Pięć powodów, dla których warto mieć dzieci. Jeden jest kluczowy

Jeszcze trzy dekady temu korzystanie z funkcji rozmnażania – jednej z podstawowych i kluczowych każdego żywego organizmu, w tym ludzi – było czymś oczywistym. Dziś odsetek bezdzietnych z wyboru w krajach zachodnich sięga od kilku do nawet ponad 10 proc. A ci, którzy na dzieci się decydują, coraz częściej mają jedno, a nie dwójkę bądź trójkę.

Nic dziwnego, że w takich okolicznościach wskaźnik dzietności spadł do mniej niż 1,5 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym (a bezpieczna, stabilna dzietność wynosi 2,15) w prawie całej Europie, co przysparza rosnących problemów dotyczących kwestii społecznych (podziały, rozwarstwienie, finansowanie NFZ czy emerytur), gospodarczych (rynek pracy i rynek konsumencki), politycznych (migracje, zmiany demograficznych wzorców głosowania w wyborach), czy strukturalnych (zapaść demograficzna wsi i małych miast). Najnowsze dane Eurostatu i GUSu są katastrofalne – w Polsce dzietność wynosi już mniej niż 1,3 a w całej UE mniej niż 1,5. Stary kontynent się wyludnia, a zarazem w tej coraz mniej licznej populacji coraz więcej osób to emeryci.

W czasach, w których dominująca ideologia „samorozwoju” i indywidualizmu mówi nam, że dzieci są złe, bo zabierają czas, pieniądze, odciągają od „pasji” albo zwiększają emisje CO2, warto zastanowić się nad tym, jakie korzyści daje nam sprowadzanie na świat potomstwa. I choć brzmi to pragmatycznie i mało romantycznie, to w życiu codziennym rodzenie i wychowywanie dzieci w dużej mierze odnosi się do altruizmu społecznego i poetyki zwykłego, spełnionego przeżywania i przemijania.

Yan Krukau / Pexels

Argument demograficzny

Nikt nie chodzi spać dlatego, że czuje zmęczone, rozdrażnione neurony, lecz po prostu chce odpocząć i poczuć się rześko następnego dnia rano. Nie zmienia to faktu, że naukowcy badają wpływ snu i zaburzeń snu na funkcjonowanie układu nerwowego. Podobnie jest ze sprowadzaniem na świat dzieci. Mało kto płodzi je i rodzi dla demografii, ale od strony praktyczno-teoretycznej dobrze jest rozumieć rolę, jaką dzietność pełni w tym kontekście.

Demografia to jeden z najważniejszych czynników wpływających na rozwój społeczeństw i państw. Od liczby ludności i struktury demograficznej (wiek, płeć, religia, rozmieszczenie geograficzne) zależy rozwój gospodarczy, naukowy czy kulturowy. Nie jest to przełożenie bezpośrednie, o czym dobitnie świadczą ludne, ale biedne kraje Afryki w porównaniu do znacznie mniej licznych państw Europy, ale i tak ma ono gigantyczne znaczenie. Można to ująć też tak: wysoka liczba ludności od pewnego momentu rozwoju coraz bardziej go przyspiesza.

Choćby tylko w gorących debatach o problematycznej społecznie imigracji do Europy z krajów islamskich o wiele za mało mówi się o kluczowej przyczynie tego zjawiska. Otóż to, że europejscy politycy i biznesmeni tak nachalnie dążą od ok. trzech dekad do sprowadzania tutaj ludzi z ludnych państw muzułmańskich, nie jest wcale objawem ich dobroduszności, chęci udzielenia schronienia i podzielenia się dobrobytem – jak wizerunkowo rozgrywała to np. Angela Merkel.

To nic więcej jak działanie zgodnie ze spostrzeżeniem, że przy dramatycznie niskiej dzietności brakuje pracowników, to zaś spowalnia wzrost gospodarek. A co jest szybsze i łatwiejsze: zaplanowane działania prodzietnościowe, które przyniosą efekty w postaci dorosłych, wykształconych obywateli dopiero za 18-25 lat, czy szybkie otwarcie się na pracowników z Azji i Afryki? Zdecydowanie za mało podkreśla się, że dominujący czynnik, przez który Europa ma problemy z migracją, to niska dzietność rodowitych Europejczyków. Trwająca nie rok czy dwa, lecz trzecią dekadę.

Przeczytaj też: Przemoc wobec dzieci. Koszmar, za który jesteśmy odpowiedzialni i którego nie chcemy dostrzegać

Argument społeczny

Badania z zakresu psychologii społecznej jednoznacznie pokazują, że obecność dzieci sprawia, że ludzie zachowują się bardziej uczciwie czy altruistycznie. Dotyczy to nie tylko członków rodzin tych dzieci, ale w ogóle wszystkich ludzi mających z dziećmi do czynienia. Ten oczywisty mechanizm psychologiczno-ewolucyjny, spajający i integrujący społecznie, zanika, gdy dzieci jest coraz mniej. A te, które są, zagania się do grodzonych plastikowych placów zabaw, które, swoją drogą, wcale im nie służą (odsyłam do Rozpieszczonego umysłu prof. Jonathana Haidta).

Im mniej dzieci a więcej emerytów, tym większe jest obciążenie demograficzne, czyli konieczność opodatkowania wynagrodzeń pracowników składkami zdrowotnymi i społecznymi. Problem ten częściowo zostanie w przyszłości rozwiązany opodatkowaniem robotów i algorytmów – w końcu wykonują pracę jak ludzcy pracownicy, ale nie odprowadza się od nich adekwatnych podatków, co skutkuje nieuczciwą konkurencją na rynku pracy. Ale obok tego konieczne jest zwiększenie liczby pracujących ludzi. A skoro migracje przynoszą tyle problemów, czy to na tle społeczno-kulturowym, gdy są z krajów islamskich, czy też powodują drenaż mózgów w państwach, z których się emigruje, najrozsądniejszym i długoterminowym rozwiązaniem jest zainwestowanie w dzietność.

W tym miejscu warto obalić populistyczne mity dotyczące ZUS, że gdyby go wyeliminować, to problem sam by się rozwiązał. Na potrzeby własnego dochodzenia w tym temacie rozmawiałem z licznymi ekonomistami i demografami, i oto czego się dowiedziałem. Prywatyzacja emerytur i tak wymusiłaby powstanie odpowiedników ZUS, tyle że prywatnych. Ich ustrukturyzowanie się byłoby wspaniałą okolicznością do nowych interakcji korupcyjnych, w przeciwieństwie do już ukonstytuowanego ZUS.

Dwa, że wiele osób nie zna się na inwestowaniu pieniędzy, więc gdy rzeczy w całości nie ogarnia jedna publiczna instytucja, tylko różne prywatne podmioty, rośnie wówczas ryzyko rozmaitych oszustw. A trzy, ZUS jako duża organizacja, zawiadująca ogromnymi pieniędzmi, ma siłę przebicia, pozycję negocjacyjną i zasoby do inwestowania składek tak, aby wartość zbieranych pieniędzy pomnażać na przyszłość, przeciwdziałając spadkowi wartości wynikającemu z np. inflacji. Gdy działania takie na własną rękę mieliby podejmować indywidualni obywatele lub mniejsze prywatne firmy, ich wydajność znacznie by spadła. Zamknięcie ZUS nie rozwiązałoby więc problemu malejącej liczby pracujących obywateli i wpływów ze składek, a jeszcze przysporzyłoby kolejnych poważnych kłopotów.

Zaś gadanie, że jak ktoś nie był na tyle sprytny, by odkładać i inwestować za życia, to niech głoduje na starość, kojarzy się z psychopatycznym, a nie ludzkim sposobem myślenia. I też nasila problemy, bo masy głodnych emerytów to łatwa do politycznego wykorzystania siła wywrotowa, która zagłosuje na tego, kto obieca zmianę, nawet jeśli w praktyce będzie demagogicznym radykałem, cynicznie grającym na zyskanie głosów emerytów.

Polecamy: (Nie)egoistyczne powody do posiadania dzieci

Argument polityczny

Niska dzietność przekłada się na wzrost niepokojów społecznych nie tylko na tle migracyjnym. Rosnąca liczba emerytów, którzy nie mają ani dzieci, ani wnuków, powoduje społeczne rozwarstwienie na poziomie kulturowym. Ci, którzy mają dzieci w rodzinie, łatwiej i szybciej pojmą nowe trendy społeczne i technologiczne, podczas gdy bezdzietni częściej będą gorzknieć w samotności. A relatywna dominacja emerytów chcących wzrostu nakładów na usługi senioralne, i głosujących za politykami popierającymi takie rozwiązania, będzie frustrować młodych. 

Politycznie ważny jest też aspekt międzynarodowy. Liczba ludności państwa (czy konfederacji, którą jest UE) nie wprost, ale przekłada się na siłę gospodarczą, wojskową oraz dyplomatyczną. Liczebność demograficzna jest ważnym argumentem w dyskusjach na forach międzynarodowych w rozmaitych formułach. Nie da się jej ignorować czy to z przyczyn moralnych, czy zwyczajnie konsumenckich – jako większych rynków dla eksportu towarów i usług. Ludne kraje to także wspaniałe nośniki idei: każdy umysł to kolejna potencjalna kopia dla tej czy innej ideologii lub religii.

Argument biologiczny

W jednym z poprzednich tekstów dla Holistic News pisałem o tym, że w ostatnim stuleciu tak bardzo zmieniliśmy nasze środowisko życia, czy to urbanizacją, marketingiem czy technologiami, że przestało ono pasować do ludzkich potrzeb fizjologicznych i psychologicznych, wynikających z ewolucji naszego gatunku. W wielkich, zurbanizowanych i stechnologizowanych metropoliach czujemy się trochę jak niedźwiedź polarny na południu Europy czy panda wielka sprowadzona do Białowieży.

Na problem niedostosowania współczesnego środowiska życia człowieka do potrzeb biologicznych i psychologicznych składa się też silna izolacja społeczna i ograniczenie w tworzeniu rodzin – bo zarówno rozwijanie więzi społecznych, jak i zakładanie rodzin z dziećmi, stanowi jedną z najbardziej fundamentalnych potrzeb biologiczno-psychologicznych człowieka. Oczywiście braki te można tymczasowo zamaskować, również samemu przed sobą, poprzez konsumpcjonistyczny czy hedonistyczny styl życia („samorozwój”, podróże, imprezy, albo czworonogi jako tanie zamienniki dzieci, itd.), ale prędzej czy później przyjdzie refleksja lub weryfikacja rzeczywistości, że jest to w najlepszym razie forma umilająca życie, życie z próżnią w jednej z najważniejszych jego dziedzin. Nie bez powodu kluczowym wyznacznikiem definicji życia jest rozmnażanie.

Argument relacyjny

Psycholodzy nie rozwiązali do dziś sporu o to, który popęd jest silniejszy: seksualny czy przywiązania (emocjonalnego). Fakt jest taki, że w zdrowych relacjach jeden i drugi się uzupełniają, skutkując powoływaniem na świat dzieci. Nowi ludzie nie pojawiają się tutaj „po coś” – wszystkie powyższe argumenty były intelektualizowaniem tematu. Być może będzie w przyszłości inaczej, gdyby rodzicielstwo oderwano od relacyjności i popędu przywiązania, sprowadzając je do zabiegów biotechnologicznych i sztucznych macic. Ale póki co, na szczęście, dla większości osób rodzicielstwo jest odpowiedzią na pytanie „dlaczego?”, a nie „po co?”: bo się kochają, bo zakładają rodzinę, bo mają biologiczno-psychologiczną potrzebę, bo pierwsze dziecko dało im dużo radości i naturalnie, że pojawia się kolejne.

Zobacz wideo:

Kolejne, o ile nie ograniczają tego niekorzystne czynniki zewnętrzne, takie jak indywidualistyczna kultura, antynatalistyczny przekaz medialny (typu promowanie zakazu wpuszczania dzieci do restauracji, wyśmiewanie rodziców, a zwłaszcza matek, za to, że nimi są itp.), niesprzyjająca rodzicielstwu infrastruktura, absurdalnie drogie mieszkania, przez co nie ma gdzie zakładać rodzin i wychowywać dzieci, niestabilność zatrudnienia. Demografia jest na tym tle dobrym wskaźnikiem dobrobytu i rozwoju społecznego oraz sygnalizatorem, czy aby czasem rozwój gospodarczy nie zaczyna się rozmijać z tym społecznym.


Polecamy:

Opublikowano przez

Łukasz Sakowski

Autor


Łukasz Sakowski jest biologiem, dziennikarzem i blogerem naukowym. To absolwent biologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, współzałożyciel polskiego Marszu dla Nauki, organizator plebiscytu na Biologiczną Bzdurę Roku. Zajmuje się między innymi tematami naukowymi, przyrodniczymi i społecznymi. Pisze dla wielu polskich gazet i portali. Jego teksty ukazywały się m.in. na stronach holistic.news. Więcej o Autorze dowiesz się ze strony www.totylkoteoria.pl.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.