Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Samo słowo transhumanizm wzbudza mieszane uczucia. To dlatego, że jest nowe w bieżącym dyskursie. Jednak idea transhumanizmu jest stara jak świat. Z pewnością wielokrotnie o niej słyszałeś, choć nawet o tym nie wiesz.
Jak to się stało, że od budowania wież do nieba doszliśmy do programowania ludzi w probówkach i łączenia ich z robotami? Stara jak świat idea zrównania człowieka z Bogiem znajduje współcześnie co najmniej zastanawiające wyrazy. Dlaczego warto wiedzieć, czym jest transhumanizm? Coś, co niedawno wydawało się pieśnią dalekiej przyszłości, dzieje się na naszych oczach.
Ludzie nie od wczoraj chcą przełamać mistyczną granicę boskości. W różnych okresach historii to dążenie naszego gatunku miało odmienny wyraz. Wszystkie kultury świata łączy wspólna opowieść o tym, jak to człowiek chciał dorównać bogom i co z tego wyniknęło.
W naszym kręgu cywilizacyjnym taką opowieścią, którą zna się powszechnie i weszła do folkloru, jest opowieść o wieży Babel. Wywodzi się ze Starego Testamentu (Księgi Rodzaju) i tradycji judeo-chrześcijańskiej, ale jej idea jest uniwersalna. Chodzi w niej o to, że człowiek dzięki technice i postępowi nauki w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że jest już skazany na boskość.
W rzeczonej historii o wieży Babel takim przełomem technologicznym było wynalezienie cegły i smoły, co pozwoliło na udoskonalenie budownictwa i stworzenie wieży. Miała ona sięgnąć nieba i zrównać człowieka z Bogiem. Być dowodem „przekroczenia” tej mistycznej granicy.
Bogu koncepcja się nie spodobała. Stwierdził, że nie jest dobre, aby człowiek nie miał żadnych ograniczeń. I „pomieszał” ludziom języki, aby nie mogli dalej współpracować i realizować projektu wieży do nieba w centrum wysoko cywilizowanego miasta. Nie tylko porzucono ją, ale ludzie rozeszli się różne strony świata, co doprowadziło do upadku całej cywilizacji.
Późniejsze koncepcje, czyli te bardziej „z naszej ery”, były kolejnymi formami realizacji tej samej koncepcji. Przekroczenia ograniczeń ludzkiego ciała i rozumu, tak aby dać początek nowemu gatunkowi – czemuś więcej niż człowiek.
Współcześni transhumaniści, czyli umownie mówiąc ci powojenni, podchodzą do koncepcji przejścia wewnątrzgatunkowego (trans — human) w sposób stricte biologiczny. A oprócz tego, że biologiczny, to jeszcze utylitarny. Co z tego wynika?
Uważają, że należy ulepszać za pomocą zdobyczy technologicznych ciało człowieka do tego stopnia, żeby przestało się starzeć. Kiedy przestanie się starzeć, kto wie, być może da się również cofnąć efekty wieku? Co najważniejsze — ludzie przestaną umierać. A przy okazji, rozwiąże się wiele problemów dnia powszedniego: ślepotę, utracone kończyny, szum w uszach, atopowe zapalenie skóry i kurzajki.
Do tego w gruncie rzeczy sprowadza się współczesny transhumanizm, nie wdając się w dyskusję na gruncie czysto filozoficznym, co jest tematem na osoby artykuł. W zależności od skrajności poglądów pokrewne idee w nurcie transhumanizmu różnią się dość znacząco. O tym później.
Wszyscy transhumaniści raczej zgadzają się co do kilku faktów:
Z tego podejścia do człowieka jako takiego wynikają różne trudne pytania. Zwłaszcza jeżeli chodzi o to, jak daleko można posunąć się w „ulepszaniu”, zanim ludzie uznają to za herezję godną stosu.
Tutaj dochodzimy do różnic w podejściu do transhumanizmu wewnątrz samego nurtu. Są one konsekwencją głównie tego, że do procesów i atrybutów transhumanizmu zalicza się rzeczy całkiem pospolite: social media, technologie ubieralne, aplikacje do monitorowania funkcji ciała. Normalka dla każdego fit–influencera.
Jest duża grupa ludzi, która uważa, że tak pojęty transhumanizm, czyli korzystanie z technologii na maksa w celu poprawienia sobie życia, to jest słuszna koncepcja. Trudno się nie zgodzić. Ciężko sobie wyobrazić, że ludzie z ręką czy nogą wydrukowaną na drukarce 3D twierdzą inaczej.
Jak w każdym prądzie filozoficznym, mamy również wersję turbo. Tutaj zaczynają się schody.
Wersja turbo transhumanizmu to nic innego jak skrzyżowanie Wiedźmina z Terminatorem. I o ile może to brzmieć infantylnie, o tyle ciężko o trafniejsze porównanie. Hardcorowi transhumaniści dzielą się na dwie grupy, które w zasadzie wzajemnie się nie wykluczają. Różnią się kątem spojrzenia.
Jedni skupiają się na tym, żeby człowieka poprawić biologicznie. Aby to zrobić, trzeba wykorzystywać inżynierię genetyczną. Nie jest to szczególnie medialna dziedzina nauki, ale warto sobie zaktualizować wiedzę na jej temat. Potrafi działać cuda. Wycinać, zamieniać, dodawać fragmenty kodu genetycznego. Da się teoretycznie zaprogramować sobie różne fenotypowe cechy człowieka, który rozwinie się z programowanego zarodka. Kolor oczu, kolor włosów, to, że nie będzie miało dziedzicznej choroby i tak dalej.
Nie robi się tego jeszcze masowo z tego względu, że świat po prostu nie jest gotowy, a sama technologia jest bardzo droga i mało dostępna.
Drugi odłam transhumanistów wychodzi z założenia, że ciało jest przemijalne, a maszyna jest wieczna. Dlatego idzie w kierunku łączenia ciała z maszyną, a docelowo przetransferowania do niej abstrakcyjnie pojmowanej świadomości, aby w niej być nieśmiertelnym.
Nie można wykluczyć, że te dwie grupy mają duży element wspólny. Czyli, że są tacy transhumaniści, którzy zakładają nie tylko człowieka GMO, ale jednoczesne upgrejdowanie go automatyką, robotyką i nanotechnologią. Taki Garalt z Rivii z GPS-em, plecakiem odrzutowym i mieczami świetlnymi. Tylko że naprawdę.
Źródła:
Może cię również zainteresować: