Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Wiosną na ulicach ponownie pojawią się tysiące biegaczy – zarówno amatorów, jak i zawodowców, których jednoczy jeden cel. Mieszkańcy miast będą musieli jednak przygotować się na pewne niedogodności. Czy jest szansa na pogodzenie dwóch skłóconych obozów – zwolenników biegania i przeciwników tego sportu? „W Hamburgu poszedłem raz po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie, kurwa, stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy […]
„W Hamburgu poszedłem raz po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie, kurwa, stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy. Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco gruby. Czułem się dyskryminowany” – pisał Andrzej Stasiuk w książce „Życie to jednak strata jest”.
Istotnie, można odnieść wrażenie, że biegająca część społeczeństwa jest już większością. Biegają wszyscy. Nawet szwagier Łukasz, dla którego do tej pory jedyną aktywnością był skromny ruch nadgarstka podczas nakładania pizzy na talerz, zaczął ostatnio przebąkiwać coś o starcie w półmaratonie. Kiedy to się stało? W Polsce, jeszcze 30 lat temu widok trenującego w parku biegacza był sprawą podejrzaną. a przechodnie raczej skłaniali się ku hipotezie, że człowiek ów jest uciekinierem z oddziału zamkniętego, a nie sportowcem przygotowującym się do startu w zawodach.
Moda na bieganie w Polsce rozkwitła z początkiem XXI w., wiele lat później niż na Zachodzie, i eskaluje nadal. Dlaczego jest to tak popularna forma aktywności? Przede wszystkim to sport tani i mało wymagający. Wystarczą przecież chęci i sportowe buty, które można kupić już za 100 zł. Niezbędna jest oczywiście motywacja, która po czasie zamienia się w nawyk, a następnie jej miejsce zajmuje ambicja.
Profesor Jakub Ryszard Stempień zauważa, że moda na bieganie dotyczy klasy średniej. Przedstawiciele tej grupy to osoby, których najczęściej nie stać na uprawnianie sportów wymagających większego nakładu finansowego, bliska jest im natomiast ideologia healthismu. Nie dotykają ich problemy znane niższym warstwom społecznym, dlatego mogą skupić się na fizycznym i psychicznym samorozwoju. Stabilny tryb życia kompensują endorfinami i adrenaliną wydzielaną w trakcie uprawiania sportu. Siła, energia, zdrowie, piękno to atrybuty pożądane przez masowe społeczeństwo.
Profesor Stempień wyprowadza antagonizm biegaczy i nie-biegaczy z perspektywy Nietzscheańskiej: ogół społeczeństwa nieuprawiający sportu, a nawet kibice, są niewolnikami, ponad których sportowcy (czyli w tym schemacie „nadludzie”) chcą wyrastać i których w sobie chcą zwalczać. Pierwotna potrzeba pokonywania słabych, a z drugiej strony mechanizm obronny, często generuje wzajemną niechęć pasywnej i aktywnej części społeczeństwa. Pasywni narzekają na chude kościotrupy blokujące ulice, biegacze z trudem ukrywają pogardę wobec nalanych „Januszów”. Przerzucają się argumentami, manifestując skrajne, niekiedy, opinie. A prawda jak zwykle leży pośrodku.
Argument o niezwykłej szkodliwości maratonów jest jednym z najczęściej podnoszonych przez przeciwników biegania. Takie przeświadczenie nie bierze się znikąd; nagłówki portali informacyjnych co jakiś czas podają informację o śmierci w trakcie międzynarodowego maratonu. Oczywiście, dla źle przygotowanych uczestników maraton może być ostatnim biegiem w życiu. Nie jest to również najzdrowszy sport, który uprawiać może każdy amator.
Przygotowanie do biegu jest kwestią kluczową, rzutującą na ostateczny wynik. Maraton to wyścig ekstremalny, sport wyczynowy. Nowicjusz, który dopiero wkracza w świat biegów długodystansowych, do ostatecznych zawodów powinien przygotowywać się co najmniej rok, a zacząć musi od zdecydowanie mniej intensywnych treningów, które nie będą obciążające dla jego stawów oraz serca. Nie zapominajmy jednak, że mimo wszystko ciągle bardziej zabójcze dla naszego organizmu jest leżenie przed telewizorem niż jakakolwiek forma aktywności, w tym nawet sporty ekstremalne.
Organizatorzy polskich maratonów nie wymagają deklaracji o stanie zdrowia, uczestnicy podpisują jedynie oświadczenie, poprzez które komunikują, że nic im nie dolega. Niestety, nie zawsze jest to rozsądne, biegacze bardzo często nie robią regularnych badań i nie mają pojęcia o rzeczywistej kondycji swojego organizmu.
„Alarmującym sygnałem dla przyszłego maratończyka są choroby sercowe bądź nagła śmierć wśród członków jego rodziny. Najczęstszym przypadkiem zgonu podczas biegu jest właśnie niezdiagnozowana wcześniej choroba sercowa, nierzadko dziedziczna, bądź zaburzenia rytmu pracy serca, które dla osób mających problemy z krążeniem mogą być zabójcze” – mówi Aleksandra Karabinowska, lekarz w trakcie specjalizacji kardiologicznej (bierze udział w półmaratonach).
„Uważać powinny osoby z chorymi stawami, maraton, zwłaszcza miejski, podczas którego uczestnicy niemal cały dystans przebiegają asfaltem, jest niezwykle obciążający dla naszego układu kostno-stawowego. Nad startem w maratonie powinny się zastanowić również osoby posiadające nadwagę, każdy dodatkowy kilogram podczas biegu jest nieprawdopodobnym obciążeniem” – dodaje.
Karabinowska podkreśla, że kandydat może zacząć przygotowania do zawodów po wykluczeniu tych wszystkich niedogodności, wykonaniu podstawowych badań krwi, moczu oraz prób wydolnościowych. Oczywiście takie postępowanie nie gwarantuje nam stuprocentowej szansy na przeżycie maratonu, organizm ludzki jest bowiem nieobliczalny, znacząco jednak zwiększamy prawdopodobieństwo ukończenia biegu, a przy okazji monitorujemy stan swojego zdrowia.
W Polsce jednak nadal zgadzamy się na umowność takich oświadczeń. Organizatorzy wierzą w deklaracje uczestników o stanie zdrowia, biegacze natomiast ufają w możliwości swojego ciała i często przeceniają jego zdolności. Wszystko na słowo, bez jakiegokolwiek medycznego uzasadnienia czy regulacji prawnej. We Francji czy Włoszech już od ponad 20 lat nie ma mowy o takiej nieprzejrzystości. Standardy i wymagania są jasne: uczestnik maratonu przed przystąpieniem do biegu musi przejść badania i przedstawić organizatorom dokumentację medyczną, na podstawie której może przebiec (lub nie) liczący 42 km dystans.
Przed wprowadzaniem tego przepisu wielu maratończyków protestowało, a swoją niechęć argumentowali tym, że poprzez zwiększenie ilości koniecznych formalności część potencjalnych uczestników biegu zniechęci się do uczestnictwa w maratonie. Tak się jednak nie stało – maratony w tych krajach mają imponującą frekwencję, a ilość nieszczęśliwych wypadków i zgonów podczas biegu znacząco się zmniejszyła.
Kolejny argument będący orężem w walce z maratończykami. Rzeczywiście, blokowanie centralnych ulic w dużych miastach może postronnych obserwatorów do tego sportu skutecznie zniechęcić. Rekordzistą w Polsce jest Warszawa, w której rocznie organizuje się około 100 biegów miejskich.
Nie wszystkie jednak odbywają się w centrum miasta, a sześciogodzinne maratony to zdecydowana mniejszość. Sama statystyka może jednak nieco przerażać i negatywnie nastrajać mieszkańców, a zwłaszcza kierowców czy użytkowników transportu publicznego, których cierpliwość zostaje wystawiona na próbę. Czy urzędy miejskie mogą w jakiś sposób wpłynąć na ilość organizowanych imprez sportowych, które utrudniają komunikację miejską?
Zmniejszanie ilości imprez sportowych nie jest w interesie władz miejskich. Statystyki pokazują, że ok. 70 proc. biegaczy na maratony wciąż przyjeżdża spoza miasta, a co za tym idzie, traktowani są jak turyści, którzy generują zyski. Udział w maratonie nie ogranicza się bowiem do samego biegu, uczestnik przecież musi się wyspać, a więc rezerwuje nocleg w hotelu, zazwyczaj na dwie doby, potem posiłki w miejskich lokalach i często, przy okazji, zwiedzanie miasta. Urzędnicy nie protestują: za uniedogodnienia w ruchu płacą organizatorzy, a większość profitów spływa do kieszeni lokalnych przedsiębiorców.
Pewnym rozwiązaniem jest przeniesienie imprez biegowych poza centralne obszary miasta. To w dużym stopniu zniwelowałoby komunikacyjny chaos, na który nieustannie uskarżają się mieszkańcy aglomeracji. W ostatnim czasie takie rozwiązania zaczęli praktykować Niemcy, którzy ofertę długodystansowych biegów urozmaicają poprzez organizowanie ich w malowniczych prowincjach czy nawet w zadaszonych halach sportowych. Czy rzeczywiście jest to kompromisowe rozwiązanie?
„Dla sportowca przygotowującego się do maratonu, trenującego często pośród pól, łąk czy lasów, bieg w wielkim mieście jest pewnego rodzaju uhonorowaniem wysiłku” – mówi Paulina, uczestniczka biegów długodystansowych. „Dla wielu z nas jest to po prostu specyficzny rodzaj turystyki. Podczas biegu poznajemy architekturę danego miasta, kluczowe zabytki” – dodaje.
Różnorodność otoczenia ma wpływ także na monotonię, a raczej na jej brak podczas biegu. Jeżeli sportowiec ma ochotę na bieg w warunkach wiejskich, to zapewne się na niego zdecyduje. W ofercie polskich maratonów takich opcji nie brakuje, są również biegi górskie, zamknięte w halach itp. Całkowita rezygnacja z maratonów miejskich nie jest kompromisowym rozwiązaniem; biegi wiejskie czy górskie są opcją, a nie substytutem biegów miejskich.
Przeciwnicy maratonów proponują kolejną alternatywę: biegi nocne. Tutaj również szanse na wprowadzenie pomysłu w życie są marne. Maratony i inne długodystansowe biegi zazwyczaj gromadzą dużą liczbę uczestników. Ubezpieczane są przez służby, policję czy pogotowie ratunkowe. Najprawdopodobniej takie rozstrzygnięcie sporu pomiędzy maratończykami a nie-biegaczami wprowadziłoby jeszcze większą dysharmonię w życiu miejskim, a do urzędów spłynęłyby zbiorowe skargi w związku z naruszaniem ciszy nocnej.
Mimo wszystko organizatorzy i władze miejskie robią, co mogą. Rozplanowują imprezy sportowe w weekendy, kiedy teoretycznie ruch jest najmniejszy, mieszkańcy mają wolne i nie potrzebują dostać się do pracy. Część z nich nadal jest jednak niezadowolona; pozostają ci pracujący w weekendy oraz studiujący w trybie zaocznym.
Wśród polskich obserwatorów maratonu trudno o entuzjazm, który towarzyszy organizowania biegów długodystansowych np. w Stanach Zjednoczonych. Może nie jest to jedynie kwestia mentalności, ale również tradycji? Popularyzacja biegania wśród amatorów, a nie wyczynowych sportowców, w Polsce nastąpiła dopiero po 2000 r., podczas gdy pierwszy biegowy boom w USA można było zaobserwować już na przełomie lat 70. i 80. Maratony nowojorskie czy bostońskie mają długoletnią tradycję i cieszą się ogromną popularnością nie tylko wśród uczestników, ale również wśród kibiców. Data startu maratonu jest dokładnie znana, a mieszkańcy doskonale są poinformowani o utrudnieniach w działaniu komunikacji. To u nas jeszcze kuleje, wydaje się, że miejscowi są ciągle zaskoczeni kolejnym maratonem biegnącym przez centrum, co potęguje ich frustrację.
Dla sceptycznych obserwatorów biegowego szaleństwa mamy dwie informacje – obie dobre. Po pierwsze: w związku z tym, że kultura biegania i miejskich maratonów jest stosunkowo młoda, ciągle się doskonali, z czasem organizacja będzie działała coraz sprawniej. Po drugie: jak każda moda boom na bieganie kiedyś osłabnie, tym bardziej że już od trzech lat możemy zauważyć słabnącą popularność tego sportu.