Nauka
Technologia wodorowa na morzach. Yamaha tworzy silniki przyszłości
20 listopada 2024
„Nie znam nauczyciela, który po strajku uczyłby z takim samym zaangażowaniem jak wcześniej” – mówi Marcin, który w tym roku rozpoczął pracę jako nauczyciel
Kończy się rok szkolny, dzisiaj odświętnie ubrani uczniowie odbiorą świadectwa, wręczą kwiaty nauczycielom, a po powrocie do domów zaczną pakować plecaki na wakacyjne wyjazdy. Na obóz językowy w szwajcarskich Alpach albo na urlop z rodzicami na Madagaskarze czy Sri Lance.
Nauczyciele będą mogli o takich przyjemnościach co najwyżej pomarzyć. Bo, po pierwsze, wielu z nich nie stać na opłacenie drogiego zagranicznego wyjazdu, a po drugie – jeszcze przez około dwa tygodnie będą musieli wypełniać dokumentację podsumowującą miniony rok.
„Będziemy musieli dopełnić jeszcze mnóstwa formalności. Podsumować pracę, napisać sprawozdania – w moim przypadku dochodzą jeszcze sprawozdania stażowe z hospitacji. Będą jeszcze przynajmniej dwie rady pedagogiczne – jedna organizacyjna, a druga plenarna” – mówi w rozmowie z Holistic.news Marcin Świątkowski, polonista w jednej z krakowskich szkół podstawowych.
Potem nauczycieli rzeczywiście czeka odpoczynek, ale do pracy muszą wrócić wcześniej niż ich uczniowie. Przez około dwa tygodnie będą przygotowywać się do nowego roku szkolnego, będą brać udział w radach i opracowywać plan działania na najbliższe dziesięć miesięcy.
Marcin wylicza dalej: „Trzeba się przygotować na nowe klasy, które się prawie zawsze dostaje, trzeba przygotować materiał, trzeba zapoznać się ze zmianami w przepisach i w podstawie programowej”. Przypomina też to, co do znudzenia powtarzali nauczyciele biorący w tym roku udział w strajku – że 18 godzin lekcyjnych to tylko część pracy, jaką pedagodzy wykonują podczas tygodnia, w czasie zajęć z uczniami potrzebna jest maksymalna koncentracja.
Skoro już mówimy o strajku – dla wielu pedagogów był porażką. „Wynik strajku, absolutnie, skrajnie niezadowalający, oburzający wręcz (…)” – mówił młody polonista. „Zadziałał demobilizująco. Mnóstwu ludzi uświadomiono, że lepiej nie będzie, że nie ma co liczyć na zmiany, że co najwyżej można nam bardziej dowalić. (…) Nie znam nauczyciela, który po tym strajku uczyłby z takim samym zaangażowaniem jak wcześniej” – dodaje.
Nauczyciele, którzy strajkowali, musieli liczyć się z niższymi pensjami za trzy tygodnie kwietnia. Od września dostaną podwyżki, jednak będą one dużo mniejsze niż postulowane przez związki zawodowe 1000 zł netto.
„Podwyżka o dwie, trzy stówy nikogo nie uratuje. Jaką robi różnicę, czy dostaję 1800 czy 2100 zł? Oczywiście, w skali roku to znacząca podwyżka, ale równie dobrze mógłbym zarabiać 1600 zł, a nie 1800 zł, i żyłbym na tym samym poziomie” – mówi nasz rozmówca. Jak podkreśla, na tle zarobków Polaków w sektorze prywatnym wynagrodzenia nauczycieli nadal są uwłaczająco niskie.
Obserwacje Marcina oraz jego rozmowy z kolegami i koleżankami po fachu potwierdzają, że po kwietniu wielu nauczycieli – zwłaszcza młodych, którym dość łatwo będzie się przekwalifikować – planuje odejście z zawodu. Odchodzą ci, dla których pensja nauczycielska nie była głównym źródłem utrzymania i nie muszą pracować w szkole.
„Robili to dla idei, z miłości, z przekonania. W tym momencie to przekonanie zmieszano z błotem. Dano do zrozumienia, że ono nikomu nie jest potrzebne” – mówi Marcin.
Technicznie rzecz biorąc, strajk trwa – nie został zakończony, a tylko zawieszony, tak by uczniowie mogli w miarę spokojnie zamknąć swój rok szkolny, przystąpić do egzaminów i odebrać świadectwa.
Związek Nauczycielstwa Polskiego, ogłaszając zawieszenie akcji protestacyjnej, zapowiadał wznowienie działań we wrześniu. Pozostaje pytanie, czy wobec tak pesymistycznych nastrojów i poczucia niemocy komukolwiek z nauczycieli jeszcze będzie się chciało. Nie tylko strajkować, ale też po prostu uczyć nasze dzieci.