Prawda i Dobro
Modele AI nie zawsze rozpoznają oszustwa. Często są łatwowierne
14 listopada 2024
W edukacji liczy się sama droga, a nie cel. Ale mam wrażenie, że dziś działamy zupełnie odwrotnie – skupiamy się na sukcesie, który sami zdefiniowaliśmy i który trzeba osiągnąć w jak najkrótszym czasie – mówi Marek Kaczmarzyk, biolog, neurodydaktyk, profesor UŚ, w rozmowie z Katarzyną Sankowską-Nazarewicz.
Katarzyna Sankowska-Nazarewicz: Hasło „wypalenie” najczęściej kojarzy się z przeciążeniem emocjonalnym spowodowanym pracą. Rzadziej myślimy o nim w kontekście nauki w szkole. Kolejne kampanie społeczne pokazują jednak, że problem istnieje i coraz więcej nastolatków woła o pomoc.
Marek Kaczmarzyk*: Mam wrażenie, że nastolatkowie krzyczą do nas od dwóch, trzech dekad, ale dopiero od niedawna zaczęliśmy się im przysłuchiwać.
O czym krzyczą?
Że są przeciążeni nadmiarem wymagań i sfrustrowani, bo nie są w stanie tym zadaniom podołać. Podam pani przykład: jeżeli weźmiemy podręczniki do jakiejkolwiek klasy szkoły średniej i ułożymy je jeden na drugim, to ten stos będzie miał ponad 1000 stron. Patrząc zdroworozsądkowo – żaden młody człowiek nie jest w stanie w ciągu dziesięciu miesięcy zapamiętać takiej ilości informacji. I nie chodzi tu o brak chęci, ale o to, że fizjologia pamięci i mechanika funkcjonowania naszego mózgu nie są w stanie z takim zadaniem sobie poradzić. A co my, dorośli, robimy? Patrzymy na te książki i mówimy: „No tak, tego się nie da zrobić, ale wiecie co? Spróbujmy”. I na koniec rozliczamy ich z tego, czy to się udało. Te nierealne cele i wysiłek, który kończy się porażką, budzą w młodych ludziach frustrację, która jest bardzo niebezpiecznym stanem dla mózgu.
Polecamy:
Dlaczego?
Kiedy badamy ten stan na poziomie neuroobrazowania, to widać wyraźnie, że obrazy aktywności mózgu w przypadku frustracji i bólu fizycznego są bardzo podobne. Istnieją jednak dwie różnice. Pierwsza to taka, że kiedy jesteśmy sfrustrowani, to fizycznie nas to nie boli, bo nie ma projekcji do kory przedczołowej, a więc świadomej części naszego mózgu. Jednak w mózgu zachodzą te same ograniczające procesy, które wywołuje ból fizyczny. Zmieniają się też nasze możliwości relacyjne. To naturalne, bo kiedy coś nas boli przez dłuższy czas, to nie mamy ochoty na wchodzenie w relacje czy podejmowanie nowych wyzwań. Gwałtownie spadają też nasze kompetencje kognitywne, a mózg podpowiada: unikaj, uciekaj, a jeśli to się nie udaje – walcz.
Przenosząc to na grunt szkolny – jeśli przez dłuższy czas będę sfrustrowany ponoszeniem porażek w nauce, to ta, na poziomie neurofizjologicznym, stanie się wyzwalaczem stanów zbliżonych do bólu. I mój mózg, z automatu, będzie uruchamiać mechanizmy unikania.
Jaka jest druga różnica?
Kiedy się skaleczymy, po kilku sekundach w mózgu uwalniane są endorfiny, które zmniejszają uczucie bólu. Ale w przypadku frustracji i innych typów bólu psychicznego, związanego ze stresem czy odrzuceniem, endorfiny się nie wydzielają. To znaczy, że mózg nie broni się fizjologicznie przed intensywnością bólu i nie blokuje procesów, które ten ból uruchamia.
Jeżeli przypadkiem – albo dzięki podpowiedzi kolegi – taki sfrustrowany nastolatek odkryje, że endorfina podwyższa progi bólowe i dzięki temu pozwala też łagodzić cierpienie psychiczne, to jaki znajdzie sposób na to, żeby szkoła i niepowodzenia go mniej denerwowały?
Zagłuszyć jeden ból – innym. Robi to coraz więcej nastolatków. Z analizy przeprowadzonej przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że wskaźnik samookaleczeń wśród dzieci i młodzieży w Polsce wzrósł o ponad 130 proc. w ciągu ostatnich kilku lat.
Z tej perspektywy samookaleczenia nie są więc wstępem do złożonych problemów psychicznych naszych dzieci, ale raczej pokazują, że to ich sposób samoobrony. Mam wrażenie, że my, dorośli, w ogóle nie rozumiemy tych procesów.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że my też jesteśmy w stałym stanie przeciążenia, a to, co nazywamy wypaleniem zawodowym, zaczyna być normą w życiu współczesnego człowieka. Bo – mówiąc kolokwialnie – taki świat sobie stworzyliśmy. Tylko zapominamy o tym, że przy dzisiejszej presji ze strony rodziców i nauczycieli nastolatkowie są w jeszcze trudniejszej sytuacji, bo nie mają do dyspozycji tak stabilnych układów nerwowych jak dorośli.
Michael Schulte-Markwort w książce Wypalone dzieci. O presji osiągnięć i pogoni za sukcesem pokazał, że od wypalenia uczniowskiego już tylko krok do depresji z wypalenia, na którą cierpi dziś ok. 20 proc. nastolatków. Ale wskazał też na kilka destrukcyjnych mechanizmów, które stale testujemy na naszych dzieciach. Jednym z nich jest „równanie w górę”.
Takie praktyki z neurobiologicznej perspektywy są katastrofą. Nie rozumiem, dlaczego udajemy, że grupa osób w tym samym wieku, jaką jest klasa, to grupa naturalna. To są przecież dzieci, które mocno się od siebie różnią i rozwijają w indywidualnym tempie. A my wciąż dziwimy się, że program szkolny, zaprojektowany dla jednolitej grupy, wywołuje frustrację i zniechęcenie u części uczniów.
Wyjaśnię to na przykładzie matematyki. Myślenie matematyczne jest rodzajem aktywności kognitywnej mózgu, wymagającej uruchomienia struktur, które bardzo późno dojrzewają. Na przykład na przeprowadzenie procesu ułamkowania jesteśmy gotowi dopiero około dwunastego roku życia. A w polskich szkołach wprowadzamy ułamki, kiedy dzieci mają 10 lat. To znaczy, że z trzydziestoosobowej klasy 80 proc. dzieciaków nie zrozumie ułamkowania jako procesu matematycznego. Nie dlatego, że nie chcą się przyłożyć czy nie ćwiczą, tylko dlatego, że ich mózgi jeszcze nie są do tego gotowe. Oczywiście w klasie znajdzie się kilka osób, które miały szczęście, że ich „mózgi matematyczne” dojrzewały szczególnie szybko i sobie z tymi ułamkami radzą. Ale jeżeli powiemy reszcie, równając do góry: „Skoro Zosia i Wojtek potrafią, to jak byście się postarali, to też dacie radę”, to w jakiej sytuacji postawimy te dzieci?
Polecamy: Edukacja seksualna w szkołach. Fundacje celebrytów wspierają seksbiznes kosztem dzieci
Ale jest jeszcze jeden problem. Wyobraźmy sobie dziecko, które potencjalnie jest geniuszem matematycznym, tylko jego mózg szczególnie późno dojrzewa. Przez kilka pierwszych lat kontaktu z matematyką ponosi porażkę za porażką i jest ciągle sfrustrowane. W rezultacie, kiedy jego mózg dojrzeje, będzie odczuwało wyłącznie niechęć do tego przedmiotu. Może więc nigdy nie zorientować się, że jest geniuszem w tej dziedzinie. Warto zastanowić się, ile wspaniałych mózgów matematycznych mogliśmy stracić, bo – zanim dojrzały – przekonaliśmy je, że są słabe z matmy?
Jak można odzyskać takie talenty?
Historia pokazała, że wiele genialnych umysłów nie radziło sobie najlepiej na wczesnych etapach edukacji. Ale w pewnym momencie swojego życia spotkali kogoś, kto dostrzegł i pomógł im rozwinąć ich talent.
Jeżeli mógłbym pracować z takim człowiekiem, zniechęconym do matematyki, to zawróciłbym go do poziomu klasy czwartej i powoli, motywując go, wprowadzał w kolejne, coraz bardziej skomplikowane zagadnienia. Taka osoba ma potencjał, by w ciągu kilku tygodni osiągnąć poziom maturzysty, a w ciągu następnego roku – poziom matematyka teoretycznego.
Mówi pan tu o metodzie małych kroków, a ja znam wielu rodziców, którzy stosują metodę odwrotną – rzucania dzieci na głęboką wodę.
Innymi słowy – to nic, że nie umiesz pływać. Nauczysz się, gdy będziesz się topić. Jeżeli ktoś tonie, to uruchamia się jego instynkt samozachowawczy. Przy braku kompetencji podstawowych – niestety nieskuteczny. I taka osoba utonie. W przypadku rzucania na głęboką wodę, czyli stawiania przed młodym człowiekiem zadań, które są według niego niemożliwe do wykonania, włącza się wspomniany już mechanizm ucieczki i stres, który całkowicie blokuje hipokamp. To struktura w mózgu, która jest rodzajem wrót do pamięci długotrwałej. Dzięki niej możemy coś zapamiętać albo coś sobie przypomnieć. Jeżeli więc tuż po przebudzeniu dziecko wpada w przerażenie, bo dziś znowu pierwiastki, których nie rozumie, a nauczyciel szybko się denerwuje i krzyczy, to taka reakcja stresowa praktycznie uniemożliwi mu uczenie się.
Co więc możemy zrobić, by pomóc dzieciom w nauce i równocześnie zadbać o ich dobrostan psychiczny?
W edukacji tak naprawdę najważniejsza jest sama droga, a nie cel. Mam jednak wrażenie, że dziś działamy zupełnie odwrotnie – jesteśmy skoncentrowani na sukcesie, który sami zdefiniowaliśmy i który trzeba osiągnąć w jak najkrótszym czasie. Jeżeli więc porównamy kształcenie naszych dzieci do podróży, to przypomina ono podróż metrem. Wsadzamy je do podziemnej kolejki, wiemy, gdzie powinny się przesiąść i dokąd dojechać. Dzieci nie rozglądają się wokół, bo są skupione wyłącznie na wykonaniu zadania. Poza tym za oknem i tak nic nie widać.
Jeśli jednak spróbujemy pomyśleć o edukacji inaczej i zaproponujemy dzieciom podróż autobusem, to, wyglądając za okno, mają szansę zobaczyć coś, co je zainspiruje: jakiś krajobraz albo reklamę wystawy, o której nie wiedziały. Decyzja, by przyjrzeć się temu z bliska i wysiąść tam, gdzie wcześniej nie planowały, może zmienić ich życie.
A jeżeli pójdą pieszo, jest jeszcze bardziej prawdopodobne, że odkryją coś, co najbardziej będzie odpowiadało ich potrzebom i możliwościom, a nie naszym ambicjom. Cytując prof. Tadeusza Sławka, „w życiu najważniejsze są »międzywidoki«”. Najlepsze rzeczy przytrafiają nam się wtedy, gdy odwracamy wzrok od celu, który wyznaczył nam ktoś inny. Dostrzegamy wówczas to, co dla nas istotne.
Holistic Think Tank, kierując się wynikami swoich badań przeprowadzonych 2 lata temu w 10 krajach świata, opracowało listę 10 umiejętności, które mają przygotować młodych ludzi do życia w zmieniającym się świecie. Wśród nich są między innymi elastyczność, wspólnotowość, sprawczość, ciekawość świata czy skuteczna komunikacja. Co znalazłoby się na pana liście?
Wszystkie umiejętności, które pani wymieniła, leżą w naszej naturze i są kluczowe dla życia w społeczeństwie. Szkoły powinny po prostu nie przeszkadzać w zdobywaniu tych kompetencji. Jestem zwolennikiem szukania dla dziecka takiej przestrzeni edukacyjnej, która będzie „jego” – to znaczy pozwoli mu swobodnie się rozwijać, w odpowiednim tempie i na miarę jego możliwości.
Patrząc na społeczeństwo jako na ekosystem, widać, że tylko jedna cecha populacji gwarantuje nam bezpieczeństwo w przyszłości. To różnorodność. François Jacob, francuski genetyk, w książce Gra możliwości napisał, że różnorodność jest sposobem ochrony tego, co prawdopodobne. Nie wiemy, jakie wyzwania staną przed naszymi dziećmi za 20 lat i nie możemy zaprojektować człowieka, który będzie potrafił na nie odpowiedzieć. Ale żyjąc w społeczeństwie, w którym ludzie posiadają różnorodne umiejętności i są gotowi do współpracy, mamy szansę sprawić, że granice naszych kompetencji nie będą granicami naszych możliwości. To daje nadzieję, że zawsze znajdzie się osoba, która w kryzysowej sytuacji będzie potrafiła rozwiązać krytyczny problem.
* Marek Kaczmarzyk – neurodydaktyk i memetyk, nauczyciel i wykładowca, doktor w zakresie nauk biologicznych, profesor Uniwersytetu Śląskiego. Popularyzator nauki, autor licznych artykułów i książek. Najważniejsze z nich to: Strefa napięć. Historia naturalna konfliktu z nastolatkiem; Szkoła neuronów. O nastolatkach, kompromisach i wychowaniu; Unikat. Biologia wyjątkowości oraz Szkoła memów. W stronę dydaktyki ewolucyjnej. Specjalizuje się w zakresie ewolucyjnego, neurobiologicznego i memetycznego podłoża procesów uczenia się, nauczania i wychowania. W jego szkoleniach i wykładach wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli i wychowawców.
Może Cię także zainteresować: Odżywianie mózgu. Co jeść, aby zachować równowagę psychiczną?