Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
„Cały czas obracamy się wokół problemów związanych z Holokaustem. Sądzę jednak, że można to zmienić - trzeba zrobić skręt ku historii pożytecznej, takiej jak wczesne dzieje syjonizmu” - mówi historyk Philip Earl Steele
JAROSŁAW KOCISZEWSKI: Czy trzeba rozróżnić między stosunkami polsko-izraelskimi a polsko-żydowskimi?
PHILIP EARL STEELE*: Jak najbardziej, zwłaszcza że Ministerstwo Spraw Zagranicznych Izraela nie reprezentuje diaspory żydowskiej. Z polskiej perspektywy stosunki z diasporą, przede wszystkim amerykańską, są czymś innym niż stosunki z państwem żydowskim. Dlatego należy te rzeczy mądrze rozdzielić, gdzie się tylko da.
Z kolei z perspektywy Izraela premier Benjamin Netanjahu poszukuje sojuszników w Europie. Decyzje podejmowane w Unii Europejskiej często wymagają jednomyślności, co w praktyce oznacza liberum veto. Wiadomo też, że pojawiają się w UE pomysły nawet nie „lekko”, lecz „bardzo” anty-izraelskie. Stąd Izraelczycy potrzebują sojuszników, o których zabiega ich premier. Większy sukces odniósł on – na razie – budując relacje z Rumunią i Bułgarią, niż w Grupie Wyszehradzkiej, w tym z Polską.
W takim razie jak oceniasz stan stosunków Polski z Izraelem?
Patrząc na stosunki polsko-izraelskie wyraźnie widać, że cały czas obracamy się wokół problemów związanych z Holokaustem. Sądzę jednak, że można to zmienić i znaleźć przynajmniej częściowe rozwiązanie. Oczywiście nie ma magicznej różdżki, która za jednym machnięciem by to zmieniła, niemniej możemy rozmawiać o czymś innym niż Holokaust. Historycy też powinni skupiać się na innych obszarach badawczych.
Czyli postulujesz zmianę fundamentu dialogu?
Oczywiste jest, że obecnie Holokaust jest głównym wyznacznikiem tego dialogu. Nieważne kiedy i gdzie odbywają się spotkania polsko-izraelskie, rozmowy toczą się tymi utartymi ścieżkami i cały czas wybuchają spory wokół Holokaustu. Nieraz wygląda to nawet jak fiksacja obu stron.
Przykładem może być zeszłoroczne spotkanie ambasadorów w Stanach Zjednoczonych, na którym Izraelczycy obchodzili 70-lecie swojego państwa, a Polacy 100-lecie odzyskania niepodległości. Z relacji prasowych wynikało, że dyplomaci obu krajów rozmawiali o antysemityzmie, Holokauście i wspólnej kuchni. Standard. Ambasador Polski nie wspomniał np. o tym, że w Legionach służyły setki Żydów. Nie powiedział niczego o Żydach, którzy uczestniczyli w dążeniu do zbudowania niepodległej Polski.
To samo dotyczy ambasadora Izraela, który nie wspomniał nawet o tym, że niepodległość jego kraju ogłosił 14 maja 1948 r. chłopak z Płońska, Dawid Ben Gurion. Rozumiem, że izraelska scena polityczna jest płynna, ale zarówno lewica, jak i prawica za patronów uważa ludzi pochodzących z Polski. Dla lewicy jest to Dawid Ben Gurion, a dla prawicy Menachem Begin, człowiek urodzony w Brześciu Litewskim, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Ambasador Izraela jednak do tego się nie odniósł.
W takim razie co powinno być fundamentem dialogu?
Myślę w kategorii historii pożytecznej, czyli takiej, która daje pożytek, a w tym wypadku służy stosunkom polsko-izraelskim. Taką historią pożyteczną są tutaj wczesne dzieje syjonizmu. Bardzo wielu ojców dzisiejszego państwa Izraela działało na ziemiach polskich. Mam na myśli nie tylko Ben Guriona czy Begina z XX w., ale też całą plejadę arcyciekawych i arcyważnych postaci z XIX w.
Na przykład od samego początku syjonizm napędzała myśl religijna i w tym nurcie mamy pochodzącego z Torunia rabina Kaliszera. On działał od końca 1830 r. na rzecz powrotu Żydów do Ziemi Świętej. Kupił tam ziemię, założył osadę rolniczą, moszawę. W 1862 r., a więc już 35 lat przed pierwszym kongresem syjonistycznym w Bazylei, wydał pracę o dziejowym znaczeniu w nurcie religijnym: Deriszat Syjon – Dążenia do Syjonu. Natychmiast była szeroko skomentowana – np. w Niemczech, przez Mojżesza Hessa, oraz na Prusach, przez Dawida Gordona w jego czasopiśmie „Hamagid”, czytanym nie tylko wszędzie w diasporze europejskiej, ale nawet w Palestynie. Sławny syjonista Leon Pinsker również wtedy skomentował Deriszat Syjon – i to w Odessie, w piśmie „Syjon”.
Z tego nurtu wywodzi się też rabin Samuel Mohylewer, o pokolenie młodszy od rabina Kaliszera. To postać rzadko (poza Białymstokiem) kojarzona u nas, ale dobrze znana w Izraelu. Człowiek, który najpierw służył gminie żydowskiej w Suwałkach i w Radomiu, choć najciekawszych rzeczy dokonał, gdy służył gminie akurat w Białymstoku. Mohylewer jest postacią wprost nie do przeceniania, choćby dlatego, że odegrał kluczową rolę w uratowaniu nowych moszawów w Ziemi Świętej po klęsce pierwszego ruchu syjonistycznego, czyli Chowewej Syjon. Otóż ruch ten zainicjowany w 1881 r. doprowadził do powstania pierwszych osad żydowskich – takich jak istniejące do dzisiaj Rosz Pina i Zichron Ja’akow. Jednak ci pierwsi osadnicy, halutzim (hebrajskie określenie pionierów – red.), nie radzili sobie z trudnościami. Dobrze znamy takie procesy chociażby z początków europejskiego osadnictwa na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej, gdzie pierwsze osady zwyczajnie obumierały. Otóż to właśnie rabin Mohylewer przekonał barona Edmonda Rothschilda do udzielenia wsparcia temu projektowi i dzięki jego ogromnej hojności osady przetrwały.
Mówisz o idei oparcia relacji na pozytywnej, ale bardziej odległej historii. Trzeba też pamiętać o ładunku emocjonalnym Holokaustu. Nie masz wrażenia, że mówimy o pięknym pomyśle, ale kompletnie niemożliwym do realizacji?
Izraelczycy, Żydzi z diaspory, ale także Polacy, jeszcze przez pokolenia będą skupiać się na Holokauście. Mi nie chodzi o odejście od tego tematu. To byłoby nie tylko niemożliwe, ale także niesłuszne ze względu na ogrom tragedii.
Jednak spójrzmy na dane. Obecnie ok. 250 tys. Izraelczyków co roku odwiedza Polskę, z tego aż 75 proc. nie przyjeżdża tutaj w ramach wycieczek edukacyjnych skupiających się na Holokauście. Jaką ofertę ma dla nich Polska? No dobrze, w tej chwili bilety lotnicze są tanie, a restauracje w Polsce nie są gorsze niż te we Francji. Warszawa i Kraków mają też piękne strony, ale to może być fascynacja dla Izraelczyków krótkotrwała, a gdy minie, zaczną jeździć gdzie indziej. Co sprawi, żeby w przyszłości nadal tak wielu Izraelczyków będzie tu przyjeżdżało? Co ich zakotwiczy?
Myślę, że gdyby – przykładowo – w przepięknym mieście, jakim jest Toruń, powstała izba pamięci rabina Cwi Kaliszera, a jego fundamentalna praca syjonistyczna została w końcu przetłumaczona na Polski… Halo! To tylko 35 stron, a miasto twierdzi, że nie może tego wydać. Nie, nie kumam…
To Toruń, a w grę wchodzi też Nysa, Katowice, Tarnów, Płock, Białystok, Suwałki, Ełk i wiele innych. Gdyby w tych miastach jednak powstały jakieś nowoczesne izby pamięci, gdyby zorganizowano coroczne festyny czy imprezy z udziałem Izraelczyków, wydano publikacje i nawiązano współpracę z biurami turystycznymi w Polsce i Izraelu, to sądzę, że dużą liczbę izraelskich turystów można by rokrocznie przyciągać do Polski – właśnie do miejsc, w których działali ojcowie ich państwa.
Już widzę obawę przed tą myślą, że uwypuklając polskie korzenie syjonizmu jedynie umacniamy argumenty zwolenników restytucji mienia. Myślę, że wielu Polaków zupełnie realnie tego właśnie się obawia.
Spójrzmy na konkrety. Mówimy o Tarnowie, z którego pochodził prof. Leon Kellner. Sam Theodor Herzl, najwybitniejszy syjonista, nazwał Kellnera swoim najbliższym i najserdeczniejszym przyjacielem. To historia z końca XIX w. Podobnie wybitny Nahum Sokołow z Wyszogrodu i Płocka, którego kariera jako syjonista zaczęła się w latach 80. XIX w. Z kolei Emanuel Deutsch z dzisiejszej Nysy wyjechał jeszcze w połowie XIX w. Czyli na myśli mam postacie działające niekiedy całe pokolenia przed Zagładą.
Rozumiem silne lęki związane z restytucją mienia. Sporo podróżuję po Polsce z wykładami i sprawa ustawy 447 regularnie wraca, choć nie brak też pytań o George’a Sorosa. Najczęściej odpowiadam, odnosząc się do pomysłu prof. Stanisława Krajewskiego, który opublikował wiosną 2019 r. w gazecie „The Times of Israel”. Napisał, że Żydzi polscy nie mają niczego do zyskania na całej tej kłótni wokół restytucji mienia. Wręcz przeciwnie, jedynie mogą stracić. Co więcej, dlaczego sumy, o których mowa, mamy przekazywać Żydom w USA czy Izraelu, zamiast pozostawić te pieniądze w Polsce?
Profesor Krajewski bardzo rozsądnie podkreślił fakt zrozumiały dla każdego Polaka, że przecież mienie, które w ogóle przetrwało do dnia dzisiejszego, przeszło już przez bardzo wiele rąk. Dlatego ostatecznie proponuje, żeby w tych miejscach po prostu zawiesić tabliczki upamiętniające dawnych właścicieli. W Polsce istnieje tradycja miejsc pamięci, więc wystarczyłyby tabliczki mówiące, że kiedyś w tym domu żyła jakaś rodzina żydowska albo fabryka kiedyś była w rękach konkretnego przedsiębiorcy żydowskiego. Żydzi polscy nie życzą sobie konfliktów tutaj, u siebie w domu. Chciałbym, żeby pomysł prof. Krajewskiego był lansowany i traktowany poważnie.
A jak twój pomysł zmiany czy uzupełnienia dialogu odbierany jest w Izraelu?
Tekst na ten temat, który w Izraelu opublikowałem w lipcu, wywołał zainteresowanie wielu tamtejszych VIP-ów. Jeszcze w tym miesiącu zestaw 8 albo 10 recenzji mojego pomysłu ma ukazać się w prestiżowym piśmie „The Israel Journal of Foreign Affairs”. Jednym z recenzentów, którego ocenę widziałem, jest znany publicysta i pisarz Yossi Klein Halevi, który wręcz uważa pomysł skupienia się na znaczeniu Polski dla rozwoju syjonizmu przed Holokaustem za „wizję natchnioną”.
Halevi podkreśla, że obecnie izraelscy i żydowscy „pątnicy” odwiedzający Polskę mają do wyboru dwa szlaki wędrówek – po miejscach związanych z Zagładą i szlak religijny upamiętniający mistrzów chasydzkich. Do tego można dodać szlak trzeci, upamiętniający ojców syjonizmu. Przecież mowa tu o bardzo szerokiej ofercie, bo w zasadzie każdy odłam myśli syjonistycznej był reprezentowany na ziemiach polskich. To nie tylko syjoniści religijni, o których wspomniałem, ale też zwolennicy sekularyzmu – od lewicowego Ben Guriona z Płońska zaczynając. Z recenzji i reakcji, które znam, wynika, że dla strony izraelskiej pomysł ten uważany jest za atrakcyjny i wydaje się nawet słuszny.
A po stronie polskiej?
Wielokrotnie słyszałem „zgoda” – skupianie się wyłącznie na Holokauście nie jest dobre i prowadzi do spotkań w rodzaju tego w Waszyngtonie, o którym wspomniałem. Usłyszałem też opinię, że takie spotkania to „patologia”, ale brak pomysłów na zmianę tego stanu rzeczy.
Dam przykład Torunia, gdzie kompletnie mi się nie udało nic zrobić – mimo że publicznie ja i kilkadziesiąt toruńczyków usłyszeliśmy zapewnienie miejscowego przywódcy, że miasto wkrótce przejdzie np. do utworzenia izby pamięci, organizacji imprezy czy przemianowania jednej z głównych ulic na ulicę imienia rabina Kaliszera. Ostatecznie starano się w urzędzie miasta jedynie o nazwanie imieniem rabina jakiejś nowej ulicy – raczej na peryferiach, siłą rzeczy. Musiałem zatem spytać wprost: co uliczka im. rabina Kaliszera gdzieś na obrzeżach miasta ma do zaoferowania turystom izraelskim? Skądże to zwabi Izraelczyków? Sprawa wtedy oficjalnie przepadła.
A są miejsca, w których dzieje się coś pozytywnego? Ktoś podchwycił ten pomysł?
Problem polega na tym, że wdrażanie tego pomysłu wymaga bardzo dużej wiedzy, a co, np. w Ełku, wiedzą o czasopiśmie „Hamagid”? Jednak był to pierwszy na świecie tygodnik newsowy w języku hebrajskim. Mało tego, było to czasopismo syjonistyczne, a piękny dom, w którym znajdowała się redakcja, stoi nadal. Zadzwoniłem jakiś czas temu do Ełku, rozmawiałem z osobą z promocji, która interesowała się, ale przyznała, że pierwszy raz słyszała o Dawidzie Gordonie i „Hamagid”.
Te działania wymagają też pieniędzy. Tutaj Płońsk odniósł mały sukces, uzyskując dotację od MSZ w Warszawie z funduszu wspierania gmin sprzyjających stosunkom międzynarodowym. Dzięki temu odbyła się trzecia edycja imprezy imienia Ben Guriona. Ale moim zdaniem miasto zbyt skromnie do tego podchodzi. Mogłoby poprosić o pieniądze na izbę pamięci, bo to wprost niesamowite, ale Płońsk nie ma izby pamięci człowieka tak szeroko znanego na całym świecie, jak Dawid Ben Gurion. W rezultacie w Płońsku jest w sumie tylko parę tabliczek, co mogłoby zachęcić Izraelczyków do odwiedzenia miasta, z którego pochodził twórca ich państwa. Trzeba w sposób bardziej śmiały prosić MSZ o pieniądze na takie inicjatywy.
Co musi się więc wydarzyć, żeby ten pomysł zaczął funkcjonować?
Głównym powodem jest brak wiedzy. Przypuszczam, choć może się mylę, że włodarze Nysy nie słyszeli o Emanuelu Deutschu. To człowieku bardzo ważny dla historii syjonizmu, ponieważ zaraził ideą tworzenia państwa żydowskiego pisarkę brytyjską George Eliot. W 1876 r. Eliot opublikowała powieść Daniel Deronda. To najważniejsza powieść syjonistyczna tamtych czasów, która stała się zalążkiem, iskrą motywującą pierwszy ruch syjonistyczny, Chowewej Syjon. Tego wszystkiego mogłoby nie być bez Emanuela Deutscha z Nysy.
Niestety, obwiniać też trzeba historyków, badaczy historii Żydów, którzy do tego stopnia skupiają się na antysemityzmie czy Holokauście, że ignorują wątki syjonistyczne. Dam przykład wielkonakładowej, polskojęzycznej gazety żydowskiej „Izraelita”, wydawanej od lat 60. XIX w. aż do wybuchu I wojny światowej. Niedawno ukazały się dwa opasłe tomy poświęcone historii tej gazety, ale autorzy mocno zlekceważyli wątki syjonistyczne. Na przykład powieść Daniel Deronda wspomnianej George Eliot aż trzykrotnie zrecenzowano w „Izraelicie”. Jedna z tych recenzji ma aż 19 stron, jednak w żadnym z tych tomów nie poświęcono jej uwagi.
Jest też Polin i chwała temu świetnemu muzeum, ale tam też strasznie mało miejsca poświęcono syjonizmowi Żydów polskich. Dwa lata temu prof. Anita Shapira, wybitna izraelska badaczka historii syjonizmu, zwiedziła Polin. Czekałem na nią potem – byliśmy umówieni na obiad – no i wyszła dość mocno zbulwersowana. Nie mogła zrozumieć, dlaczego praktycznie nie było mowy o syjonizmie. Tak – było to dla niej szokujące. Dla mnie zresztą też…
Gdybym miał taką możliwość, to pewnie sam bym podróżował po Polsce, żeby rozmawiać z włodarzami Nysy, Tarnowa i innych miast związanych z niesamowitą historią sukcesu, jaką jest syjonizm. Oczywiście że zachęcałbym ich do składania do MSZ wniosków o granty.
Należy też doszukać wsparcia ze strony Izraela – w dyplomacji, pośród profesorów i znawców, w biurach turystycznych – na rzecz utworzenia atrakcyjnych ofert przyciągających Izraelczyków do Płońska, Płocka, Białegostoku czy Suwałk. Bo tak – w stosunkach polsko-izraelskich trzeba zrobić skręt od Holokaustu ku historii pożytecznej.
*Philip Earl Steele – amerykańsko-polski historyk syjonizmu chrześcijańskiego publikujący w Polsce, Izraelu i Wielkiej Brytanii.