Humanizm
Życie to nie bajka, ale istnieje narrator. Wewnętrzny głos umysłu
21 grudnia 2024
Wybudować dom na wodospadzie? Proszę bardzo. Tarasy rezydencji Fallingwater, którą zaprojektował w latach 30. XX w. pierwszy światowy stararchitekt Frank Lloyd Wright, wiszą zaledwie kilka metrów nad wodospadem w samym środku puszczy Architektura organiczna, której wyznawcą był Wright, akcentowała współżycie człowieka z naturą. Wright kpił z nienaturalnej geometryzacji przestrzeni amerykańskich miast. W nekrologu opublikowanym w dzienniku „New York Times” napisano, że za życia wprost […]
Architektura organiczna, której wyznawcą był Wright, akcentowała współżycie człowieka z naturą. Wright kpił z nienaturalnej geometryzacji przestrzeni amerykańskich miast. W nekrologu opublikowanym w dzienniku „New York Times” napisano, że za życia wprost błagał o ograniczenie narodowej „żądzy brzydoty”. „Pan Wright ostro potępiał nowojorskie wieżowce stojące topless w Nowym Jorku” – przypominano.
Do drapaczy chmur Wright miał zrazić się po trzęsieniu ziemi w Tokio w 1923 roku, w wyniku którego zginęło ponad 100 tys. osób (hotel jego projektu z kataklizmu wyszedł bez szwanku). Nie dostrzegał uroku wielkich stalowo-kamiennych miast. Nie znosił także płaskich pudełkowych domów, które miał za trumnę dla ludzkiego ducha. Na tej niechęci wyrosła jego śmiała koncepcja antymiasta – jednego z najbardziej kontrowersyjnych projektów tamtych lat, który w Amerykanach wzbudził obojętność, a w Europie zachwyt.
Frank Lloyd Wright umyślił sobie, że współczesne mu Chicago jest „odczłowieczone przez kolosa kapitalizmu przemysłowego”. Jego tkance brak naturalności, a architektura przestrzeni nie uwzględnia pierwotnej ludzkiej potrzeby obcowania z przyrodą. Wymyślił więc i zaprojektował miasto-wieś – Broadacre City.
Życie w Broadacre City skupiałoby się na przedmieściach. Mieszkano by wyłącznie w poziomych domach, które nie zasłaniałyby nikomu horyzontu. Zamiast miejskiej komunikacji każdy miałby do dyspozycji co najmniej jeden samochód; pojazd byłby niezbędny, bo zarówno domostwa, jak i lokale usługowe celowo dzieliłyby znaczne odległości. Częścią każdego gospodarstwa domowego miała być plantacja o powierzchni jednego akra oraz laboratorium lub inny mały biznes, z którego utrzymywaliby się domownicy. Dla pracowników fabryk, nieprowadzących żadnej własnej działalności, miały zostać zbudowane bloki mieszkalne – szklane drapacze chmur wpasowane między drzewa i usytuowane w wielkich parkach.
Idealistyczny, nawiązujący do amerykańskiej demokracji projekt miasta-wsi Wrighta pozostał jedynie niezrealizowaną wizją jednego z bardziej ekscentrycznych architektów w historii. Życie na przedmieściach nie sprzedało się jako idea. Natomiast sprzedało się jako „produkt instant”. Ostatecznie do powstania amerykańskich przedmieści przyczynił się William Levitt.
Pomysłodawca miasteczka typu levittown – uboższej wersji preriowych przemieści projektu Wrighta – tuż po wojnie namówił ojca, amerykańskiego dewelopera, do wyprodukowania domu z prefabrykatów.
Już za 10 tys. dolarów można było sprawić sobie wymarzony dom prosto z taśmy produkcyjnej – wystarczyło tylko poskładać go w miejscu docelowym, jak regał z Ikei. Już w 1947 r. stanęło pierwsze miasteczko Levittown liczące ponad dwa tysiące mieszkań. Ceny domów były atrakcyjne i demokratyczne, jednak nie wszyscy dysponowali taką kwotą. Mimo że uruchomiono wtedy specjalny program kredytów przeznaczony dla weteranów wojennych, to nie mogli korzystać z niego czarnoskórzy Amerykanie. Osiedla Levittown na przedmieściach zaludniły się więc wyłącznie białą ludnością.
Składane domy z prefabrykatów były bardzo daleką pochodną preriowych bungalowów projektu Wrighta. Prototypem domów Levittown właściwie były składane baraki z cynowej blachy, które młody Levitt podpatrzył na wojnie – sypiali w nich żołnierze na froncie. Wyśnili w nich swój amerykański sen o preriowym domku na przedmieściach.