Kultura
Mikołaj, Gwiazdor, a może Dzieciątko. Ten spór wciąż rozpala emocje
21 grudnia 2024
„Rozmawiam i z ekologami, i z myśliwymi. Po obu stronach widzę emocje oraz brak zrozumienia”, tak wieloletni dyrektor warszawskiego ZOO Andrzej Kruszewicz napisał w książce „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”. Zmiany społeczne i prawne mogą wyeliminować w Polsce rekreacyjne polowanie albo… całkowicie je skomercjalizować. Nie wiadomo, jakie będzie rozstrzygnięcie, ale wydaje się, że to myśliwi są dziś zwierzyną.
Członkowie Polskiego Związku Łowieckiego – organizacji, która po 1989 roku stała się swoistym samorządem polskich myśliwych – mają raczej konserwatywne poglądy. Często deklarują się jako „prawdziwi znawcy i obrońcy przyrody”, w przeciwieństwie do „lewicowych pseudoekologów i wegan”. Z rządzącą prawicą powinno im być po drodze. Jednak myślistwo przechodzi z ojca na syna, a wiele osób we władzach PZŁ to krewni działaczy nomenklatury i służb mundurowych jeszcze sprzed 1989 roku. Polscy myśliwi to ponad 100 tysięcy osób mających prawo do trzymania w domu długiej broni.
Dziś większość ludzi Zachodu nie musi samodzielnie zabijać zwierząt, by się wyżywić. Polscy myśliwi swoich kolegów, dla których to mięso jest głównym celem polowania, nazywają dość pogardliwie „mięsiarzami”. Uważają, że istotą współczesnego łowiectwa ma być selekcja gatunków, a także kontakt z naturą, spotkanie w gronie pasjonatów, pielęgnowanie myśliwskiej tradycji i obyczajów, a nawet sportowa rywalizacja w „pozyskiwaniu” dzikich zwierząt. Tak rozumiane myślistwo byłoby więc kontynuacją przedwojennej rozrywki klas wyższych.
Polscy myśliwi to jednak nie tylko prawnicy, lekarze i biznesmeni, którzy chcą się odstresować w lesie, realizując pasję podkreślającą ich status. Poluje też sporo rolników, leśników i innych ludzi żyjących poza aglomeracjami. W środowisku nie brakuje głosów, że myśliwi przynoszą swoim rodzinom najzdrowsze mięso, jakie w ogóle jest w kraju. Przywołany już Andrzej Kruszewicz w książce „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami” pisze, że na wsiach i w lesie poluje się dla mięsa. I twierdzi, że to pierwotne oraz najuczciwsze podejście do łowiectwa.
Z punktu widzenia kulinarnego to jelenie i dziki cieszą się największym zainteresowaniem myśliwych. Dzik przez swoją „wydajność”, a jeleń ze względu na szlachetne mięso. Z roku na rok zmniejsza się liczba chętnych do polowania na ptaki i drapieżniki. Sytuację zmieniłoby zdjęcie ochrony gatunkowej z wilka, który natychmiast stałby się łowieckim wyzwaniem.
Polskich myśliwych jest według różnych szacunków od stu do stu trzydziestu tysięcy, co roku pozbawiają oni życia około półtora miliona zwierząt. Ekolodzy obliczyli, że do końca marca 2021 liczba zabitych w tamtym sezonie okazów miała sięgnąć 2 394 118, w tym 693 563 ptaki. PZŁ te wyliczenia zakwestionował, twierdząc, że nigdy nie realizuje się stu procent planów łowieckich.
W Polsce w roku 2021 było 2537 kół łowieckich. Wypłaciły one rolnikom za szkody łowieckie ok. 78,4 mln zł, a na sprzedaży zabitych zwierząt zarobiły 85,2 mln zł. Myśliwi wyliczają, że wychodzi średnio ok. 2700 zł rocznego zysku na koło. Nie starcza to nawet na dzierżawy obwodów łowieckich od Skarbu Państwa, a koła muszą szukać dodatkowych środków, np. organizując polowania tzw. dewizowe, czyli dla zagranicznych myśliwych.
Myśliwi twierdzą, że każdy z nich, o ile aktywnie poluje, dopłaca do swojej pasji tysiące złotych rocznie. Ekolodzy im odpowiadają, że jak we wszystkich sportach – specjalistyczne stroje, obuwie, broń kosztują krocie. Dziś nikt nie wybierze się na polowanie w dresie i kaloszach z marketu.
Myśliwi ripostują, że ich działania są ważne społecznie, bo choć za główny cel mają oczywiście odbywanie polowań – samodzielnych lub zbiorowych, dbają też o właściwą liczebność gatunków, organizują szkolenia strzeleckie, wspierają sokolnictwo i sztukę pozyskiwania trofeów, popularyzują tradycję i etykę łowiecką. Dlatego chcieliby, aby ich działalność rozumieć jako ochronę przyrody.
Ekolog i dziennikarz specjalizujący się w tematyce ochrony przyrody Robert Jurszo jest zdziwiony, że jeśli to prawda, że współczesne łowiectwo jest narzędziem ograniczania konfliktów między dzikimi zwierzętami a ludźmi, to dlaczego nasi myśliwi uporczywie nie godzą się na zakaz polowania na ptaki? Są niezweryfikowane naukowo doniesienia o gęsiach wyskubujących rolnikom oziminę, ale innych strat gospodarczych ptaki nie powodują. Po co do nich strzelać?
Myśliwi negują też postulat zakazu stosowania amunicji ołowianej w czasie polowań na ptaki nad zbiornikami wodnymi. Rocznie, w każdym kompleksie przebadanych pod tym kątem stawów hodowlanych, do środowiska trafiało blisko 100 kg ołowiu. Na zatrucia narażone były ryby (i jedzący je ludzie). Ale też kaczki grążyce, które połykają śruciny, myląc je z potrzebnymi im do trawienia kamykami (gastrolitami).
Wprowadzona jednak do prawa zmiana, na którą nie zgadzali się myśliwi, to zakaz używania żywych zwierząt do treningu psów myśliwskich. Dziki szczuło się psami w zagrodach, a lisy i jenoty w sztucznych norach. Gdy „norowce” i „dzikarze” uczyły się osaczać i atakować cele, ich ofiary przeżywały ogromny stres, a nawet padały ze strachu. W innych krajach do szkolenia psów od dawna stosowano wypchane zwierzęta pokryte preparatami zapachowymi.
Postulaty środowisk ekologicznych są daleko idące. Lista zwierząt łownych ma być systematycznie zmniejszana, a okresy polowań – skracane. Zieloni proponują zakaz polowań zbiorowych i z nagonką. A także zakończenie polowań na dzikie ptaki przez wprowadzenie w Polsce moratorium na zabijanie 13 gatunków ptaków, wpisanych na krajową listę zwierząt łownych. Kolejne postulaty to utrzymanie zakazu trenowania psów myśliwskich na żywych zwierzętach oraz zakazu udziału dzieci w polowaniach. A także wprowadzenie zakazu dokarmiania przez myśliwych zwierząt dzikich, co zdaniem ekologów zaburza równowagę w przyrodzie i prowadzi do nienaturalnie licznego rozrodu dzików i saren. Zieloni chcą też wyłączenia z gospodarki łowieckiej najcenniejszych przyrodniczo obszarów, jak Puszcza Białowieska, otulina Bieszczadzkiego Parku Narodowego, ostoje ptasie o krajowym i międzynarodowym znaczeniu.
Zgodnie z Ustawą o prawie łowieckim z 1995 r. łowiectwo to element ochrony środowiska przyrodniczego, co oznacza ochronę zwierząt łownych i gospodarowanie nimi zgodnie z zasadami ekologii oraz racjonalnej gospodarki rolnej, leśnej i rybackiej. Zwierzyna to dobro ogólnonarodowe, a jej właścicielem jest Skarb Państwa.
Nowelizacja Ustawy z 22 marca 2018 r. wprowadza zmiany zasad dzierżawy obwodów łowieckich. Do tej pory koła łowieckie miały pierwszeństwo w najmowaniu obwodów łowieckich już wcześniej przez siebie zajmowanych. Pozwalało to kołom użytkować te same obwody przez pokolenia. Teraz bogatsze koła mogą wydzierżawić wiele obwodów, proponując lepsze ceny starostwom powiatowym lub nadleśnictwom. Dalsza liberalizacja otworzy furtkę podmiotom prywatnym lub zagranicznym organizacjom łowieckim. Być może okaże się, że także w łowiectwie bogatsi mogą więcej.
Zwłaszcza gdyby dodatkowo zlikwidować długotrwałe szkolenie myśliwskie, wydając – na wzór USA – odpłatne licencje na polowania. W Stanach Zjednoczonych państwowy Wildlife Service wydaje pozwolenie na polowanie każdemu, kto zapłaci, ma legalnie broń i zobowiąże się przestrzegać zasad opisanych w licencji. Nie ma znaczenia jego doświadczenie myśliwskie czy przynależność do organizacji łowieckich. U nas przy takim systemie nastąpiłaby wielka wymiana składu osobowego polskich myśliwych. Łowiectwo w Polsce zmierzałoby w stronę komercjalizacji, według myśliwych – kosztem etyki, zaangażowania i profesjonalizmu.
Na razie pierwszym krokiem w drodze na polowanie jest w Polsce roczny staż w kole łowieckim. Stażysta uczestniczy w różnych obowiązkach koła, ale na polowaniu tylko obserwuje. Później idzie na kurs organizowany przez PZŁ, składającym się z wykładów i szkolenia strzeleckiego. Kurs kończy egzamin przed przedstawicielami PZŁ, władz województwa, dyrektorem regionalnym Lasów Państwowych i komendantem wojewódzkim policji.
Ci, którzy go zdali, by polować na zwierzynę płową, czyli jelenie, daniele i sarny, muszą odbyć trzyletni staż. Myśliwi mogą dodatkowo dokształcać się z kynologii, wabienia, trofeistyki. Muszą też skończyć osobny kurs, jeśli chcą w imieniu koła szacować szkody powstałe w uprawach przez żerowanie zwierząt.
Podstawowy koszt udziału w polowaniach to opłata za ubezpieczenie i przynależności do PZŁ, czyli ok. 500 zł rocznie. Myśliwi płacą też za zabite zwierzęta, jeśli wykorzystują je na własne potrzeby. Wydają pieniądze na samochody terenowe, paliwo, amunicję, treningi strzeleckie na strzelnicy, na stroje, za zakup, szkolenie i utrzymanie psów.
Nowelizacja prawa łowieckiego nakazuje im odpłatne badania lekarskie. Polujący się przeciwko nim burzą, jednak biorąc pod uwagę wypadki, śmierci myśliwych i osób postronnych, słynne „pomylił z dzikiem”, które weszło do języka potocznego, testy lekarskie nie są bezpodstawne. Myśliwi obawiają się jednak, że koszty i obowiązkowe badania wyeliminują z łowiectwa seniorów, którzy najwięcej wiedzą o gospodarce łowieckiej.
Uważają, że gdy zmniejszy się liczba myśliwych, a w konsekwencji będą padać koła łowieckie, to państwo w końcu weźmie na siebie odstrzały przerośniętych populacji dzikich zwierząt, na przykład lisów, które w wyniku szczepień na wściekliznę są na tyle liczne, że zagrażają innym gatunkom. Będzie to droższe, niż gdy strzelali myśliwi. To państwo, a nie koła łowieckie będzie też pokrywać koszty szkód w uprawach.
Ekolodzy z organizacji zrzeszonych w Koalicji Niech Żyją! byliby zachwyceni, gdyby udało się w ogóle wyeliminować rekreacyjne i komercyjne polowania. W takim – kolejnym już możliwym w przyszłości w Polsce systemie łowieckim – to administracja państwowa sprawowałaby kontrolę nad dobrostanem zwierząt wolnożyjących. PZŁ nie musiałby być jedynym związkiem łowieckim. Mogłoby działać kilka organizacji myśliwych. PZŁ mógłby też zostać rozwiązany.
Ostatnio myśliwi i ekolodzy tylko raz wystąpili wspólnie. Gdy rozprzestrzeniał się afrykański pomór świń (ASF), hodowcy trzody chlewnej domagali się od rządu ratunku dla ich biznesu. Rząd nakazał radykalne zwiększenie odstrzału dzików w Polsce. Oprócz środowisk ekologicznych masowemu odstrzałowi sprzeciwili się niektórzy myśliwi, uznając go za sprzeczny z etyką łowiecką.
W 2017 roku międzyresortowy zespół ds. ASF nakazał ówczesnemu ministrowi środowiska, Janowi Szyszce – we współpracy z kołami łowieckimi zredukować liczbę dzików do bardzo niskiego poziomu. Zarząd Główny PZŁ zlecił kolom łowieckim wykonanie redukcji do 30 listopada 2017 roku pod groźbą wykluczenia koła z PZŁ. Większość kół łowieckich w Polsce nakazu nie wykonało, ale nie poniosło konsekwencji. Nie istniały ku temu podstawy prawne – koło łowieckie nie było wówczas zobowiązane do wykonywania poleceń administracji rządowej. Myśliwych do strzelania zachęciły dopiero sowite wypłaty za każdego martwego dzika.
Dzisiejszy kształt Ustawy o prawie łowieckim i statutu PZŁ daje rządowi możliwość wywierania wpływu na koła łowieckie i myśliwych (art. 22 statutu PZŁ o treści: „Do zadań koła należy: […] uczestnictwo w realizacji zadań zlecanych przez ministra właściwego do spraw środowiska”).
Spór z rządem na razie ucichł, myśliwi są natomiast w gorącym konflikcie z ekologami w kwestii dalszej ochrony wilków. Ekolodzy uważają, że opór myśliwych wobec ich postulatów może wynikać z obawy, że ustąpienie w jednej sprawie uruchomi lawinę zmian w łowiectwie, która w przyszłości – być może – w ogóle je wyeliminuje. Bo łowiectwo przestaje być potrzebne, gdy istnieją inne, skuteczniejsze i bardziej etyczne sposoby rozwiązywania konfliktów na linii ludzie – dzikie zwierzęta.
Jak się wydaje, w tej chwili to myśliwi stali się więc obiektem łowów… medialnych. Sami myśliwi przyznają, że choć zabijają zaledwie promil zwierząt w porównaniu z przeciętnym rzeźnikiem, to właśnie oni mają w społeczeństwie coraz gorszy PR. Kolega na serio zawstydził się i zmieszał, gdy w miejscu publicznym pozdrowiłem go tradycyjnym „darzbór”, napisał na swoim blogu myśliwy Krzysztof Turowski. Być może decydujący głos będzie należał do społeczeństwa i jego wrażliwości.
Źródła: