Humanizm
Pomoc niewidomym z echolokacją. Tak dźwięk wspiera orientację
13 listopada 2024
Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej rola „kontynentalnego Albionu” przypadnie teraz Holandii. Pod jej przewodnictwem powstał sojusz 8 państw, który może zmienić politykę Wspólnoty. Tym, co może zaskakiwać, jest oficjalna nazwa inicjatywy, korzeniami sięgająca XII w.
Jedną z atrakcji Muzeum Hanzy w Lubece stanowi interaktywna mapa, ukazująca rozwój miast w średniowiecznej Europie. Z każdym stuleciem migających punktów na mapie jest więcej, kolorowy patchwork systematycznie gęstnieje i przesuwa się z zachodu na wschód. Mimo to przez cały czas widoczna jest (niezaznaczona na mapie) cezura, oddzielająca wschodnią i zachodnią część Europy.
Zachód jest oznaczony migającymi światełkami gęściej niż wschód. Dziś tak samo jak przed 800 laty, gdy śmiałkowie z Lubeki w niewiarygodnie małych łodziach, niewiele większych niż współczesne żaglówki, przemierzali Bałtyk w drodze ku bajecznym skarbom Wielkiego Nowogrodu. Trudno sobie wyobrazić, jakiej determinacji i odwagi wymagało żeglowanie po niespokojnych wodach Bałtyku na pokładzie takich jednostek. A jednak to właśnie od tych niewielkich statków, których kopie można podziwiać w lubeckim muzeum, wszystko się zaczęło.
To hanzeatyccy kupcy pierwsi zaczęli sprowadzać zboże ze wschodu. Dzięki nim do Lubeki czy Amsterdamu popłynęły kogi wyładowane pszenicą i drewnem, w drugą zaś stronę, do Gdańska, wykwintnymi dziełami zachodnioeuropejskiego rzemiosła, tkaninami i przedmiotami użytkowymi. Także dzięki nim trzykrotnie ludniejsza – w 1300 r. – Europa Zachodnia uporała się z niedoborami żywności, a tamtejsi chłopi sukcesywnie przenosili się do miast, które stały się wiodącymi ośrodkami rzemiosła, produkcji i handlu.
W tym właśnie czasie powstała najtrwalsza wewnętrzna granica kontynentu europejskiego – biegnie ona mniej więcej wzdłuż 20 południka, na południe od Bałtyku przecinając terytoria Polski i Węgier. Wraz z nią utrwalił się europejski podział pracy, a co za tym idzie – podział europejskiego bogactwa.
Od czasów Hanzy północno-zachodnia Europa dominuje pod względem przedsiębiorczości, usług finansowych i innowacyjności. Widać to m.in. na przykładzie technologii informacyjno-komunikacyjnych (ICT). Według danych Unii Europejskiej z 2015 r. ponad 40 proc. europejskich firm z tej branży ma swoje siedziby w zaledwie 34 miastach i regionach. Dwanaście w Niemczech, siedem w Wielkiej Brytanii, trzy we Francji, pozostałe w Holandii, Belgii i Finlandii. Tylko dwa (Madryt i Mediolan) leżą poza Europą Północno-Zachodnią. Tylko jeden – Berlin – w dawnej Europie Wschodniej.
Również dlatego brexit zachwiał równowagą europejską. Wraz z wyjściem Wielkiej Brytanii Unia Europejska traci trzecią co do wielkości gospodarkę i 66 mln obywateli, a także najbardziej elokwentnego rzecznika wolnego handlu, który mówił głośno to, co inni popierali po cichu.
Nic dziwnego, że już w lutym 2018 r. z inicjatywy premiera Holandii Marka Rutte powstał związek ośmiu państw, które postanowiły wypełnić lukę po Brytyjczykach i wspólnie stać się przeciwwagą dla dominującego w Europie tandemu francusko-niemieckiego. Poza Holandią współtworzą go Irlandia, Dania, Szwecja, Finlandia, Estonia, Litwa i Łotwa. Tym, co może zaskakiwać, jest oficjalna nazwa grupy: Nowa Liga Hanzeatycka. Inaczej: Hanza 2.0.
Zdziwienie budzi brak Niemiec. Średniowieczny Związek Hanzeatycki powstał w połowie XIII w. z inicjatywy kupców z Lubeki i innych miast niemieckich, którzy chcieli przejąć kontrolę nad handlem bałtyckim. Założyli miasta na wschodnich wybrzeżach Bałtyku, takie jak Ryga czy Rewel (Tallin), mieli też swój udział w podboju i kolonizacji Prus czy Inflant przez niemieckie rycerstwo.
Hanza objęła swoim zasięgiem niemal wszystkie większe miasta regionu – w sumie 160 ośrodków miejskich, w tym także liczne miasta położone z dala od wybrzeży, jak choćby średniowieczny Kraków. Wszystkie one korzystały z przywilejów wynikających z członkostwa w związku, ale musiały słono płacić za ochronę prawną, polityczną i militarną. Związek rozpadał się stopniowo w XVI-XVII w. wraz ze wzrostem potęgi monarchii narodowych.
Nowa Liga Hanzeatycka skupia państwa uczestniczące od wieków w wymianie handlowej na Bałtyku i Morzu Północnym. Ale tak naprawdę łączy je nie tyle tradycja, ile raczej wspólnota interesów w Unii Europejskiej. Dotyczy to przede wszystkim poparcia dla wolnego handlu i sprzeciwu wobec protekcjonizmu, a także reguł funkcjonowania strefy euro.
Większość państw Hanzy 2.0 przyjęła wspólną europejską walutę, ale inaczej niż dwa największe kraje strefy euro – Niemcy i Francja – wyobrażają sobie jej przyszłość. Prezydent Emmanuel Macron od kilku lat domaga się osobnego budżetu strefy i niemieckich gwarancji wypłacalności wspólnej waluty.
Kanclerz Angela Merkel poświęciła swoje ostatnie lata na urzędzie kanclerskim, by zablokować ten pomysł. Niemcy są największym beneficjentem strefy euro w obecnym kształcie i wolałyby niczego nie zmieniać. Na coś jednak w końcu będą musiały się zgodzić. A wówczas może się okazać, że największe szanse na kompromisowe rozwiązanie dają propozycje Nowej Ligi Hanzeatyckiej. Warto więc się im przyjrzeć.
Po kryzysie finansowym strefy euro przed 10 laty państwa członkowskie przyjęły wiele prowizorycznych rozwiązań, które ustabilizowały sytuację, ale nie rozwiązały problemów. Jednym z tych rozwiązań było stworzenie Europejskiego Mechanizmu Stabilności (ESM), czyli wielkiego worka pieniędzy, gwarantującego spłacenie zobowiązań poszczególnych państw członkowskich wobec rynków finansowych.
Na mechanizm ratowania Grecji zrzuciły się wtedy wszystkie państwa strefy euro, w tym także znacznie biedniejsza od Grecji Słowacja (przy tej okazji upadł liberalny rząd Ivety Radičovej; od tej pory rządzą postkomunistyczni populiści Roberta Fico).
ESM spełnił swoją funkcję, ale problemy strukturalne pozostały. Największym z nich jest brak równowagi między proeksportowymi, konkurencyjnymi gospodarkami (hanzeatyckiej) Północy i Południem, które permanentnie się zadłuża, by móc nabywać wytwarzane na Północy towary i usługi.
Ekonomiści zgadzają się, że strefa euro potrzebuje mechanizmu, który zapewni temu systemowi zależności trwałą równowagę. W praktyce chodzi o transfery środków finansowych, ale nie ma zgodności co do tego, jak je zapewnić. Gdyby strefa euro była jednym, scentralizowanym państwem (jak np. Francja), część środków budżetowych trafiałaby na prowincję w postaci projektów infrastrukturalnych, dotacji celowych, a w ostateczności zasiłków czy zapomóg.
Jednakże gdyby strefa euro była scentralizowanym państwem bądź chociażby federacją europejską, większość tych pieniędzy nie płynęłaby na południe z Paryża, tylko z europejskiej północy, co wyjaśnia, czemu nie palą się do tego nie tylko Niemcy, ale także Holendrzy, Finowie czy Łotysze.
Z tego powodu państwa Nowej Ligi Hanzeatyckiej proponują, by przekształcić Europejski Mechanizm Stabilności w Europejski Fundusz Pieniężny. Zgromadzone na nim środki nie byłyby przejadane, tylko inwestowane i służyły zwiększeniu konkurencyjności krajów Południa. Oczywiście, nie za darmo. W zamian beneficjenci musieliby rygorystycznie przestrzegać dyscypliny budżetowej. A z tym największe problemy mają Włosi i… Francuzi.
Nowa Liga Hanzeatycka to tylko 13,7 proc. unijnego PKB (licząc z Wielką Brytanią) i około 10 proc. ludności. Dla porównania – Francja i Niemcy razem to jedna trzecia gospodarki unijnej i jedna trzecia mieszkańców UE-27 (już bez Wielkiej Brytanii). A fakty są takie, że bez Paryża i Berlina niewiele można zdziałać w Unii. Ale nawet gdy te dwa państwa działają razem, nie mogą tak po prostu narzucić swojej woli pozostałym.
W tej sytuacji znaczenie Nowej Ligi Hanzeatyckiej może być większe, niż wynikałoby to z arytmetyki. Przede wszystkim dlatego, że jest to grupa otwarta na współpracę z innymi koalicjami regionalnymi w ramach UE. Skupiając zarówno państwa członkowskie strefy euro, jak i te spoza niej (Szwecja, Dania) oraz reprezentując zarówno państwa założycielskie UE (Holandia), jak i kraje postkomunistyczne (Litwa, Łotwa, Estonia), Hanza 2.0 może wchodzić w doraźne bądź trwałe alianse z większością państw europejskich. Może też przyjąć nowych członków, co w dłuższej perspektywie oznaczałoby korektę projektu europejskiego.
Taka perspektywa może być kusząca dla państw Grupy Wyszehradzkiej. Po pierwsze, ze względu na możliwość przedefiniowania zasadniczego podziału europejskiego wschód – zachód. Dołączając do Hanzy 2.0, Polska czy Czechy mogłyby – skądinąd zgodnie ze swoją tradycją historyczną sięgającą głębokiego średniowiecza – poczuć się częścią hanzeatyckiej Północy.
Po drugie, propozycje Nowej Ligi Hanzeatyckiej nie marginalizują państw Europy Środkowo-Wschodniej (w przeciwieństwie do planów Emmanuela Macrona) i nie zmuszają ich do szybkiego przyjęcia euro; co więcej, odsuwają też niebezpieczną dla nich perspektywę powstania wspólnego budżetu strefy euro.
Po trzecie wreszcie, wszystkie państwa środkowoeuropejskie (i postkomunistyczne) są zainteresowane utrzymaniem „anglosaskich”, wolnorynkowych zasad wymiany handlowej i wspólnego rynku usług, upatrując w tym skuteczniejszy niż dotacje czy subsydia sposób na zmniejszenie dystansu cywilizacyjnego wobec państw zachodnioeuropejskich.
Taka merkantylna, skupiona raczej na handlu i usługach niż na regulacjach i wartościach Unia Europejska, z pewnością bardziej odpowiadałaby tym wszystkim, którzy z niepokojem patrzą w całkiem nieodległą przyszłość, kiedy to Czechy czy Polska staną się płatnikami netto do budżetu europejskiego. Z drugiej strony każde rozwiązanie, które antagonizuje bądź wyklucza europejskie Południe, zagraża spójności Unii Europejskiej.
Doraźnie Nowa Liga Hanzeatycka z pewnością zwiększa znacznie Holandii, której w najbliższych latach przypadnie rola „kontynentalnego Albionu”. Niewykluczone, że spośród trzech rysujących się na horyzoncie perspektyw europejskich – francuskiej, niemieckiej i hanzeatyckiej – to właśnie ta trzecia okaże się najlepiej skrojona na naszą miarę. Już raz, w czasach największej potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów, nasza droga na Zachód wiodła przez Gdańsk i Amsterdam.