Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Nierówności ekonomiczne – zjawisko naturalne dla gospodarki rynkowej – mogą zarówno wspierać rozwój, jak i znacząco go hamować. Współczesne tendencje do niwelowania różnic w zarobkach i hojnego wspierania osób uznanych za najbiedniejsze każe postawić pytanie: gdzie są granice tego „wyrównywania”. Czy – nawiązując do klasyków liberalnego nurtu ekonomii – w pogoni za równością nie zatraciliśmy tego, co jest sednem demokracji – wolności?
Historia ludzkości to występujące naprzemiennie okresy wzrostu i spadku nierówności majątkowych. Stosunkowo egalitarne wspólnoty pierwotne ewoluowały w stronę społeczności hierarchicznych, takich jak np. w starożytnym Egipcie, Persji czy Rzymie. Innymi słowy: łowcy i zbieracze w epoce kamiennej nie mieli warunków do gromadzenia bogactwa, nie produkowali zbyt wiele dóbr – żyli zatem w równościowym społeczeństwie. Po przejściu do osiadłego trybu życia zaczęli gromadzić dobra materialne (podlegające dziedziczeniu), a z czasem, dla ich zabezpieczenia, tworzyli prawa i instytucje. Prowadziło to do wzrostu nierówności społecznych, które znowu spłaszczały się po agresywnej kontrakcji: wojnie, rebelii, rewolucji itp. Dla przykładu: upadek Cesarstwa Rzymskiego doprowadził do wyrównania poziomu życia, likwidując znaczące różnice majątkowe. Przy czym było to równanie w dół, do niskiego poziomu, z którego zachodnia Europa podnosiła się przez wiele stuleci.
Ekonomiści głównego nurtu w większości przyznają, że narastanie nierówności społecznych w późnym średniowieczu i kolejnych epokach przesądziło o szybszym rozwoju. Umożliwiło też chrześcijańskim Europejczykom prześcignięcie muzułmańskich Arabów, wcześniej dominujących zarówno naukowo, jak i ekonomicznie (złoty okres kultury arabskiej trwał od VIII do X wieku n.e.).
Część badaczy upatruje w prawie przyczyn ekonomicznego sukcesu chrześcijan, którzy odnieśli go kosztem muzułmanów. Wierni księdze Koranu Arabowie dbali o sprawiedliwe dziedziczenie majątku: aby zapobiec bratobójczym walkom, sporom rodzinnym i procesom sądowym przyjęli, że spadkodawca może dowolnie dysponować jedną trzecią majątku, zaś pozostałe dwie trzecie dzielone jest równo pomiędzy żyjących członków rodziny (niezależnie od płci). Dla odróżnienia: w kręgu kultury chrześcijańskiej przejęto rozwiązania znane z prawa rzymskiego, gdzie dziedziczenie w stu procentach opierało się na woli spadkodawcy.
Konsekwencje były następujące: wśród muzułmanów dochodziło do coraz większego rozdrobnienia majątków i rozpraszania kapitału, zaś w świecie chrześcijańskim następowała kumulacja kapitału. Łączenie majątków powodowało „efekt skali” i umożliwiało szybsze bogacenie się. Jednym z beneficjentów tego zjawiska był Kościół katolicki, który zarządzał coraz większą powierzchnią gruntów. Po XIII-wiecznych przemianach w rolnictwie (m.in. rozpowszechnieniu pługa z żelazną odkładnicą), gdy kilkakrotnie wzrosła wydajność, dostojnicy i możnowładcy zaczęli się gromadzić olbrzymie majątki. Dzięki ich nadwyżkom finansowym rozwijała się kultura, sztuka, a z czasem także nauka i wynalazczość. To zasobni możnowładcy położyli podwaliny pod Odrodzenie – w tym m.in. pod rozpowszechnienie druku, reformację itp. Sytuacja powtarzała się w kolejnych wiekach, gdy po wspieranym przez katolicką kontrreformację baroku wybuchło Oświecenie, przynosząc m.in. rewolucję przemysłową. W jej następstwie powstały ogromne fortuny, które umożliwiły wdrożenie reform, np. powszechną edukację. Dzięki najbogatszym szanse zyskiwali też najbiedniejsi.
Zobacz też:
Współcześnie, w epoce „poprawności politycznej”, w debacie publicznej dominuje postulat o konieczności wyrównywania szans i likwidowaniu nierówności majątkowych. Świadczy o tym niemal powszechna akceptacja progresywnego systemu podatkowego (lepiej zarabiający płacą proporcjonalnie więcej, a biedniejsi zwykle są z tych danin zwolnieni). Do tego, szczególnie w Europie, rozbudowuje się szczodry system świadczeń socjalnych, finansowanych z podatków osób pracujących. Przeprowadzono nawet kilka eksperymentów z bezwarunkowym dochodem podstawowym, czyli wypłacaniem każdemu obywatelowi określonej kwoty pieniędzy „za nic” (bez wymagania żadnych świadczeń). Ekonomiści, pamiętający nieudane eksperymenty z komunizmem w Europie Wschodniej patrzą na te działania ze zgrozą.
Warto mieć na uwadze, że szkoła neoliberalna, utożsamiana ze szkołą chicagowską, ukształtowała się w okresie międzywojennym pod wpływem emigrantów z Europy Środkowej – Ludwiga von Misesa, Friedricha Hayeka, Josepha Schumpetera, Karla Poppera i Petera Druckera. Mieli oni w pamięci zmagania populistycznej lewicy i prawicy w Austrii i Niemczech, dramatyczne doświadczenia Wielkiego Kryzysu, wreszcie – byli świadkami ponurego pochodu faszyzmu i komunizmu. Doprowadziło ich to do wniosku, że najlepszym sposobem obrony liberalnej demokracji i społeczeństwa otwartego jest zminimalizowanie roli państwa w gospodarce.
Hayek mówił wprost, że próba realizacji przez władze idei sprawiedliwości społecznej jest nie tylko niemożliwa do zrealizowania, ale też szkodliwa. Opiera się bowiem na z góry przyjętych założeniach, dotyczących „ważności” konkretnych działań czy profesji (np. wyżej ceni wysiłek „mundurowych” niż cywilnych urzędników, nie docenia nauczycieli itp.). Opinia o tym, co jest sprawiedliwe, staje się w takiej sytuacji wynikiem brutalnych przetargów między grupami interesów, a nie zgodą co do powszechnych zasad. Austriacki ekonomista przeciwstawia sprawiedliwości, opierającej się na dystrybucji, sprawiedliwość komutatywną, będącą rezultatem procesu rynkowego. Hayek konkluduje, że nierówności ekonomiczne są ceną, którą warto zapłacić w imię wolności jednostki. W przeciwnym przypadku przedkładanie bezpieczeństwa ekonomicznego nad potrzebę swobody oznacza wkroczenie na drogę, która prowadzi do kolektywizacji, totalitaryzmu i zniewolenia.
Akceptacja nierówności dochodowych przez ekonomistów głównego nurtu (neoliberałów) znajduje potwierdzenie w koncepcji optimum Pareto. Włoski ekonomista przełomu XIX i XX wieku – Vilfredo Pareto dowodził, że w warunkach konkurencji następuje optymalna alokacja zasobów, zapewniająca największy możliwy dobrobyt społeczny. Inaczej mówiąc: jest to taki stan, gdy nie można zwiększyć produkcji (lub konsumpcji) jednego dobra bez zmniejszenia produkcji (lub konsumpcji) innego dobra. Zatem nie da się poprawić dobrobytu kogokolwiek bez naruszenia dobrobytu kogoś innego.
Z powyższego powodu neoliberałowie pozostają na stanowisku, że poziom wynagrodzeń i ich zróżnicowanie wynika z praw rynku, na którym panuje konkurencja. Wysokość płacy jest określona przez krańcową wydajność pracy. Z kolei indywidualna wydajność zależy głównie od kapitału ludzkiego, który jest bezpośrednio związany z zawodowymi kwalifikacjami.
Poza wcześniej wymienionymi są też kolejne powody, dla których – zdaniem ekonomistów głównego nurtu – nierówności majątkowe są korzystne dla wzrostu gospodarczego. Wskazują oni, że skłonność do oszczędzania osób bogatych jest większa niż biednych, stąd gospodarki z dużymi nierównościami mają przewagę z punktu widzenia możliwości inwestowania. Kolejny argument to koncentracja kapitału, zapewniająca niepodzielność inwestycji. Gdy bogactwo jest skupione w jednych rękach, łatwiej finansować wszelkie wydatki i ukierunkować się na rozwój. Jeszcze inny argument dotyczy motywacji: polityka zmniejszania nierówności poprzez redystrybucję dochodów lub interwencję na rynku pracy (np. narzucenie płacy minimalnej), zmniejsza motywację do kumulowania kapitału oraz poważnie osłabia chęć do zarobkowania.
Konkluzje wynikające z powyższych tez są proste: presja na równość płac jest negatywnie skorelowana z efektywnością (osłabia ją). Polityka państwa polegająca na wydawaniu środków publicznych na rzecz zrównywania dochodów skutkuje zmniejszeniem efektywności mikro- i makroekonomicznej. Najskuteczniejszą drogą do poprawy sytuacji osób niżej uposażonych jest zatem trwały wzrost gospodarczy.
Przeczytaj także:
Ekonomiści głównego nurtu zakładają istnienie wolnej konkurencji. Jednak we współczesnym świecie, gdzie działalność gospodarcza ograniczona jest coraz bardziej szczegółowymi regulacjami prawnymi, rywalizacja podmiotów gospodarczych nie jest prostą grą interesów. Z jednej strony panuje coraz większy chaos legislacyjny – powstają coraz to nowe przepisy, zezwolenia, koncesje itp. Z drugiej – grupy producentów zrzeszają się, ograniczając konkurencję. Z trzeciej – poszczególne państwa, działając w interesie rodzimych firm – zwalczają „obcych” biznesowych rywali. Jesteśmy zatem bardzo daleko od idealnego wolnego rynku, o którym mówią neoliberałowie.
Doświadczenia minionych lat zapoczątkowane kryzysem finansowym z 2008 r. skłoniły wielu ekonomistów do nowego spojrzenia na gospodarkę. Miało ono w większym stopniu uwzględnić kontekst społeczny. „Nieprzywiązywanie wystarczającej wagi do dystrybucji dochodów należy do głównych zarzutów w stosunku do współczesnej ekonomii” – stwierdził prof. Andrzej Wojtyna z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Potwierdzeniem tego twierdzenia miało być – poparte badaniami empirycznymi – coraz większe rozmijanie się wskaźników wzrostu gospodarczego (PKB) z ocenami zmian jakości życia lub dobrostanu ludności.
Ekonomiści wskazywali, że niedoskonałość rynku kredytów i ubezpieczeń, ale też kapitału ludzkiego sprawiała, że osoby uboższe miały ograniczone możliwości inwestowania – w tym we własne wykształcenie (kapitał społeczny). Z tego powodu nie udało się skorzystać w sposób właściwy z wielu talentów. A ta utrata kapitału społecznego znacząco spowolniła możliwy do osiągnięcia wzrost gospodarczy.
Ponadto rosnące nierówności dochodowe wpływały negatywnie na stabilność gospodarki, gdyż rósł poziom oszczędności jedynie nielicznej grupy. Stwarzało to warunki do wahań ogólnego popytu i koniunktury. Aby podtrzymać popyt ze strony osób o niższych dochodach, prowadzono politykę ekspansji kredytowej, która skończyła się kryzysem zadłużenia. Przy okazji nadwyżki kapitału służyły do ryzykownych operacji finansowych i spekulacji. Reasumując: finansjalizacja gospodarki doprowadziła do powstania baniek spekulacyjnych na rynkach aktywów (np. akcji czy nieruchomości), co bardzo zwiększyło podatność gospodarki na kryzysy.
Argumenty przeciwko narastaniu nierówności związane też były z niewłaściwą strukturą popytu: przy dużej nierówności płac gospodarki wpadały w pułapkę niskich płac, niskiego kapitału społecznego i w konsekwencji niskiego wzrostu. Działo się tak, gdyż przedsiębiorcy nie mieli motywacji do unowocześniania technologii, gdyż nie znaleźliby nabywców swoich towarów. Z tego typu sytuacją mamy do czynienia głównie w krajach Ameryki Łacińskiej (duże nierówności, niski rozwój).
Z punktu widzenia ekonomii społecznej zbyt duże różnice w płacach powodują też konflikty społeczne i niestabilność polityczną. Nadmierna koncentracja dochodów sprawia, że pojawiają się lobbyści zainteresowani korumpowaniem części społeczeństwa, co nie służy dobrobytowi całego społeczeństwa.
Polityka wyrównywania szans stała się zatem nieodłącznym elementem działań państwa. O ile trudno się sprzeciwiać jej efektom na polu edukacji (dzięki temu udaje się wyłapać talenty), o tyle na polu wszelkiego rodzaju zasiłków, dopłat czy dofinansowań wzbudza ona coraz większe emocje.
Przeciwko nadmiernej redystrybucji protestowały nie tylko grupy Francuzów czy Niemców, ale także słynących z przesadnej poprawności politycznej Szwedów. W zeszłorocznych wyborach w tym skandynawskim kraju drugie miejsce zajęli Szwedzcy Demokraci, otwarcie sprzeciwiający się powszechnemu wypłacaniu zasiłków socjalnych, szczególnie uchodźcom. Jeszcze większe znaczenie od sukcesu wyborczego tej partii miało to, że kwestie likwidacji „niezachodnich” dzielnic i skłonienie emigrantów do podjęcia pracy przeniknęło do debaty publicznej. Wcześniej tę kwestię przerabiała Dania.
O ile jeszcze przed ogłoszeniem pandemii Covid-19 w Europie pojawiały się postulaty wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego, przysługującego w podobnej kwocie każdemu obywatelowi, niezależnie od jego sytuacji materialnej, o tyle ostatnio o sprawie ewidentnie zapomniano. W Szwajcarii zebrano wprawdzie 100 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum w powyższej sprawie, jednak zdecydowana większość głosujących (77 proc.) w 2016 r. pomysłowi się sprzeciwiła. W Finlandii w 2017 r. rozpoczęto eksperyment, polegający na wypłacaniu 560 euro bezdomnym (nawet po znalezieniu pracy); w 2019 r. rząd postanowił ten eksperyment zakończyć.
Jeśli tendencje w ekonomii – nieco podobnie jak np. w literaturze czy sztuce – układają się sinusoidalnie, to wydaje się, że po okresie mody na interwencjonizm państwa i likwidowanie różnic majątkowych, mamy znów do czynienia z tendencjami wolnościowymi. Kryzys postcovidowy i wysoka inflacja częściowo zmniejszyły różnice majątkowe. Ci, którzy zgromadzili zasoby gotówkowe, mają dziś realnie mniej, niż kilka lat temu. Wydaje się, że do łask wracają poglądy szkockiego filozofa, patrona liberałów – Adama Smitha, który blisko 250 lat temu głosił, że bogactwo bierze się z pracy. Nie z zasiłków.
Może cię również zainteresować: