Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
W piękno sportu bez pardonu wjeżdża wielka kapitalistyczna machina napędzana żądzą zysku. A kibice coraz częściej zastanawiają się, czy to jest jeszcze ich ukochana drużyna, czy już tylko projekt czysto biznesowy
Na portalu YouTube, wśród wielu materiałów dotyczących Leo Messiego, znaleźć można wywiad z trenerem odkrywcą talentu argentyńskiego piłkarza, w którym opowiada on historię pierwszego zetknięcia sie z późniejszym gwiazdorem FC Barcelony.
Nieżyjący już Salvador Aparicio wspomina, jak podczas treningu lokalnego klubu zorientował się, że w jednej z drużyn brakuje zawodnika. Los chciał, że obok boiska przechodził akurat mały Leo ze swoją rodziną. Trener poprosił więc matkę chłopca, by ten dołączył do jednego z zespołów. Matka odpowiedziała, że chłopiec nie umie grać, nigdy tego nie robił, a poza tym jest malutki. W końcu jednak za namową babci Messi wychodzi na boisko.
Przyszły zdobywca Złotej Piłki zaczyna prowadzić ją tak, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Starszych kolegów mija jak treningowe tyczki – dopiero, gdy dobiega do bramki, okazuje się, że jego stopa jest zbyt mała, by mógł oddać strzał dużą futbolówką. Wszyscy jednak mają wrażenie uczestnictwa w czymś wyjątkowym.
To jedna z tych opowieści, w które bardzo chciałoby się uwierzyć – historia zaspokajająca potrzebę świeckiego mitu o cudownym początku – coś, jak ukąszenie Spider-Mana czy ocalenie małego Pottera. Tkwi w niej jednak pewna ambiwalencja, którą można przypisać całemu współczesnemu futbolowi. Z jednej strony opisuje ona to, co od początku było solą sportów drużynowych. Mała wspólnota, trener pasjonat i całe rodziny rywalizujące na boisku o słuszność, pietruszkę, w najlepszym razie szacunek na podwórku.
Nie sposób jednak zauważyć, że historia ta była od początku – czy stała się – jednocześnie częścią produktu o nazwie Leo Messi – produktu, którego mit służyć ma głównie zwiększeniu popytu, a w konsekwencji maksymalizacji przychodów.
Messi to żywa reklama Lay’s, Pepsi, Gatorade czy Adidasa, a wzruszająca historia jego początków jest doskonałym uzupełnieniem dzisiejszej wielkości piłkarza. Uruchamia ona – pewnie szczególnie w osobach, które plany o wielkiej piłkarskiej przygodzie musiały odłożyć – pokłady emocji przekładających się na wybory konsumenckie.
Coraz lepiej zdają sobie z tych mechanizmów sprawę sami kibice. Ci bogatsi, zwykle niedzielni, zaczynają się orientować, że mecz to usługa jak każda inna, a oni są klientem, na którego zastawia się mniej lub bardziej wymyślne sidła. „Legia działa identycznie jak telewizja. Naprawdę. Cele są analogiczne – w klubie produkujemy kontent w postaci meczu, w telewizji jest to serial czy show. Następnie sprzedajemy widowisko sportowe kibicom płacącym za bilety. Na forach internetowych można przeczytać, że traktujemy mecze Legii, jakby to był »Taniec z gwiazdami«. Proszę państwa – tak to właśnie działa od strony biznesowej” – mówił kiedyś były prezes warszawskiego klubu.
Na to jeszcze można się zgodzić. „Piknik”, niedzielny kibic, nie wymaga raczej od widowiska sportowego, by cementowało ono więź ze wspólnotą, było budulcem tożsamości itd. Gorzej jest w przypadku najbardziej zagorzałych kibiców, dla których bycie fanem danej drużyny jest jednym z najistotniejszych elementów „Ja”. Gdzieś na początku XX w. – w jednych miastach trochę wcześniej, w innych nieco później – w owo „Ja” wjechała wielka kapitalistyczna machina z reklamami, specami od wizerunku i wskaźnikami opłacalności.
W przypadku piłki nożnej przełomowym dla wyobraźni kibiców wydarzeniem było z pewnością przejęcie angielskiej Chelsea przez rosyjskiej multimiliardera Romana Abramowicza. Przed jego erą budowanie siły klubu kojarzyło się raczej z ustawiczną pracą – teraz rozwiązanie przychodzi niejako ex machina – solidna dotąd i zasłużona drużyna z Londynu z dnia na dzień staje się finansowym potentatem i dołącza do grona corocznych faworytów elitarnej Ligi Mistrzów.
Za pieniędzmi idą bowiem transfery – do klubu w ciągu kliku lat dołączają stopniowo gwiazdy europejskiego futbolu. „Rosyjski oligarcha zmienił prawie wszystko, łącznie z tym, że Chelsea z zespołu lubianego przez neutralnych kibiców stała się, do pewnego momentu, powszechnie znienawidzona” – pisze Radosław Sendra z portalu RetroFubol.pl.
Takich spektakularnych przejęć było potem wiele. Szczególnie bolesne okazywały się, gdy za obcym kapitałem nie szły wcale sukcesy, lecz kolejne długi – jak w przypadku Manchesteru United i jego amerykańskiego właściciela Malcolma Glazera. Przez lata panowania miliardera na Old Trafford w krajobraz stadionu wrosły niemal palone kukły, szubienice, transparenty: „Kocham United, nienawidzę Glazera”, „Glazer, do zobaczenia w piekle” czy ostentacyjne noszenie koszulek w barwach Newton Heath FC – klubu, na bazie którego powstało dzisiejsze United.
To odwoływanie się do korzeni jest szczególnie istotne. Na całym świecie kibice mogą zastanawiać się, czy przejęty przez multimiliardera klub, który wprawdzie zaczął właśnie odnosić spektakularne sukcesy, to jeszcze ich ukochana drużyna, której kibicują od dziecka, czy już realizowany za niewidzialną ścianą projekt zarządzany przez wielkich kapitalistów. Odpowiedź jest w najlepszym razie po środku.
„Następuje starcie dwóch przeciwstawnych sił tradycyjnego, »lojalnego« (dla rynku anachronicznego) porządku kibicowania oraz nowoczesnego rynkowego porządku, w którym liczy się konsument sportu, a nie wierny wyznawca” – pisze socjolog dr hab. Dominik Antonowicz z UMK w Toruniu.
Problemem są także rosnące ceny biletów. Dla fanów Paris Saint-Germain, drużyny z przedmieść, przejęcie klubu przez saudyjskich szejków to nie tylko możliwość obejrzenia na żywo piłkarzy takich jak Beckham, Ibrahimović czy Neymar, lecz także konieczność głębszego niż dotychczas sięgnięcia do portfela. Za najtańsze bilety na zwykły ligowy mecz trzeba dziś zapłacić ok. 30 euro i to w przypadku, gdy zajmiemy niezbyt atrakcyjne miejsca za bramkami. Za krzesełka z lepszą widocznością, trzeba zapłacić 70–100 euro.
Są to oczywiście ceny raczej dla średniego mieszczaństwa niż zamieszkujących przedmieścia najbardziej zagorzałych kibiców. To wszystko zaognia i tak już silne we Francji konflikty klasowe i sprawia, że – jak mówi dla Holistic.news Filip Leśniewicz – w przypadku paryskich kibiców możemy mówić raczej o „aganist Paris elites” niż „against modern football”.
W polskiej piłce opisywane wyżej zjawiska występują w pewnym pomniejszeniu. Nie oznacza to, że sprzeciw wobec nich jest nieobecny. Niedawno o niebezpieczeństwie związków futbolu z – niezbyt czystym – biznesem przekonali się kibice krakowskiej Wisły. Klub z tarapatów finansowych ratować musieli do spółki kibice, byli zawodnicy i… naukowiec Jarosław Królewski.
Sympatycy Wisły na długo zapamiętają atmosferę zjednoczenia wobec wspólnego dzieła, atmosferę, która zburzyła szklany mur między wielkim piłkarskim biznesem a szarymi widzami i pozwoliła im istotnie wpłynąć na losy klubu. Kilka miesięcy po wielkim zamieszaniu wywołanym – mówiąc w ogromnym skrócie – przez nieodpowiedzialne zarządzanie klubem – kibice wywieszają na stadionie transparent „Against modern football”.
Akty symboliczne, jak wieszanie transparentów, to jedno – ciekawszy jest inny zespół reakcji. Mowa o zwrocie ku piłce amatorskiej, podwórkowej, tworzonej raczej przez pasjonatów niż wielki biznes. Dotyczy to zarówno widzów, jak i samych zawodników. W całej Polsce powstają – na wzór rozgrywek osiedlowych – amatorskie ligi.
By wziąć udział w grze, należy po prostu znaleźć kilku kolegów, stworzyć drużynę i rzucić wyzwanie innej – czyli odtworzyć darzony sentymentem scenariusz, który większość fanów piłki zna z podwórka. Jedną z popularniejszych tego typu lig jest ogólnopolska Playarena, w obrębie której odbywają się nawet mistrzostwa Polski.
Inna sprawa to wzmożone zainteresowanie lokalnymi klubami rywalizującymi na niższym poziomie rozgrywek. Coraz popularniejsza jest stadionowa turystyka polegająca na odwiedzaniu małych miejscowości i przyglądaniu się lokalnym rozgrywkom. Dość często łączy się to z nagrywaniem i udostępnianiem najciekawszych – nie zawsze boiskowych – akcji.
W ten sposób powstały popularne kanały, np. ogólnopolskie Kartofliska.pl z serią „Ósma Liga Mistrzów”. Tematem zainteresowały się też wielkie stacje – Canal+ wyemitował ostatnio serię „Asy B Klasy”, dzięki której uwaga kibiców skierowana została na losy klubów takich jak LZS Chrząstawa, Piasek Potworów czy Grom Czeluścin. Wszystko to przypomina zapatrzonym w kolejne edycje oprawionej w coraz bardziej wymyślne ramy Ligi Mistrzów, o co u samych źródeł chodziło w tej całej kopaninie.