Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Jednym z najważniejszych elementów szczęśliwego życia jest miłość. Dziś coraz częściej uciekamy przed odpowiedzialnością za to uczucie. Dzieje się tak między innymi dlatego, że w kulturze promowane są narracje dyskredytujące głębokie, intymne więzi między ludźmi. Pod popularnymi hasłami „poliamorii”, „otwarcia związku” czy „swingowania”, kryje się normalizowanie niewierności i płytkości relacji.
Poliamoria polega na posiadaniu kilku romantycznych więzi w tym samym czasie. Otwarty związek jest wtedy, kiedy para utrzymuje intymne i seksualne kontakty z innymi osobami. A o swingowaniu mówi się, gdy partnerzy uprawiają poza związkiem bezemocjonalny seks. Każda z tych form wymaga pełnej wiedzy osób w nie zaangażowanych. Owe terminy są eksportem ze Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpowszechniły się w kontrkulturze w latach 50.
Wcześniej takie eksperymentowanie istniało jako zjawisko przejściowe, charakterystyczne dla etapu życia, zwanego przez psychoterapeutę Jay Hayleya „okresem zalotów”. Chodzi o czas, kiedy młody człowiek dopiero uczy się budować satysfakcjonujące związki, a swoją lekcję z relacyjnej dojrzałości odrabia metodą „prób i błędów”. Natomiast wśród dorosłych dotychczas uważane było ono za dewiację.
Mimo że raczej nie spotykało się ze społeczną stygmatyzacją – zwłaszcza w przypadku znanych artystów jak Magdalena Abakanowicz czy Witkacy – powszechnie postrzegano je jako coś nienormalnego. Amerykańskie badanie z lat 80., w którym badano cechy osobowości swingersów, wykazało, że wypełniali oni test obronnie, zniekształcając informacje na swój temat. To pokazuje, że same te osoby mogły czuć jakiś rodzaj wstydu.
Dziś mamy do czynienia z próbą normalizowania i legitymizowania tych zjawisk. W polskich mediach poświęca się im sporo uwagi, przedstawiając je wyłącznie w superlatywach.
Z perspektywy psychologicznej, do poszukiwań tego rodzaju urozmaiceń predysponują nas pewne deficyty osobowościowe, które upośledzają naszą zdolność do miłości. Tłumaczy to dyrektor Polskiego Instytutu Psychoterapii Integratywnej, psychoterapeuta i psycholog kliniczny Milena Karlińska-Nehrebecka.
Tworzenie związków z kilkoma osobami jednocześnie wyklucza głęboką, intymną relację miłosną. A ta oparta jest nie tylko na seksie czy czułości, ale też na odpowiedzialności względem drugiej osoby oraz zdolności do przekraczania na jej rzecz własnych ograniczeń i nawyków
Milena Karlińska-Nehrebecka.
Według terapeuty z 35-letnim doświadczeniem przyczyn sięgania po takie relacje jest co najmniej kilka i często wzajemnie się one przeplatają:
Giulio Perrotta, który metodą pogłębionego wywiadu klinicznego zbadał 550 osób będących w poligamistycznych relacjach, udowodnił, że większość badanych wykazywała dysfunkcjonalne, patologiczne cechy osobowości: od neurotycznych, przez borderline, po psychotyczne. Zaś najczęstszymi typami zaburzeń osobowości okazały się borderline oraz narcystyczna.
Polecamy: Tajemnica bliskości i zranionego serca. Zapomniany warunek prawidłowego rozwoju człowieka
W opisanych zaburzeniach osobowości często występują niezabezpieczane style więzi, zwłaszcza chaotyczny, który może powstawać, gdy matce z historią traumy, podczas pielęgnacji niemowlęcia, pojawiają się jej wspomnienia. Wówczas jej afekt lęku, obserwowany przez dziecko, wzbudza w nim przerażenie lub złość. Jeśli sytuacja powtarza się, utrwala w nim reagowanie przerażeniem lub złością na miłość i bliskość. Taka osoba w dorosłości będzie nieświadomie podobnie na nie reagować. Więź będzie zbyt trudna i dlatego pozostawanie w równoległych związkach będzie ją niejako rozcieńczać.
Charakterystycznym dla narcyzmu jest zjawisko, które nazywane jest „zespołem Oscara Wilda”. Chodzi o to, że osoba, która zdobywa partnera, jest podekscytowana procesem zdobywania dopóty, dopóki go nie zdobędzie. Kiedy już go ma, przestaje on być atrakcyjny, trzeba szukać nowego. Bo jak mówił irlandzki poeta: „Nigdy bym się nie zapisał do klubu, który by mnie przyjął na swojego członka”. Kiedyś zjawisko to dotyczyło jedynie płci męskiej, dziś jest ono powszechne również wśród kobiet.
Kolejną cechą wpisującą się w narcystyczny wzorzec funkcjonowania jest nieumiejętność integrowania miłości z seksualnością. Freud nazwał to „zespołem dziwki i madonny”. Mężczyzna postrzega kobietę albo jako dziwkę – czyli kogoś w kogo nie może zainwestować emocji, ale bardzo go ekscytuje seksualnie – albo idealizuje ją i kocha, ale bez pociągu seksualnego.
Dzieci uczą się przez modelowanie, dlatego często nieświadomie powtarzają zachowania swoich rodziców. Osobom, które w dzieciństwie nie miały doświadczenia obcowania z ludźmi tworzącymi głęboką miłosną więź, będzie trudniej samemu taką stworzyć. Mowa tu o dzieciach, których rodzice się rozwiedli czy wychowywanych jedynie przez jednego rodzica.
Innym wariantem tej dynamiki będzie przekaz wielopokoleniowy. W rodzinie w linii żeńskiej może dominować narracja typu „mężczyźni to łajdaki, nie dopuszczaj ich do bliskości”. Ona nie musi być artykułowana wprost; wystarczy, że dziewczynka widzi, że babcia gardzi dziadkiem, a mama tatą. Kobieta z takiej rodziny nie będzie dopuszczać mężczyzn do rzeczywistej bliskości. Wybranie „poliamorycznego” partnera będzie spełnieniem rodzinnego przekazu.
Dodatkowo coraz powszechniejszy staje się fenomen parentyfikacji – sytuacji, w której dziecko czuje się odpowiedzialne za dobrostan dorosłego; próbuje go pocieszyć, uratować, uszczęśliwić. Dzieje się tak, ponieważ rodzic niemający dobrych więzi z własnymi rodzicami, szuka emocjonalnego wsparcia w dziecku. Wychowane w ten sposób osoby nie są w stanie wejść w trwały, głęboki, intymny związek i nieświadomie sabotują takie możliwości. A płytkie relacje nie grożą jego związkowi z rodzicem. Stanowią też nieświadomy sposób na utrzymanie „rodzinnej lojalności”, której wyrazem jest bycie tak samo nieszczęśliwym jak rodzic.
Wspomniane badania Perrota wykazały, że bezpośrednim bodźcem do wejścia w związki niemonogamiczne było u 78 proc. mężczyzn doświadczenie bycia zdradzonym. Wiemy więc, że mężczyźni chcą się w ten sposób uchronić przed ponownym zranieniem. Z kolei u kobiet w 62 proc. są to traumatyczne, bolesne doświadczenia rodzinne, co może prowadzić do szukania zależności, do głębokiego poświęcania się na rzecz trwania związku. Badanie to pokazuje również, że decyzja o niemonogamiczności była własnym, niezależnym wyborem tylko dla 14 proc. kobiet. W znacznej większości zdecydowały się one na to za namową czy wręcz szantażem partnerów.
Podstawą do tworzenia się niemonogamicznych tworów jest przekształcanie się kultury godności w kulturę bycia ofiarą, która promuje niedojrzałość i eksternalizację umiejscowienia kontroli. Termin ten opisuje, gdzie lokujemy odpowiedzialność za swoje życie. Czy w sobie, uznając, że to, co się nam przytrafia, jest w dużej mierze pochodną tego, jacy jesteśmy i co robimy, czy na zewnątrz – gdy uważamy, że jesteśmy ofiarą złych okoliczności lub złych ludzi. Jeżeli jesteśmy skłonni przeżywać siebie jako ofiary i nie brać odpowiedzialności za własne życie, możemy mieć predylekcje do opisanych związków.
Kulturowe normalizowanie stylów relacji opartych na nieuświadomionych deficytach niesie szczególne zagrożenie dla młodych ludzi, ponieważ zakrywa kotarą głęboką miłość jako kierunek aspiracji w związkach. A nazywanie dewiacji normą utrudnia diagnozowanie problemów psychicznych i dążenie do ich rozwiązywania.
Dowiedz się więcej:
Polecamy: Szczęście a związki monogamiczne i otwarte. Jedna z największych tajemnic ludzi