Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
#Polska2029: Za 10 lat Polska może znaleźć się w poważnym kryzysie związanym z dużą liczbą obywateli zza wschodniej granicy. Będzie to pochodna braku polityki asymilacyjnej oraz niedostatecznego zrozumienia sytuacji imigrantów
Według badań GUS w roku akademickim 2018/2019 studentów z Ukrainy w Polsce jest 39,2 tys. Stanowią oni ponad połowę wszystkich studentów z zagranicy. W ciągu dekady ta liczba zwiększyła się 16-krotnie – od 2223 w 2006 r. do 35584 w roku 2016. W roku akademickim 2016/2017 prawie dwie trzecie cudzoziemców studiujących na polskich uczelniach stanowili Ukraińcy (66,2 proc.). Co prawda widoczna jest już „tendencja hamująca” liczbę studentów z Ukrainy, ale dalej utrzymuje się kurs wzrostowy, który na dużą skalę rozpoczął się w roku akademickim 2013/2014. Miało to związek z wydarzeniami na kijowskim Majdanie oraz niepewną sytuacją polityczną u naszego wschodniego sąsiada.
Zainteresowania badawcze związane z tematyką wschodnią pozwoliły mi na baczną obserwację młodzieży ze Wschodu na polskich uczelniach. Już teraz można wymienić pewne okresy przyjazdów studentów do Polski. Pierwszy przypada na lata 2007–2010, gdy większość studentów ze Wschodu posiadała Kartę Polaka i świetnie posługiwała się językiem polskim. Asymilowali się z rówieśnikami, a nawet zawierali związki małżeńskie.
Kolejne lata – 2010–2013 – to czas, w którym przyjeżdżało coraz więcej studentów. Nadal przeważali studenci z Kartą Polaka, ale już w nie tak dobrym stopniu posługiwali się językiem polskim. W dalszym ciągu aklimatyzowali się bez problemów, przeważnie dlatego, że pochodzili z zachodnich regionów Ukrainy i Białorusi, gdzie z powodów historycznych duża liczba mieszkańców nadal zna język polski. Na ich stosunek do otoczenia w naszym kraju wpływało również to, że w dalszym ciągu były to pojedyncze osoby lub maksymalnie małe grupy studentów na poszczególnych kierunkach.
Zauważalną zmianę przyniosły wydarzenia na Majdanie. Nagle, praktycznie z roku na rok, na korytarzach uczelni coraz częściej zaczynało się słyszeć języki ze Wschodu. O ile wcześniej był to ukraiński oraz, co najwyżej, surżyk (mieszanka języka ukraińskiego z rosyjskim – red.), to od wspomnianego roku był to również język rosyjski.
Jest to ważne, bo nie tylko sugeruje pochodzenie nowych studentów (z centralnych i wschodnich obwodów Ukrainy), ale ułatwiło również nawiązanie nici porozumienia między studentami i ich rówieśnikami oraz wykładowcami. Co warto podkreślić, język ukraiński, upraszczając oczywiście, jest na tyle podobny do języka polskiego, że student władający nim na co dzień nie miał problemów z „podebraniem” odpowiednich słów w codziennej komunikacji, natomiast problem ten występował w przypadku studentów rosyjskojęzycznych.
W coraz większym stopniu sytuacja ta przeszkadzała w komunikacji między studentami z Ukrainy i wykładowcami, co wywoływało pewną zawieść u polskich studentów uważających, że studenci z Ukrainy mają lepszą sytuację w czasie egzaminów.
Żacy z Ukrainy (posiadacze Karty Polaka) mieli dostęp do stypendiów socjalnych, z uzyskaniem których nie mieli większych problemów, gdy wykazywali zarobki rodziców na Ukrainie. Niekiedy otrzymywali też stypendia naukowe, choć ich zasadność była nieraz kwestionowana. Dochodziła do tego również kwestia miejsc w akademiku.
Obecnie w wielu przypadkach zaobserwować można „gettoidyzacje akademikową”, gdzie uczelnie, nie myśląc o konsekwencjach, wydzielają specjalne piętra „tylko dla studentów ze Wschodu”, co prowadzi do jeszcze większej alienacji. Często też sami polscy studenci nie chcą mieszkać z osobami ze Wschodu, tłumacząc, że nie mogą porozumieć się w ich języku, a znajomość angielskiego, która charakteryzuje studentów z programu Erasmus, jest zbyt mała, by rozwiązać codzienne problemy bytowe.
Ponadto często osoby, które przyjeżdżają na studia do Polski, nie są nawet pełnoletnie, co powoduje, że szukają wsparcia u bardziej „doświadczonych” kolegów, a to „zamyka krąg”, bo powielają ich błędy i rzadko zwracają się o pomoc do samorządów studenckich czy wykładowców. Często problemy można rozwiązać wręcz natychmiast, ale oni, za namową kolegów, wolę zrobić to po swojemu.
Czasami potrzebują po prostu rozmowy z wykładowcą czy doktorantem, który włada ich językiem, by opowiedzieć o swoich problemach. Niestety, na większości uczelni nie ma osoby, która mogłaby spełniać te oczekiwania, choć studenci w dużej większości za naukę w Polsce płacą – i to niemało.
Nie brakuje opinii, że do Polski przyjeżdżają przedstawiciele przyszłych ukraińskich czy białoruskich elit, którzy następnie wrócą do domu. Badania jednak pokazują wręcz odwrotne tendencje. Według badań w ramach Narodowego Centrum Nauki Pierwsze pokolenia wolności. Państwo, patriotyzm, demokracja w świadomości młodzieży (studenckiej) w Polsce i na Ukrainie, które prowadzę razem z Radosławem Marzęckim, z reprezentatywnej dla ukraińskich studentów liczby 1043 osób z 14 ukraińskich uniwersytetów, aż 78,5 proc. respondentów „zdecydowanie” lub „raczej” chce wyjechać z Ukrainy do innego kraju europejskiego (poza Rosją).
Podobne wyniki otrzymał Piotr Długosz, badając studentów z Ukrainy studiujących w trzech polskich ośrodkach naukowych – Krakowie, Rzeszowie i Przemyślu. Jak sam zaznacza, ponad połowa badanych zamierza pozostać w Polsce (55 proc.). Wyjechać do innego kraju (głównie do Niemiec i USA) zamierza 33 proc., zaś wrócić na Ukrainę planuje tylko 13 proc. badanych.
Po pierwsze, Polska zapewnia młodzieży pewną stabilność, czy związaną ze stypendium, czy znalezieniem niskopłatnej pracy w sferze usług. Ponadto za sprawą coraz większej popularności portali społecznościowych młodzież buduje swój obraz „american dream” bacznie obserwowany przez rówieśników, którzy nie wyjechali na Zachód. Do Polski przyjeżdżają niekiedy całe klasy kończące szkołę, jest to więc podyktowane psychologią tłumu.
Co więcej przyjeżdżają nie tylko ambitne osoby, lub te, które chcą uzyskać międzynarodowy dyplom, jak się to potocznie nazywa, ale też ludzie, którzy słabo lub wcale nie zdali ZNO, czyli egzaminu zewnętrznego na koniec edukacji szkolnej na Ukrainie otwierającego drogę na uczelnie wyższe. Osoby z najlepszymi wynikami mogą przebierać w ofertach najlepszych ukraińskich ośrodków naukowych, natomiast ci, którym się nie poszczęściło, mają do wyboru prowincjonalne uniwersytety (lecz dalej darmowe), płatną edukację na Ukrainie i wyjazd do Polski.
Nie powinno więc dziwić, że najwięcej studentów z Ukrainy szuka dalszej edukacji w szkołach prywatnych, przeważnie na kierunkach społecznych. Kolejnym czynnikiem wpływającym na popularność studiów w Polsce jest też pobór do wojska. Młodzi chłopcy często starają się dostać na obojętnie jaki kierunek, by przetrwać okres, w którym mogą być wcieleni do wojska i wysłani na wschód, do strefy ATO, gdzie toczą się walki.
W bieżącym roku wśród 13,2 tys. absolwentów cudzoziemców największą grupą, tak jak w przypadku studentów, byli obywatele Ukrainy (58,3 proc.). Już teraz można zaobserwować problem wśród młodzieży ze Wschodu związany z odpowiedzą na pytanie „Co dalej?”. Status studenta pomaga żyć w Polsce –) osoby ze Wschodu mają zagwarantowaną wizę studencką, na której mogą pracować, akademik i inne benefity.
Duża część młodzieży w najbliższych latach stanie przed ogromnym wyzwaniem, jakiem będzie odnalezienie się na rynku pracy. Polska gospodarka wchłonęła większość osób mówiących językiem rosyjskim czy ukraińskim. Wykonują prace biurowe, ale realne szanse na znalezienie stanowiska menadżerskiego skończyły się dwa lata temu.
Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, gdy student z Ukrainy, komunikatywnie znający język polski, po studiach z zakresu nauk społecznych czy humanistycznych nie znajdzie pracy w administracji, służbie państwowej czy w szkolnictwie. Z powodu inflacji wykształcenia pracodawcy będą preferować rodzimych specjalistów, natomiast osoby z wyższym wykształceniem ze Wschodu mogą być kategoryzowane jako pracownicy na niższe stanowiska.
Osoby szukające stałej dobrej pracy będą coraz bardziej sfrustrowane, a z powodu sytuacji materialnej będą godzić się na pracę poniżej swoich kwalifikacji. To bardzo prosty krok do stworzenia w Polsce mniejszości narodowej, która już od samego początku będzie negatywnie nastawiona do otaczającej ją sytuacji społeczno-politycznej.
Ponadto dynamizm społeczny, który obserwuje się za wschodnią granią, pokazuje, że młodzi absolwenci będą mieć niebywałe problemy z powrotem. Po pierwsze, na Ukrainie, oprócz paru większych ośrodków takich jak Kijów, Charków czy Lwów, nie ma pracy w korporacjach zagranicznych. Ponadto wielu studentów ze Wschodu słabo włada językiem angielskim, a warto też zapytać, czy znajomość języka polskiego będzie na tyle dobra, by mogli oni współpracować w przyszłości z polskimi partnerami na Ukrainie.
Dochodzi do tego jeszcze jeden, często pomijany czynnik, jakim jest sieć powiązań nieformalnych. Studenci polscy w razie potrzeby mogą z nich korzystać, tak samo jak studenci ukraińscy studiujący na Ukrainie, natomiast przez zamykanie się we własnych kręgach znajomych studenci ze Wschodu w Polsce często nie mają do kogo zwrócić się z prośbą o pomoc, szczególnie w początkowym okresie po zakończeniu nauki.
Przypuszczalnie młodzi ludzie będą mieć coraz więcej problemów ze znalezieniem pracy, a swoją przyszłość w coraz większym stopniu będą opierać na polskich świadczeniach socjalnych, związanych np. z posiadaniem potomstwa. I co ważne, nawet w trudnych sytuacjach życiowych nie będą chcieli wrócić do ojczyzny, ponieważ wymagać to będzie przyznania się do porażki życiowej przed rodzicami, którzy często pracowali na trzech etatach, aby dzieciom zapłacić czesne.
Reasumując, Polska za 10 lat może mieć ogromny problem z mniejszością ukraińską, lecz tylko i wyłącznie na własne życzenie. Sytuację można jeszcze odwrócić przez najprostsze działania.
Przede wszystkim same uczelnie, na których studiują studenci zza wschodniej granicy, powinny powołać rzeczników studentów ze Wschodu. Ważne, by byli to Polacy, pracownicy nauki, administracji czy doktoranci np. specjalizujący się w tematyce wschodniej. Ważne też, by studenci z Ukrainy mieli poczucie oparcia w strukturach uniwersytetu.
Tej funkcji nie powinna pełnić osoba pochodząca z Ukrainy, ponieważ studenci powinni rozumieć, że w przyszłości mogą zwracać się o pomoc do polskich obywateli, zamiast mieć wrażenie, że tworzone są stanowiska dla ludzi, którzy mają ich „pilnować”.
Warto także zachęcić koła naukowe i samorządy studenckie, by przyjmowały w swoje szeregi studentów z Ukrainy czy Białorusi. Na I roku studiów uczelnie powinny oferować fakultatywne zajęcia z języka i kultury polskiej, które pomogłoby studentom w pierwszych miesiącach nauki. Należy również angażować studentów w organizację konferencji polsko-wschodnich, ale nie tylko w roli darmowej siły roboczej, jak to często niestety bywa, ale także w roli uczestników paneli studenckich.
Warto organizować szkoły letnie dla studentów, by polscy studenci mieli okazję wyjechać na Wschód i odwrotnie. Dzięki temu polscy studenci mogą stać się specjalistami nie tylko „od Wschodu”, ale konkretnie – od mniejszości ukraińskiej w Polsce.
Przed zadaniem powołania rzeczników mniejszości wschodniej, i to nie tylko w dużych miastach, stoi także administracja lokalna. W mniejszych miejscowości pracowników z Ukrainy przybywa, a władze lokalne, jak na razie, nie mają im nic do zaoferowania. Przy tym istnieje wiele podobieństw pomiędzy sytuacją „zwykłych” imigrantów i studentów, a w tzw. hostelach pracowniczych występują te same problemy co w akademikach.
Należałoby również uruchomić środki rządowe na rzecz wsparcia projektów skierowanych do obywateli Ukrainy czy Białorusi w Polsce, a realizowanych przez polskie organizacje pozarządowe. Wszystkie te działania nie tylko ułatwią rozwiązanie bieżących problemów przybyszów zza wschodniej granicy, którzy wiążą nadzieję na przyszłość z naszym krajem, ale pozwolą także uniknąć w przyszłości wyzwań związanych z powstaniem mniejszości egzystującej pod szklanym sufitem.
Kolejny sprawdzian z reformy edukacji – przeczytaj felieton Jana Czernieckiego w Holistic News