Nauka
Badania Wenus. Sonda NASA odkryła najnowsze szczegóły
14 listopada 2024
Sklepowa torebka foliowa służy nam średnio przez 25 minut. Rozkłada się od 100 do 400 lat. Statystyczny Polaków zużywa ich rocznie ponad 300. Oficjalnie, bo szara strefa torebek foliowych w naszym kraju kwitnie
Jeszcze 30 lat temu, idąc na zakupy, każdy z nas zabierał do sklepu spożywczego, mięsnego czy warzywniczego własną torbę. Na miejscu sprzedawczyni cały upolowany lub wystany przez nas w długich kolejkach towar po prostu nam podawała, zawijała w pergamin (mięso i wędliny), a produkty sypkie (makaron, kawa czy słodycze) wrzucała do szarej papierowej torebki (o ile oczywiście takowe miała na stanie). Później wszystko lądowało i tak w jednej, przyniesionej przez nas wielkiej torbie zakupowej.
Wyjątkiem był papier toaletowy, do którego przenoszenia wystarczał zwykły sznurek. Ten przewlekało się przez dziurkę w każdej rolce i po prostu zawieszało dumnie na szyi, jak zdobycz wojenną. Nawet ogórki kiszone dostawaliśmy zawinięte – nie w torebkę foliową, ale w gazetę, no chyba że klient przyniósł ze sobą do sklepu własny słoik.
W latach 80. i 90. ubiegłego wieku plastikowa reklamówka wielokrotnego użytku wykorzystywana była tylko przy specjalnych okazjach. Torby z napisem Marlboro, Pewex czy Baltona po każdorazowym powrocie ze sklepu były czyszczone i składane pieczołowicie w szufladzie – do wykorzystania kolejnym razem. Służyły miesiącami.
Taka kolorowa i wytrzymała reklamówka z uszami była istnym skarbem i oznaką luksusu. Owe szpanerskie torby w połowie lat 80. można było kupić za 15 centów w sieci sklepów i kiosków walutowych Pewex lub na bazarach takich jak Kleparz w Krakowie, bazar Różyckiego w Warszawie czy „Ciuchy” w Rembertowie. Gdy nie było nas stać na takie „ekstrawagancje” – trzeba było sobie radzić po swojemu.
Żadna gospodyni wychodząca z domu nie mogła zapomnieć o własnej torbie, siatce czy choćby sznurku. Te „zakupowe atrybuty” zajmowały poczesne miejsce w naszych PRL-owskich mieszkaniach, wisząc w przedpokojach i na klamkach drzwi do kuchni, lub czekały na wykorzystanie – zwinięte w eleganckich damskich torebkach albo saszetkach. Klasyczne torby na zakupy wykonane były z szarej plecionki, bawełny czy mocnego, kolorowego plastiku. Świetnie nadawały się także torby uszyte ze starych firanek lub zasłon. Najbardziej popularne były jednak koszyki z wikliny i zwykłe siatki. Służyły latami. Nosiliśmy w nich butelki z mlekiem, pieczywo, ziemniaki, pomidory, mięso czy wędlinę.
Prawdziwy przełom w wykorzystywaniu toreb foliowych nastąpił pod koniec ubiegłego wieku, kiedy w Polsce otwarto pierwsze super- i hipermarkety. Już niepotrzebne były własne torby, siatki czy sznurek. Sklepy wielkopowierzchniowe aż kipiały od plastiku, w który pakowane było dosłownie wszystko. Mało tego, przy kasach gigantyczne nieraz zakupy złożone z kilkudziesięciu produktów przepakowywane były jeszcze w większe, bezpłatne foliówki.
Po prostu żyć nie umierać! Już nie trzeba było ich składać w szufladach, ale po prostu po przyjściu do domu lądowały w koszu. W 2015 r. statystyczny Polak zużywał 470 toreb foliowych – i to już po wprowadzeniu przez większą liczbę dużych sklepów odpłatności za nie. Tylko w 2017 r. zużyliśmy aż 11 mld takich toreb. To dużo. Bardzo dużo.
Okazało się, że ten problem nie dotyczył tylko naszego kraju. Cała Europa zalewana była folią i handlowy plastik zaczął stanowić poważne zagrożenie dla środowiska naturalnego. Zgodnie z dyrektywą unijną w 2018 r. Polska wprowadziła ustawę nakładającą tzw. opłatę recyklingową na torby z tworzywa sztucznego. Dotyczyło to jedynie toreb lekkich, czyli tych o grubości od 15 do 49 mikrometrów. Wszystkie torby grubsze potraktowane zostały jako torby wielokrotnego użytku.
Efekt ekologiczny po części został osiągnięty. Zużycie foliówek w przypadku statystycznego Polaka spadło z 470 do 300 rocznie, ale problem nie został rozwiązany. Ponadto wpływy do budżetu – zamiast planowanych 250 mln zł – wyniosły zaledwie 80 mln zł. Sklepy wykorzystały bowiem nieścisłość w ustawie i pobierając opłaty za torby grubsze, nie płaciły opłaty recyklingowej.
By ratować sytuację, ustawę znowelizowano i od 1 września tego roku wszystkie sklepy detaliczne zobowiązane są do pobierania opłaty recyklingowej w wysokości 20 gr plus VAT od wszystkich torebek z tworzywa sztucznego. Niestety znów w ustawie nie uwzględniono tzw. zrywek, czyli toreb w które zawijamy np. warzywa, owoce czy bułki, a które dostępne są w nieograniczonej ilości w każdym sklepie. To one są największym zagrożeniem dla środowiska. Wcześniej markety wykorzystywały lukę w prawie, a teraz robią to sami kupujący.
Przez dwa pierwsze dni obowiązywania nowej ustawy przyglądałem się, jak wyglądają zakupy w „nowej rzeczywistości foliowej”. Po pierwsze, w żadnym sklepie popularnych międzynarodowych sieci spożywczych nie znalazłem choćby wzmianki o tym, iż należy dbać o środowisko naturalne i nie trzeba każdego towaru pakować w oddzielną torebkę „zrywkę”. Rolki z foliówkami jak wisiały przy stoiskach z warzywami i owocami tak wiszą. Po drugie, do klientów zapewne dotarła informacja o wprowadzeniu opłaty za każdą torbę, ponieważ zaczęli pakować do tych „zrywek” już nie tylko warzywa i owoce, ale także nabiał, puszki, zamknięte próżniowo kiełbasy i mięsa, a nawet cukier.
Zapytałem nawet starszą panią, czy nie boi się, że cienka torebka zwyczajnie pęknie pod ciężarem trzech kilogramów cukru.
„Nie pęknie” – odpowiedziała. – „Wsadziłam aż osiem foliówek jedna w drugą. Wytrzyma”.
„Nie mam zamiaru za nic dodatkowo płacić” – w innym sklepie stwierdził mężczyzna w średnim wieku pytany, dlaczego swoje zakupy zapakował do kilkunastu darmowych torebek. – „I tak wszystko jest bardzo drogie”.
Naprawdę przedziwnie wyglądają od 1 września lady przy kasach w supermarketach. Towary są popakowane w darmowe torebki, a później wszystko i tak ląduje we własnych siatach, znika w przepastnych wózkach na kółkach lub w bagażnikach samochodów.
Jeden z pracowników wielkiej sieci sklepów spożywczych przyznał, że w ciągu zaledwie dwóch dni liczba zużywanych przez klientów bezpłatnych „zrywek” wzrosła czterokrotnie. W innym sklepie kierownik supermarketu powiedział, że w zaledwie dwie godziny ukradziono sześć gigantycznych rolek z bezpłatnymi „zrywkami”. Ludzie nie chcą płacić za wytrzymałe torby foliowe i robią wszystko by gdzieś poupychać zakupiony towar. Oczywiście za darmo.
Bazary owocowo-warzywne to miejsca wyglądające tak, jakby nie obowiązywało tam żadne prawo dotyczące recyclingu. Tu panuje wolna amerykanka. Wszystko pakowane jest nie do toreb „zrywek”, ale w wytrzymałych foliówkach lądują nawet najcięższe produkty.
Na największym targowisku w Krakowie, przy placu Imbramowskim, odnoszę wrażenie, jakby nikt zawracał sobie głowy ochroną środowiska. Liczą się tylko zysk, czas i wygoda. Pomimo tego, że na targ wybrałem się po 10 kg pomidorów z wiklinowym koszykiem, wszystko zapakowano mi w pięć wytrzymałych toreb.
„Wygodniej mi ważyć i pakować” – usłyszałem odpowiedź na pytanie, po co mi te wszystkie torby.
Na pytanie, czy ktokolwiek kontroluje liczbę i jakość wykorzystywanych toreb foliowych, usłyszałem śmiech i komentarz, żebym się nie czepiał, skoro za reklamówki nie płacę.
Podobnie dzieje się na Zieleniaku, jednym z największych bazarów owocowo-warzywnych w Warszawie. Tu torby foliowe wiszą przy każdym straganie i można je brać bez żadnych ograniczeń. Jeden ze sprzedawców przyznał, że dziennie rozdaje ponad 1 tys. takich bezpłatnych reklamówek. Na Zieleniaku znajduje się ponad 40 stoisk, łatwo więc policzyć, ile toreb codziennie trafia do koszy, a później na wysypiska śmieci lub – co gorsza – do Wisły.