Nauka
Obserwacja galaktyk zmienia naukę. Webb bada początki kosmosu
05 grudnia 2024
„Kryzys klimatyczny i polityczny, w którym dzisiaj próbujemy się odnaleźć i któremu pragniemy się przeciwstawić, ratując świat, nie wziął się znikąd” – mówiła Olga Tokarczuk w przemówieniu noblowskim
Wszyscy piszą komentarze, podkreślając kulturowe odniesienia Olgi Tokarczuk i jej polityczne aluzje. Ci z państwa, którzy uczestniczyli jednak w jej spotkaniu z czytelnikami w czasie Festiwalu Conrada w Krakowie, pamiętają, że pisarkę szczególnie zajmuje teraz temat tworzenia takiej narracji, która pozwoli nam zbudować jakąś identyfikację na przyszłość, wyjść poza ograniczające kategorie narodowe i historyczne. Skonstruować taką opowieść, która pozwoli określić identyfikację na nowe czasy.
Wisława Szymborska w 1996 r. mówiła: „Wysoko cenię sobie dwa słowa: nie wiem”, podważając właściwie, poprzez zadawanie kolejnych pytań, konwencję wykładu noblowskiego. Tokarczuk – deklarując się jako zwolenniczka tego co słabsze i wątłe – sposób niezwykle piękny i przewrotny w zakończeniu swojej mowy dała pisarskie kredo, ale też i symbolicznie zeszła z postumentu. „Wybieram czułość” – powiedziała.
Tokarczuk ukazała się nam jako autorka uważna, świadoma tradycji i norm, ale wobec nich oporna, przewrotnie grająca nimi na swoją korzyść. Pisarka nazwała czułość najskromniejszą odmianą miłości, która właśnie ze względu na swą – pozorną – słabość i małość nie prowadzi do zbrodni, nie toczy się w jej imieniu wojen, nie daje się wciągnąć na sztandary. A właśnie te możliwości dają pokusę, której nie potrafimy się oprzeć, stwarzają zagrożenie. Czułość zaś, skromna siostra miłości, okazuje się bezpieczniejsza. Autorka Ksiąg Jakubowych uznaje czułość za główne narzędzie poznawcze, bo dzięki niej na plan pierwszy wysuwa się poszukiwanie porozumienia, ustalanie podobieństw, a nie różnic.
W ten sposób Tokarczuk zupełnie wprost, otwartym tekstem wskazuje, jaki wybrała – lata temu – azymut pisarski. Słowa te tylko pozornie tylko brzmią jak paradoks: Tokarczuk zawsze opowiada o świecie z perspektywy odstępców i heretyków, na pierwszy plan wydobywając właśnie inność i różnicę. W jej wykładzie nie chodzi wszak wcale o żądanie unifikacji, ani o jakieś słodkie i nierealne „kochajmy się” jak z XII księgi Pana Tadeusza. Chodzi tu właśnie o akceptację (a nie tylko tolerancję) dla inności, o postawę otwarcia, wyjścia ze swego świata bezpiecznych i jasnych granic, porzucenie ortodoksji na rzecz herezji.
Nie wiem, czy warto postawiony przez Tokarczuk problem stworzenia nowej, uniwersalnej narracji sprowadzać do wąskich politycznych odniesień i traktować w kategoriach szpili wbijanej polskim politykom. Sądzę, że w tym zagadnieniu kryje się ładunek wybuchowy dużo większy niż pocisk wymierzony w szeroko pojmowaną polską scenę polityczną. Pytanie w nim zawarte jest bardziej nośne i wykracza poza obszar polityki, sięga kultury i literatury, krytyki literackiej i socjologii.
W wykładzie noblowskim Tokarczuk lapidarnie puentowała nasz lęk związany z wypracowaniem kategorii na przyszłość: „myślimy, że lepsze jest stare coś niż nowe nic”. Jednocześnie sama dała próbę takiej analizy, która wybiega poza kategorie narodowe i szuka w historii odpowiedzi na pytania ważne w przyszłości. Odniosła się bowiem do chwili, gdy Krzysztof Kolumb wypływa z portu Palos ku nowemu kontynentowi, i opisała, jakie były konsekwencje tego ruchu: śmierć 56 milionów rdzennych mieszkańców Ameryki, utrata 10 proc. ówczesnej populacji Ziemi, zarastanie ich pół uprawnych przez dżunglę, ochłodzenie klimatu w Europie, tzw. „mała epoka lodowcowa”, głód i konieczność porzucenia gospodarki opartej na rolnictwie, narodziny przemysłu, początek drogi Anglii i Holandii ku statusowi kolonialnych potęg.
„Kryzys klimatyczny i polityczny, w którym dzisiaj próbujemy się odnaleźć i któremu pragniemy się przeciwstawić, ratując świat, nie wziął się znikąd. Często zapominamy, że nie jest to jakieś fatum i zrządzenie losu, ale rezultat bardzo konkretnych posunięć i decyzji ekonomicznych, społecznych i światopoglądowych (w tym religijnych)” – przypomniała noblistka.
Bardzo ładnie w tych kilku zdaniach splotły się wątki ekologiczne z krytycznym spojrzeniem na ekonomię i kapitalizm, z potępieniem kolonializmu, wyjściem poza polską perspektywę, pokazaniem, że jednak nie wszystkie ważne procesy dokonały się w szlacheckiej Rzeczpospolitej. To, co mnie jednak uderzyło najbardziej w tej krótkie scenie historycznej, to myślenie dekolonialne Tokarczuk, bardziej radykalne od myśli postkolonialnej. Zwolennicy dekolonizacji uważają bowiem, że całe bogactwo Północy, kapitalizm, rasizm, niewolnictwo, większość wojen od XVI wieku to konsekwencje procesu kolonizacji świata rozpoczętego właśnie w 1492 r. Upadek naszej cywilizacji zaczął się nie w wieku XIX, ale w wieku XVI i w to jądro uderza mocno i celnie właśnie autorka Prawieku.
„Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą internetu prawie każdy może brać udział w tym procesie, odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci” – mówiła pisarka w sali Akademii Szwedzkiej.
Tokarczuk oczywiście zwróciła w swoim wykładzie uwagę na ciągły stan przebodźcowania, w jakim funkcjonujemy. Mówiła, jak natłok informacji sprawia, że łatwo dystansujemy się od faktów, które do nas docierają: „»Gdzieś« toną jacyś ludzie, próbujący przeprawić się przez morze. »Gdzieś« od »jakiegoś« czasu trwa »jakaś« wojna”. Wspominała o tym, jak wielkie nadzieje wiązano z Wikipedią, która miała ostatecznie zdemokratyzować dostęp do wiedzy, i jak prędko internet okazał się miejscem, gdzie więcej nas dzieli niż łączy.
Ale metafora tkaniny świata, którą posłużyła się noblistka, powinna naprowadzić nas na jeszcze jeden trop. Wyobrażenie pisania jako tkania, obcowania z materiałem właściwe są feministycznemu nurtowi podkreślającemu obecność kobiet w literaturze. Wywodzą się z mitu o prządce Arachne, ale nawiązują także do czynności przez wieki uznawanych za domenę kobiet, czyli właśnie przędzenia, szycia czy wyszywania. W literaturze jest to już dzisiaj topos, myślę jednak, że w wykładzie pojawił się nieprzypadkowo, nie był automatycznym przywołaniem ulubionych skojarzeń pisarki. Chodziło raczej o to, by w sposób niebezpośredni pokazać miejsce, rolę i pozycję kobiet w kulturze.
Chwali się Tokarczuk za jej dar snucia opowieści, łączenia różnych elementów w jedną całość i dokładnie takie okazało się jej przemówienie: głębokie i zabawne, refleksyjne i wielokierunkowe, stawiające pytania o przeszłość i wybiegające w przyszłość, przywołujące Tomasza Manna i Larę Croft, Hansa Castorpa i Kubusia Puchatka, mity i seriale. Tokarczuk wie, że mówi nie tylko do gości Nagrody Nobla, ale również do wielu innych odbiorców kultury, którzy będą czytać jej słowa jeszcze przez wiele lat.
Noblistka, stojąc przy mównicy w Sztokholmie, nie powiedziała właściwie niczego nowego, czego czytelnicy jej książek by wcześniej nie wiedzieli. Ale jednocześnie wygłaszanie tych słów w miejscu tak dostojnym, z taką ilością kamer i transmisji, przypominało odpalanie lontu.