziś śmierć poniosło pół miliona osób.

Syryjscy żołnierze i kurdyjski bojownik obserwują sytuację na terenach kontrolowanych przez protureckie bojówki (PAWEŁ PIENIĄŻEK)

Operacja rozpoczęła się od tureckich nalotów i ostrzałów artyleryjskich wymierzonych w miejscowości wzdłuż całej granicy syryjsko-tureckiej. Później nastąpił atak naziemny. Amerykańscy żołnierze dostali rozkaz, by wycofać się z całej północnej Syrii. Kurdowie zostali bez sojusznika, z którym rozpoczęli współpracę w 2014 r.

„W regionie zapanował chaos po tym, jak Amerykanie postanowili wycofać się z Syrii” – przyznaje rzecznik prasowy SDF Kino Gabriel. Decyzję o wycofaniu sił USA określa mianem „rozczarowania”, mówi też o „pewnej utracie zaufania”.

W ogniu porozumień

Syryjskie Siły Demokratyczne nie miały szans w walce z Turcją, dlatego już 13 października podpisały porozumienie z Damaszkiem. Zgodnie z nim syryjska armia dostała zielone światło, by rozmieścić wojska na terenach przygranicznych, a SDF w przyszłości mają stać się jej częścią. Proces nie został jeszcze zakończony. Syryjska armia, a wraz z nią jej rosyjscy sojusznicy, stopniowo wzmacnia obecność na terenach przygranicznych. Rosyjskie samochody opancerzone od czasu do czasu przejeżdżają tam, gdzie wcześniej regularnie kursowali Amerykanie.

W odpowiedzi Turcja zawarła porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Oba zakładają, że zostanie zrealizowany kluczowy dla Ankary cel – ustanowienie 32-kilometrowego pasa bezpieczeństwa wzdłuż granicy z Syrią. Porozumienie, które zakłada powstanie pasa w sposób pokojowy, zawiera także zapisy o kolejnym zawieszeniu broni; amerykańsko-tureckie trwało pięć dni, rosyjsko-tureckie – sześć.

Jego termin upływa we wtorek o godz. 18. Do tego czasu SDF mają wycofać się z pasa przygranicznego. Bojówki zapowiedziały, że wypełnią postanowienia umowy; do tej pory wycofały się z kilku miast, takich jak Kobanê, Amuda i Dirbasijja. 

Kino Gabriel przyznaje, że porozumienia wciąż pozostawiają wiele miejsca do dalszych negocjacji. „Myślę, że zostanie podjętych jeszcze wiele nowych decyzji, by sytuacja stała się bardziej klarowana. Musimy być gotowi na wszystko, włącznie z tym, że Turcja będzie kontynuowała swoją operację” – zaznacza.

Celem Syryjskich Sił Demokratycznych i powiązanej z nimi administracji Rożawy jest zachowanie autonomii regionu. Kategorycznie sprzeciwia się temu Damaszek.

Opustoszałe przyfrontowe wioski

Droga łącząca miasta Tall Tamr i Ras al-Ajn na odcinku w pobliżu frontu zamarła. Rzadko jeżdżą tam samochody. Nie widać też dużej obecności armii czy Syryjskich Sił Demokratycznych. Ciągną się tylko na wpół pustynne tereny, co jakiś pojawiają się skromne budynki. Niedaleko od miejscowości al-Arisz spotykam Hassana. 30-letni mężczyzna siedzi na motorze i rozmawia z dwiema kobietami.

Mówi, że zanim zaczęła się turecka operacja, droga była pełna samochodów. Teraz jest pusta, bo – jak twierdzi – z przyfrontowych miejscowości wyjechało jakieś trzy czwarte mieszkańców. W pośpiechu zabierali rzeczy i uciekali. Ci, którzy nie mieli samochodów, musieli pokonać wiele kilometrów na piechotę. To wioski w większości zamieszkałe przez ludność arabską.

Hassan został, chociaż przyznaje, że mieszkańcy wioski byli przerażeni tym, że miejsce to najpierw stanie się polem bitwy, a później zostanie zajęte przez protureckie bojówki. Często są one oskarżane o szabrownictwo. Mężczyzna twierdzi, że ludzie nieco uspokoili się po powrocie syryjskiej armii, bo zmniejszyła się możliwość ataku ze strony Turcji i wspieranych przez nią grup.

Im bliżej frontu, tym mniej ludzi. Stoją tu pojedyncze samochody. Wyglądają, jakby ktoś je porzucił na drodze i uciekł, ale w rzeczywistości to bomby pułapki, które mają zostać użyte w razie ataku. Kurdyjski dowódca pokazuje mi pilota z anteną, dzięki któremu może zdalnie detonować ładunki.

Niezwykle trudny sojusz

W jednym z budynków na linii frontu kurdyjscy bojownicy i bojowniczka przeglądają mapy na tabletach. Określają pozycje i ustalają dalsze działania. Słychać wystrzały z moździerzy. Pociski spadają w okolice wsi Soda, którą kontrolują protureckie bojówki. Unoszą się chmury dymu. Kurdowie w pokoju nie zwracają na nie uwagi, dalej patrzą na mapy.

Dopiero gdy przy domu rozlega się głośny huk, część się z nich podrywa się na nogi, inni kładą się na podłodze. Po chwili znowu rozlega się kolejny wybuch, tym razem dużo bliżej. Bojownicy zabierają karabiny, wkładają pospiesznie buty i zajmują pozycje. Obecny na miejscu syryjski dowódca wydaje rozkazy swoim żołnierzom. Sytuacja nabiera obrotów.

Gdy ostrzał ustaje, Dergesz, 25-letni Kurd, siada na materacu. Jest ubrany w szarawary i bluzę, na którą ma narzuconą kamizelkę taktyczną. Kurdowie zamienili mundury na ubrania cywilne, by trudniej było ich rozpoznać.

„Syryjska armia wzięła na cel jedną z wiosek, którą kontroluje Wolna Armia Syrii” – tłumaczy. Mianem Wolnej Armii Syrii określa protureckie bojówki. „Oni wiedzą, że tu jesteśmy, więc ostrzelali akurat nas” – podkreśla.

Dergesz twierdzi, że to miejsce trudne do obrony, bo teren jest płaski, w związku z czym budynek stanowi łatwy cel dla artylerii. Kurdowie jej nie mają, są zależni od syryjskiej armii. Zdaniem 25-latka współpraca z wojskiem jest trudna, bo armia i kurdyjskie bojówki funkcjonują w zupełnie inny sposób. Jedni i drudzy próbują dopiero zrozumieć, z kim mają do czynienia.

Bojownicy z Syryjskich Sił Demokratycznych wiedzą, że w obecnej sytuacji mogą liczyć tylko na wojska rządowe. Zdają sobie jednak sprawę, że ten sojusz zmusi ich do ustępstw, w rezultacie czego autonomia w północnej Syrii może przestać istnieć. 

Opublikowano przez

Paweł Pieniążek


Dziennikarz współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”. Relacjonował wydarzenia m.in. w Afganistanie, Iraku, Syrii i na Ukrainie. Autor książek: „Po kalifacie”, „Nowa wojna w Syrii”, „Wojna, która nas zmieniła”, „Pozdrowienia z Noworosji”.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.