Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Wyrzucamy na śmieci tony materiałów, które moglibyśmy z powodzeniem wykorzystać. A każdego roku przybywa nam 60–70 mln ton takich odpadów
JAKUB JANISZEWSKI: Czym właściwie są te minerały antropogeniczne?
DR INŻ. TOMASZ SZCZYGIELSKI: Są to wszystkie substancje mineralne, które powstają wskutek działalności człowieka, np. jako odpady z wydobycia i spalania węgla, kruszyw budowlanych, procesów hutniczych itp. Minerały antropogeniczne to popioły albo pozostałości po procesach separacji czy kruszenia. Mają status odpadów, ale w sensie fizycznym są to substancje, które mają rozmaite cechy, częstokroć bardzo pożądane w innych miejscach gospodarki. Mogą być więc wykorzystywane dalej, np. w budownictwie inżynieryjnym, do produkcji spoiw, podbudów drogowych itp.
Ale – jak się domyślam – nie są?
Są, lecz w zbyt małym stopniu. Rocznie przybywa nam 60–70 mln ton takich odpadów. W energetyce to jakieś 20 mln ton. Zagospodarowujemy z tego jakieś dwie trzecie – część wysokotechnologicznie, jako dodatki do betonu, cementu, spoiw drogowych albo bloczków betonowych, a część jako nawozy do rekultywacji terenów zdegradowanych. Ale jedna trzecia z tych odpadów energetycznych trafia na hałdy. A gdy spojrzeć na inne gałęzie, to sprawy mają się jeszcze gorzej.
A tak być nie musi, jeśli dobrze rozumiem.
Powiedziałbym mocniej – tak być nie powinno. To jest po prostu zawstydzające zarówno dla ich wytwórców, jak i regulatorów gospodarki. Marnujemy substancje o cechach, na które jest zapotrzebowanie. Wywalamy na śmieci tony materiałów, które moglibyśmy z powodzeniem wykorzystać, tylko dlatego, że nie stworzyliśmy żadnych zachęt do ich wykorzystywania, nie wprowadziliśmy reguły pierwszeństwa dla wtórnych.
Co to za reguła?
Taka, która nakazuje najpierw wykorzystywać te minerały, które powstają wskutek rozmaitych procesów, zanim sięgniemy po zasoby naturalne czy te celowo wytworzone wraz z potężną emisją gazów cieplarnianych do atmosfery.
A sięgamy, bo tak jest taniej.
Raczej dlatego, że się tak nauczyliśmy i przyzwyczailiśmy. Ale to prawda – wydobywanie naturalnych zasobów jest niezwykle tanie. Opłaty za wydobycie np. naturalnych kruszyw, takich jak żwir albo piasek, są bardzo niskie, co premiuje gospodarkę rabunkową. W ogóle nie myślimy o przyszłych pokoleniach. Ta kategoria w naszym myśleniu nie istnieje. Miłość do dziecka jest rozumiana jako dostarczenie zabawki, albo – w bardziej wyrafinowanej wersji – zapewnienie edukacji.
Ale już to, żeby pomyśleć o zapewnieniu dostępu do zasobów naturalnych, w ogóle się nam z miłością do przyszłych pokoleń nie kojarzy. Zamiast zasobów zostawimy przyszłym pokoleniom składowiska, nie mając z tym żadnego kłopotu moralnego.
Rozumiem, że zmierzamy w stronę rozmowy o polityce?
To jest rozmowa o polityce. Nie twierdzę, że ten rząd nic nie robi w tym kierunku. Ministerstwo Środowiska stara się tworzyć zachęty do stosowania zasobów antropogenicznych w gospodarce, ale martwi mnie opieszałość tego procesu. Opracowanie mapy drogowej gospodarki obiegu zamkniętego zajmuje już czwarty rok. Nie wiem, czemu tak długo. Inne kraje tworzą już trzecią, czwartą wersję takiej mapy, a my nie możemy doczekać się nawet pierwszej.
A jakieś przypuszczenia?
Dlaczego jesteśmy tak bardzo z tyłu? Podejrzewam, że chodzi o sposób myślenia. Gospodarka obiegu zamkniętego widziana jest jako przeszkoda, a nie szansa. Tymczasem Komisja Europejska pokazuje, że wytwarzamy w UE 2,5 mld ton odpadów, co tworzy 700 mld euro kosztów rocznie; że produkty spożywcze w 40 proc. stają się odpadem, że musimy z tym skończyć, bo to jest niemoralne i zbyt kosztowne. Ale my wciąż zakładamy, że to jakieś bajanie bogaczy, którzy nie rozumieją naszych problemów i próbują nas zmuszać do czegoś, na co nas nie stać.
Spróbujmy zatem pokazać korzyści. Najlepiej na jakimś przykładzie.
Weźmy takie spalanie węgla kamiennego lub brunatnego. Rząd przyjął, że polska energetyka jeszcze przez dziesięciolecia będzie bazowała na węglu. A więc popioły jak powstawały, tak będą powstawać w przyszłości. Pytanie, o to, co się da z nimi zrobić, powinno być w tej sytuacji priorytetem. Czy mogą trafić do budownictwa? Czy jest na to rynek? Okazuje się, że tak, bo zużywamy więcej wapna i cementu niż tych popiołów, które moglibyśmy wykorzystać. A to znaczy, że moglibyśmy zużyć wszystkie, ale tego nie robimy, bo mamy wolny rynek.
Żadna firma budowlana nie ma ani zachęt, ani przymusu, by wykorzystywać to, co leży na nasypie przy elektrociepłowni w odległości 40 czy 60 km. Zamiast tego może kupić bardzo tani żwir lub piasek u lokalnego dostawcy, który prowadzi jakąś małą kopalnię, zwykłą dziurę w ziemi, często wygrzebaną ad hoc, stworzoną na potrzeby chwili. W rezultacie małe elektrownie jakoś sobie jeszcze poradzą, ale te duże – już nie.
Dlaczego?
Dlatego, że elektrownia Bełchatów wytwarza ponad 4 mln ton popiołów rocznie, ma ogromne składowisko, a w promieniu 30–40 km nigdy nie pojawi się aż tyle przedsięwzięć budowlanych, które mogłyby to wchłonąć. Gdybyśmy natomiast kierowali się zasadą „pierwszeństwo dla wtórnych”, to taka elektrownia stałaby się dostawcą materiałów nawet i w promieniu 300–400 km. I wtedy być może odzyskałaby te tereny, które dzisiaj marnuje na składowanie czegoś, co jest odpadem, choć wcale nie musi nim być. Od początku popiół z procesów produkcyjnych może i powinien być widziany jako surowiec budowlany. Docelowo własności jego powinny być uzdatnione do produktu w samej energetyce, która powinna iść w ten sposób w kierunku bezodpadowości.
Ciekawe, co by z nimi zrobiła. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał mieszkać obok elektrowni.
A warszawskie Siekierki? Przecież to fantastyczne tereny, tuż obok Wilanowa, jednej z najdroższych dzielnic w Warszawie.
No dobrze, a co pan powie tym budowlańcom, którzy zaczną krzyczeć, że będzie dużo drożej?
Że się mylą, bo to zależy od sposobu liczenia. Wystarczy uwzględnić, jakie koszty ma elektrownia, a jakie firmy budowlane. Następnie dodać do tego straty, jakie ponosi państwo z tytułu zniszczeń po tych rozmaitych kopalniach, które ktoś rozgrzebał i porzucił – bo większość nie jest prawidłowo rekultywowana. I jak tak to sobie policzymy, to okaże się, że ten koszt dla nas wszystkich jest w obecnym stanie rzeczy ogromny.
A powinniśmy raczej stosować strategię rolnika – jeśli ma obornik z utrzymania zwierząt hodowlanych w czasie zimy, to zużyje go na wiosnę jako nawóz. I to w pierwszej kolejności, bo najpierw zużywasz to, co wytwarzasz, dopiero potem kupujesz. Tymczasem w naszym myśleniu te zwierzęta i ten obornik to zupełnie osobne części rzeczywistości, które się nawzajem nie widzą, nie spotykają i nie mają nic wspólnego z nawożeniem i uprawami. Nie stać nas na takie bezsensowne marnotrawstwo.
A myślimy tak, bo wpadliśmy w pułapkę krótkoterminowych kosztów.
Oraz w drugą pułapkę: sektorowości. Zamiast dokonywać związków symbiotycznych w gospodarce, zamiast szukać synergii – zupełnie się od tego myślenia odwracamy. Zasoby antropogeniczne mogą, i powinny być, strumieniami i kopalniami materiałów budowlanych, mającymi priorytet w gospodarce. Przecież sama energetyka już na etapie procesu spalania może uzdatniać popioły, może wchodzić na rynek, nie z odpadem, a z produktem. Ale to się stanie dopiero wtedy, gdy zaczniemy dostrzegać gospodarkę obiegu zamkniętego jako wartość. Kiedy odwrócimy priorytety.
Z drugiej strony pewnie każdy radykalny ekolog, słysząc takie stwierdzenia, złapałby się za głowę. Bo przecież mamy odchodzić od węgla, a nie jeszcze promować jakieś dodatkowe korzyści z jego spalania.
Jasne, ale zakładam, że nasza strategia energetyczna jest jednak w pewien sposób racjonalna i kiedy rząd stawia na węgiel, to wie, co robi. I jeśli naprawdę tak jest, że nie możemy liczyć w najbliższych dziesięcioleciach na gospodarkę wolną od węgla, to spróbujmy przynajmniej minimalizować koszty. Pogotowie ratunkowe nie zajmuje się zwalczaniem ruchu kołowego, tylko stara się ograniczać straty, jakie ten ruch tworzy. Proste rezerwy w tym zakresie są oczywiste. Niewykorzystane – kosztować będą coraz więcej i generować poważne ryzyko dla właścicieli procesów, z których pochodzą.
A gdzie to jest najtrudniejsze?
Wydaje się, że w hutnictwie miedzi. Z drugiej strony jednak zrobiono bardzo dużo badań, które pokazują, że i tu można sporo ulepszyć. Są technologie, jest wiedza. Ale nie ma symbiotycznych relacji, nie ma rynku odbiorcy. Branża wydobywcza i budowlana są ze sobą za mało powiązane.
Pan pracuje w tej branży od 1993 r. Jest jakiś progres?
Jest. Po pierwsze dlatego, że mamy lepsze i bardziej rozwinięte budownictwo, a co za tym idzie – rosną potrzeby. Po drugie – wchodzą normy techniczne, które bardzo często jakoś tam premiują wykorzystanie materiałów wtórnych. Po trzecie – jest coraz więcej dobrych przykładów, że to działa. Po czwarte – mamy badania środowiskowe, które pokazują, że minerały antropogeniczne są bezpieczne, np. badania chemiczne. A po piąte – są regulacje Komisji Europejskiej, które zmuszają wszystkich do myślenia w tym kierunku. I to jakoś do głów wchodzi, tylko za wolno. Marnujemy okazje w postaci boomu budownictwa infrastrukturalnego w kraju.
Ale może ta koncepcja gospodarki obiegu zamkniętego jest tylko dodatkiem? Sprawdzi się gdzieniegdzie, ale nigdy nie stworzy fundamentu.
Musi stworzyć fundament, bo ciągle rośnie zapotrzebowanie. Jeśli spojrzymy na rozwój branży budowlanej, to jej potrzeby ciągle rosną. Nam się czasem wydaje, że jesteśmy w szczycie i dalej czeka nas stagnacja albo ograniczenie rozwoju. Ale to błędne myślenie. To nie tak, że tylko Chiny, Indie i Indonezja będą przeżywały boom budowlany, Europa też musi remontować i rozbudowywać swoją infrastrukturę. Zasobów będziemy potrzebowali więcej. I musimy zacząć o nich inaczej myśleć.
Zatem czy przyszłe pokolenia nie mogą zużyć tych hałd i zażegnać problem?
A dlaczego nie zacząć teraz? Naprawdę musimy być w ogonie? Dlaczego nie tworzyć technologii, która pozwala na pełne zużycie łupków kopalnianych i popiołów ze spalania węgla bez przechodzenia fazy odpadu? Dlaczego najpierw wytwarzać odpad, a potem uzdatniać go do produktu. Jestem przekonany, że powinniśmy stawiać na gospodarkę bezodpadową. Po prostu przestawić się na inne tory myślenia i działania. Kiedyś i tak będziemy zmuszeni do pójścia w tym kierunku.
A tak się da? Zna pan jakiś kraj bezodpadowy?
Holandia. Według ich danych wytwarzają mniej niż 1 proc. odpadów. Podobne ambicje przejawia Finlandia, a swoje polityki promują także regiony, np. Szkocja. Zresztą my też mieliśmy swoje sukcesy. W latach 50. byliśmy liderem w wykorzystywaniu popiołów z elektrowni w celu wiązania glin piaszczystych, tak żeby zastępować nimi piaski i wapno w budowie dróg. To wcale nie jest odkrywanie Ameryki, powinniśmy się w tym kierunku rozwijać, to powinien być nasz standard.
Tak nie jest? Odchodzimy od tego?
Nie pielęgnujemy tego. Nie policzyliśmy właściwie i uczciwie kosztów. I nie promujemy takiego podejścia. OK, zamykanie obiegów w każdym obszarze wygląda inaczej, ale za mało energicznie szukamy sposobów, żeby znajdować takie rozwiązania.
Powiedzieliśmy o energetyce i budownictwie. A jakieś inne przykłady?
Jeżeli fabryka aluminium wytwarza puszki do napojów, to zamyka ten obieg, zbierając zużyte puszki i traktując ten odpad jako wsad surowcowy. W ten sposób zmniejsza ilość aluminium, które musi zakupić. Jeśli to jest fabryka PET, to ten PET nie będzie do nich wracał. Tutaj schemat będzie inny, a jeszcze inny będzie w tekstyliach lub przemyśle spożywczym. Czasem trzeba z odpadem coś zrobić, czasem trzeba go komuś przekazać, przede wszystkim jednak powinniśmy odejść od gospodarki, w której istnieje coś takiego, jak składowisko odpadów. Holendrzy to sobie policzyli, zrozumieli, że składowanie odpadów to najdroższe z możliwych rozwiązań.
I to im wystarczyło?
Wystarczyło do szerokiego stosowania reguły „wtórne najpierw”, a także do stworzenia takiego otoczenia biznesowego, w którym każdy producent został postawiony przed koniecznością ograniczania produkcji odpadów. To albo likwidacja produkcji i zamknięcie przedsiębiorstwa. Inaczej nic się nie zmieni. Nie liczmy na to, że działanie w trybie business as usual prowadzi do jakiejkolwiek zmiany.
Wyobraża pan to sobie w Polsce?
Owszem, bo biznes wszędzie działa podobnie. To są takie same reguły gry. Ci nasi producenci odpadów też zaczęliby kombinować jak Holendrzy. I na pewno znaleźliby rozwiązania.
Ciekawe jednak, dlaczego Holendrzy nagle uwierzyli, że to całe „gadanie o recyklingu” można przekuć w czyn.
Ale my nie mówimy o recyklingu. Recykling to bardzo tradycjonalistyczne podejście, w którym zakłada się, że zawsze jest jakiś odpad, który można ponownie wykorzystać. W gospodarce bezodpadowej reguła jest zupełnie inna – tu ma nie być odpadu! Jeśli elektrownia chce być bezodpadowa, to powinna już na swoim terenie stawiać instalacje, które posłużą do wytwarzania produktów, a nie odpadów. To jest takie rozszerzenie działalności gospodarczej, które pozwoli zupełnie się pozbyć składowiska popiołu. Nie zastanawiam się, co zrobić z odpadem, który wyprodukowałem, tylko stawiam na zapobieganie. Oczywiście rząd musi widzieć problem i wspierać go regulacjami. Gospodarka obiegu zamkniętego bez regulacyjnego udziału rządu jest iluzją. Obecny stan jest wynikiem samoregulacji rynku i daleko odbiega od ideału. Statystyki wytwarzania odpadów i koszty z tym związane są najlepszymi dowodami.
Ale może taka Holandia została liderem w gospodarce bezodpadowej, bo współczesny, zglobalizowany obieg kapitału pozwala przenieść całą „brudną” produkcję gdzie indziej – do Indii, do Chin. W ten sposób można uleczyć każdą statystykę.
Zapewne. Nie wiem, czy tak się rzeczywiście stało w przypadku Holandii. Ale wiem na pewno, że reguła zero waste jest przyszłością także takich gospodarek, jak Indie czy Chiny. Tam też, jak wszędzie na świecie, kurczą się zasoby naturalne.
Mówi pan – zapobiegajmy odpadom. Ale pracuje pan na komputerze, który za jakiś czas będzie się nadawał tylko do wyrzucenia. Elektronika, która jest w środku, to mnóstwo rozmaitych tworzyw i metali, z tego co wiem, bardzo trudnych do odzyskania. I jak tu stosować regułę zero waste?
To prawda, to potężny problem. Ale w takim razie zacznijmy szukać rozwiązań i premiować tych, którzy próbują je stosować. Na przykład zmniejszmy opodatkowanie firm, które zaczną jako pierwsze produkować podzespoły, które można łatwiej rozmontować. Stwórzmy zachęty, a jest duża nadzieja, że ktoś spróbuje na nie odpowiedzieć.
Ale gdy tkwię w logice zwiększania mocy obliczeniowej – bo jest na nią popyt – nie myślę o takich sprawach. Staram się po prostu wypuścić jeszcze lepszy produkt.
Dlatego musimy sobie, dla własnego dobra, skomplikować sprawę jeszcze bardziej. Dodać do tego procesu jeszcze jedną funkcję optymalizującą. Mam zrobić mocniejszy procesor, ale ma być „wyjmowalny”, a nie wspawany. Tak naprawdę oznacza to tylko tyle, że musimy myśleć intensywniej i patrzeć szerzej. Na pewno będziemy potrzebowali okresów przejściowych.
Ale te okresy przejściowe mogą oznaczać spowolnienie.
Niekoniecznie. Wyzwania są szansą. To konserwowanie problemów jest dramatem. Wytwarzanie odpadów generuje koszty. A nowe sposoby rozwiązania tego problemu mogą dawać przewagi konkurencyjne. Jeśli kupuję nową maszynę, to niekoniecznie od razu rośnie cena mojego produktu. Może dzięki niej będę wytwarzać więcej albo lepiej niż do tej pory – i koszt jednostkowy spadnie. Tak jak mówiłem – biznes jest na to wszystko bardziej otwarty niż się wydaje. To regulator stanowi problem.
Bo nie wiadomo, jak do myślenia długofalowego przekonać polityków myślących w krótkich cyklach wyborczych?
Tak, to jest problem. Ale te 700 mld euro, o których mówi raport Komisji Europejskiej, to jednak też jest argument w dyskusji.