Partnerstwo i interesy, czyli jak Francja gra o Afrykę

Emmanuel Macron chce poprawić wizerunek swojego kraju w Afryce. Dzieje się to w obliczu narastających antyfrancuskich nastrojów w państwach, które w przeszłości były koloniami Francji. Paryż podjął decyzję, by zbudować relacje oparte na partnerstwie, ale chodzi także o wpływy na kontynencie

Emmanuel Macron chce poprawić wizerunek Francji w Afryce. Dzieje się to w obliczu narastających antyfrancuskich nastrojów w państwach, które w przeszłości były jej koloniami. Paryż podjął wiele decyzji, które mają pomóc zbudować relacje oparte na partnerstwie i szacunku, ale za tymi gestami kryje się także walka o wpływy na kontynencie

W listopadzie 2017 r., kilka miesięcy po objęciu urzędu prezydenta, Emmanuel Macron spotkał się ze studentami uniwersytetu w Wagadugu, stolicy Burkina Faso. Zgromadzonym przedstawił się jako reprezentant pokolenia, które nie ma nic wspólnego z kolonializmem i przeciwstawia się jego „dziedzictwu”. W trakcie przemówienia zarysował nową koncepcję stosunków z byłymi afrykańskimi koloniami, którą można streścić w haśle „partnerstwo zamiast dominacji”. Według Macrona o nowym charakterze relacji stanowić ma współpraca w zakresie edukacji, innowacji, handlu, wymiany kulturalnej i walki ze zmianami klimatycznymi.

Prezydent Francji Emmanuel Macron i prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej Daniel Kablan Duncan na lotnisku w Abidżanie w listopadzie 2017 r. (CYRILLE BAH / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES)

Podróż, w trakcie której Macron odwiedził także Ghanę i Wybrzeże Kości Słoniowej, miała być początkiem nowego rozdziału w polityce Francji wobec Afryki. Poprawa relacji z państwami afrykańskimi stała się jednym z priorytetów w jego polityce zagranicznej. Macron, jak dotąd, złożył wizyty w 16 krajach Afryki, z czego niektóre odwiedził dwukrotnie. Symboliczne było też, że w drugą podróż zagraniczną jako głowa państwa Macron udał się do Mali, zaraz po Niemczech, które są największym partnerem handlowym i głównym politycznym sojusznikiem Francji.

Problem w tym, że podobne deklaracje składali wszyscy jego poprzednicy i żaden z nich nie dotrzymał danego słowa. Tymczasem w Afryce coraz bardziej narastają antyfrancuskie nastroje. Luźna atmosfera na spotkaniu na uniwersytecie w Wagadugu mocno kontrastowała z tym, co działo się bezpośrednio przed jego rozpoczęciem. Protesty, zamieszki i kamienie rzucane w kolumnę francuskiej delegacji obrazują wściekłość młodego pokolenia, które ma dość wieloletniej dominacji dawnej metropolii oraz rządów skorumpowanych i uległych przywódców. Zagraża to trwałości Françafrique, jak przyjęło się nazywać rozległą sferę wpływów, którą Francja budowała w Afryce w ciągu ostatnich 200 lat.

Bezpieczeństwo przede wszystkim

Najważniejszym obecnie powodem zaangażowania Francji w Afryce są kwestie bezpieczeństwa. Paryż łączą dwustronne umowy wojskowe z ok. 40 państwami, a na kontynencie, przede wszystkim w jego zachodniej części, stacjonuje obecnie ok. 4,5 tysiąca francuskich żołnierzy. Dzięki pięciu stałym bazom wojskowym, od Senegalu po Dżibuti, Francuzi są w stanie angażować się w działania zbrojne w całym regionie Sahelu.

Emmanuel Macron odziedziczył po poprzedniku operację „Barkhane”. Wraz z pięcioma państwami – Burkina Faso, Mali, Mauretanią, Nigrem i Czadem – Francja w ramach tzw. G5S (Joint Force of the Group of Five for the Sahel) próbuje powstrzymać terrorystyczną aktywność separatystycznych i islamistycznych bojówek, które w 2012 r. rozpoczęły insurekcję w Mali, a w kolejnych latach rozszerzyły swoje działania na sąsiednie Niger i Burkina Faso. Celem operacji jest też przywrócenie szczelności granic, przez które terroryści przemycają narkotyki, broń i ludzi. Służby specjalne obawiają się, że środki z tego procederu mogą posłużyć m.in. do finansowania ataków terrorystycznych we Francji, dlatego też Paryż traktuje te działania jako kwestię bezpieczeństwa wewnętrznego. Przypomniał o tym sam Macron podczas przemowy do francuskich żołnierzy w Mali w 2018 r. „Zagrożenie, które pojawia się zaledwie kilka kilometrów stąd, szybko uderzy w kobiety i dzieci we Francji, jeśli nie będziemy zdecydowani i skuteczni” – podkreślił.

Francuscy żołnierze stacjonujący w bazie wojskowej w stolicy Czadu, Ndżamenie (PATRICK ROBERT / CORBIS / GETTY IMAGES)

Operacja jak na razie nie przyniosła jednak oczekiwanych efektów. W zeszłym roku odnotowano największą liczbę ofiar śmiertelnych od czasu wybuchu konfliktu, a sytuację dodatkowo komplikuje zapowiedź wycofania wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych, które zapewniają dane wywiadowcze. Francję niepokoją też protesty, w trakcie których padają żądania wycofania wojsk francuskich z regionu. W związku z tym Macron w połowie stycznia zwołał szczyt państw G5S, w trakcie którego domagał się od afrykańskich przywódców potwierdzenia mandatu Francji do stałej obecności w regionie. W zamku Pau u podnóża Pirenejów zapadła decyzja o zacieśnieniu współpracy wojskowej i politycznej oraz wysłaniu w region konfliktu dodatkowych 600 francuskich żołnierzy.

Decyzje, jak i sama forma spotkania, w sensie wizerunkowym, nie zostały dobrze przyjęte w Afryce. Aktywiści z państw Sahelu oskarżają także Francję o pogorszenie sytuacji i eskalację przemocy. Wśród argumentów pojawia się np. upadek rządów Mu’ammara Kadaffiego w Libii, do czego w dużej mierze przyczyniła się Francja, co zdestabilizowało region i zalało go bronią z libijskich magazynów. Wściekłość obróciła się także przeciwko przywódcom państw GS5, którym zarzucono uległość wobec Paryża.

Widmo „żandarma Afryki”

Brak zaufania w dużej mierze wynika z doświadczeń z przeszłości. W czasie zimnej wojny Francja była określana mianem „żandarma Afryki”, ponieważ jej wojska w tym czasie wielokrotnie interweniowały na kontynencie w odpowiedzi na różne kryzysy. Po latach ujawniono, że do deklaracji niepodległości kolonii wybijających się na niepodległość dołączano klauzule zezwalające Francji na interwencje zbrojne w razie „wewnętrznego lub zewnętrznego zagrożenia”. Z tego prawa Francja ochoczo korzystała – w latach 1945–2005 interweniowała w Afryce ponad 130 razy.

Spektrum operacji obejmowało szybkie akcje antypartyzanckie, ewakuację ludności cywilnej i personelu dyplomatycznego oraz misje pokojowe i stabilizujące. Głośno było o raporcie opublikowanym przez komisję śledczą pod kierunkiem ministra sprawiedliwości Rwandy Jeana de Dieu Mucyo, w którym wskazano, że francuscy instruktorzy szkolili bojówki Hutu, mimo że Francuzi mieli wiedzieć o przygotowaniach do ludobójstwa, do którego doszło w 1994 r. Paryż dotąd nie ustosunkował się do zarzutów, ograniczając się do określenia raportu mianem „nieakceptowalnego”.

Francuski komandos w trakcie operacji wojskowej w stolicy Komorów, Moroni (PATRICK DURAND / SYGMA / GETTY IMAGES)

Najwięcej kontrowersji budzi poziom francuskiego zaangażowania w wewnętrzne sprawy państw afrykańskich. Paryż przez lata uzurpował sobie prawo do decydowania o losie miejscowych przywódców. Lojalnym pomagano w utrzymaniu władzy, część zbyt samodzielnych – obalano. W 1964 r. w Gabonie francuscy żołnierze wylądowali w Libreville, by ochronić panujący tam reżim. W latach 1968–1972 oddziały francuskie wspierały rząd Czadu w walce z rebelią na północy kraju. W 1979 r. „cesarz” Republiki Środkowoafrykańskiej Jean-Bédel Bokassa został usunięty przez francuskich spadochroniarzy w ramach operacji „Barakuda”. W 1995 r. udaremniono zamach stanu na Komorach. A to tylko kilka przykładów siłowej polityki wobec państw, które uzyskały już niepodległość.

Walka o ochronę interesów

Coraz większy opór budzi także ekonomiczna strona francuskiej polityki wobec Afryki. Francja zapewniła sobie dostęp do surowców naturalnych i strategicznych w państwach, które były jej koloniami. Przykładów jest wiele – np. złoża ropy w Gabonie i Gwinei, zasoby uranu w Nigrze czy złota oraz fosforytów w Mali i Burkina Faso. Ich wydobyciem zajmują się potężne francuskie koncerny. Total, Bolloré czy Areva (obecnie Orano) działają w Afryce od dekad, pomimo oskarżeń o korupcję i praktyki monopolistyczne. Wypracowują gigantyczne zyski i domagają się ochrony swoich interesów.

W ostatnich latach spada jednak udział Francji w bilansie handlowym państw afrykańskich. Obecnie zajmuje dopiero piąte miejsce wśród największych eksporterów, bo kraje niegdyś uzależnione od pomocy Paryża zyskały możliwość dywersyfikacji. Chiny, Indie czy Zjednoczone Emiraty Arabskie przychodzą z alternatywną i atrakcyjną ofertą. Inwestują i pożyczają, a do tego dysponują czystą kartą, która pozbawiona jest grzechów kolonializmu. Co więcej część z nich sama doświadczyła opresji ze strony europejskich mocarstw. Z pewnością nie należy lekceważyć siły retoryki godnościowej i budowania narracji o wspólnocie doświadczeń.

Zwłaszcza w obliczu istnienia takich reliktów francuskiej dominacji jak strefa monetarna franka CFA (franc de la Coopération Financière en Afrique Central). Waluta obowiązująca w 14 państwach Afryki została wprowadzona po II wojnie światowej. Francuski nadzór gwarantował jej stabilność i niskie stopy procentowe, co w pierwszych latach niepodległości okazało się istotnym wsparciem. W latach 1950–1980 państwa członkowskie cieszyły się wyższym wzrostem PKB i niższą inflacją niż ich sąsiedzi spoza strefy. Późniejsze wstrząsy gospodarcze przyniosły jednak zmianę nastrojów. Ich rezultatem było załamanie się krajowej produkcji, wzrost zadłużenia i uzależnienie od importu (handel wewnątrz regionu stanowi niecałe 10 proc. całości). Co więcej państwa członkowskie mają obowiązek depozytu połowy swoich narodowych rezerw w centralnym banku Francji. Szacuje się, że Francja z tego tytułu każdego roku dysponuje 500 mld dolarów należącymi do jej byłych kolonii. To potężne narzędzie wpływu i kontroli.

W rezultacie rozpoczęła się debata nad przyszłością franka CFA. Jednym z pomysłów było ustanowienie nowej waluty, Eco, którą miały wprowadzić wszystkie państwa należące do Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS). Ambitny plan napotkał jednak na wiele problemów, dopiero w grudniu 2019 r. osiem państw pod przewodnictwem Wybrzeża Kości Słoniowej zdecydowało się na rozwiązanie pośrednie. Frank ma funkcjonować pod nową nazwą Eco, a część powiązań finansowych z Francją ma zostać zlikwidowana. Ale dla aktywistów takich jak Kémi Séba z Beninu fakt, że ustalenia te zapadły w porozumieniu z Macronem dowodzi tylko, że wpływy Francji wciąż są ogromne.

Próba naprawienia krzywd kolonializmu?

Macron, obawiając się utraty uprzywilejowanej pozycji Francji w Afryce, podjął kroki mające zmienić wizerunek dawnej metropolii. Reorganizacja waluty czy zwiększenie nakładów na pomoc rozwojową nie są jedynymi działaniami, które mają stworzyć poczucie partnerstwa opartego na szacunku. Duże znaczenie odgrywa podjęcie wyzwania w postaci rozliczenia się z kolonialną przeszłością.

Podczas wizyty w Burkina Faso trzy lata temu francuski prezydent zapowiedział także zwrot dóbr kultury zagrabionych w czasach kolonialnych w ciągu pięciu lat. Na zlecenie Macrona Francuzka Bénédicte Savoy i Senegalczyk Felwine Sarra sporządzili raport, w którym zarekomendowano bezwarunkowy zwrot artefaktów. Z ich szacunków wynika, że nawet 90 proc. materialnego dziedzictwa kulturowego Afryki może znajdować się poza kontynentem. W samym tylko Musée du quai Branly w Paryżu znajduje się 70 tys. afrykańskich dzieł sztuki.

Relikwiarz antropomorficzny ludu Bakota z Gabonu na ekspozycji w paryskim Musée Du Quai Branly, muzeum sztuki kultur pozaeuropejskich (DEAGOSTINI / GETTY IMAGES)

W zeszłym roku, po blisko 130 latach, do Senegalu wróciła szabla należąca do afrykańskiego władcy Omara Talla. Niezwykle cenny eksponat trafił do otwartego w 2019 r. Muzeum Czarnych Cywilizacji w Dakarze. W placówce, na razie, znajduje się wiele pustych gablot, w których w przyszłości mają znaleźć się kolejne eksponaty wywiezione w czasach kolonialnych. Podobne muzea powstają także w Nigerii i Beninie.

Macron próbuje przełamać również tabu w sprawie zbrodni popełnionych w czasie wojny w Algierii. Po powrocie z Izraela, gdzie wziął udział w obchodach 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, oświadczył: „Jestem w pełni świadomy wyzwań pamięci, jakie stoją przede mną. Najbardziej dramatycznym z nich jest bez wątpienia wojna w Algierii. (…) To wyzwanie o takiej skali jak to, przed jakim w 1995 r. stanął Jacques Chirac, kiedy potępił rolę francuskich władz w Shoah”. Po tych słowach zawrzało na francuskiej prawicy, ale to nie pierwszy raz kiedy prezydent zabiera głos w sprawie tego konfliktu. Wcześniej przyznał chociażby, że algierski działacz niepodległościowy Maurice Audin zginął wskutek tortur, które były systematycznie stosowane przez francuskie wojsko w tym czasie.

Więzi kulturowe

W wysiłkach na rzecz zmiany wizerunku spore znaczenie ma również francuska soft power, której podstawą są bliskie więzi kulturowe z byłymi koloniami. Francuski pozostaje językiem oficjalnym w 20 państwach Afryki, których mieszkańcy stanowią blisko połowę wszystkich osób posługujących się tym językiem. Ponadto wielu francuskich obywateli ma afrykańskie korzenie lub legitymuje się podwójnym obywatelstwem. Z Afryki pochodzi np. 14 piłkarzy reprezentacji Francji, która zdobyła mistrzostwo na mundialu w Rosji w 2018 r. W latach 2016 –2017 niemal co drugi zagraniczny student na francuskich uniwersytetach pochodził z Afryki.

Barometrem skuteczności polityki Emmanuela Macrona będzie obecny rok. Już w czerwcu w Bordeaux odbędzie się szczyt Francja – Afryka. Odbędą się także wybory prezydenckie w Burkina Faso, Gwinei i Wybrzeżu Kości Słoniowej. Niewykluczone, że relacje z Francją staną się ważnym tematem kampanii wyborczych, a politycy będą musieli złożyć deklaracje dotyczące kształtu przyszłych relacji z dawną metropolią.

Opublikowano przez

Maciej Machcewicz


Z wykształcenia historyk i socjolog. Interesuje się Afryką, Bliskim Wschodem i Bałkanami. Pracował w Polskim Radiu, publikuje w „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym” i „Newsweeku Historia”.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.