Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
To najniebezpieczniejszy konflikt zbrojny współczesnego świata. Libia coraz bardziej pogrąża się w chaosie, a do kraju napływają kolejne transporty broni
Wojna domowa w drugim po Algierii największym państwie Afryki Północnej trwa nieprzerwanie od pięciu lat. Tak naprawdę nie chodzi w niej o rządzenie krajem położonym na suchej jak pieprz Pustyni Libijskiej, lecz o gigantyczne złoża ropy naftowej, rafinerie i porty Morza Śródziemnego. Libia produkuje ponad 1,2 mln baryłek ropy dziennie. Jest więc o co się bić i czym płacić za kupowaną broń.
Walki nasiliły się w kwietniu, gdy wojska gen. Chalify Haftara, dowódcy samozwańczej Libijskiej Armii Narodowej, rozpoczęły bitwę o stolicę Libii w celu obalenia Rządu Jedności Narodowej Mustafy as-Sarradża. Haftar poczuł się na tyle pewny, że rozpoczął atak na Trypolis w momencie, gdy w stolicy przebywał sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres.
Ofensywa wytraciła jednak początkowy impet, a lotnictwo i artyleria bombardują i ostrzeliwują miasto już od ponad dwóch miesięcy. Z danych WHO wynika, że do tej pory w Trypolisie zginęło prawie 700 osób, a kolejne 3 tys. zostało rannych. Co najmniej 90 tys. mieszkańców musiało opuścić swoje domy. Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji tylko 31 maja z Trypolisu wysiedlono prawie 3,5 tys. osób.
W niedzielę as-Sarradż zaproponował zorganizowanie „libijskiego forum pojednania”, które zakończyłoby wojnę domową. Apel został wystosowany do wszystkich sił politycznych „szanujących pokojowe i demokratyczne rozwiązania kryzysu”. Politycy mieliby przygotować mapę drogową wyborów parlamentarnych i prezydenckich, a wybory miałyby odbyć się do końca roku.
W telewizyjnym wystąpieniu as-Sarradż w zasadzie wykluczył z tego forum gen. Haftara, twierdząc, że w Libii „nie może być miejsca dla autorytetów i dyktatorów, których ręce splamiła krew”. Generał na razie nie odpowiedział na apel premiera, ale jego współpracownicy poinformowali już dziennikarzy, że na pewno odrzuci koncepcję zarysowaną przez premiera.
W tej chwili Libia jest podzielona pomiędzy słabnący rząd as-Sarradża na zachodzie a Libijską Armię Narodową kontrolującą południowy-wschód. Nie brakuje obaw, że bitwa o Trypolis – niezależnie od jej wyniku – może zaostrzyć wojnę domową do skali przemocy po powstaniu z 2011 r., które obaliło ekipę płk. Muammara Kadafiego. Haftara z całą mocą wspierają Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska, a także Francja i Włochy, kraje, które generał odwiedził pod koniec maja, gdzie spotkał się z prezydentem Macronem i premierem Conte. Po stronie generała jest także Rosja wspierająca jego „działania stabilizacyjne”.
Dwa lata temu Haftar odwiedził nawet pokład przepływającego wzdłuż libijskiego wybrzeża rosyjskiego lotniskowca „Admirał Kuzniecow”. Ta polityczna demonstracja miała wzmocnić jego pozycję w regionie. Według angielskiej prasy w Libii stacjonowała również prywatna rosyjska firma wojskowa, Grupa Wagnera. Ponad trzy tysiące rosyjskich najemników pilnowało tamtejszych instalacji naftowych, a także szkoliło żołnierzy podległych Haftarowi.
Po drugiej stronie konfliktu jest rząd Mustafy as-Sarradży, który ma silny mandat do sprawowania władzy w Libii. W 2016 r. został on uznany przez ONZ. Militarnie rząd w Trypolisie wspiera przede wszystkim Turcja. W połowie maja do Libii przypłynął statek pod banderą Mołdawii, który wyruszył z tureckiego portu Samsun. Okręt wyładowany był wszelkiego rodzaju sprzętem wojskowym, w tym zestawem nowoczesnych pojazdów opancerzonych Kirpi II i Vuran, wyprodukowanych nad Bosforem, a także pociskami przeciwpancernymi, przenośnymi systemami obrony powietrznej, lekką bronią i najnowocześniejszymi dronami bojowymi. Rząd w Trypolisie popiera także Katar – bardziej motywowany względami ideologicznymi niż praktycznymi.
Władze Stanów Zjednoczonych nie zajęły jednoznacznego stanowiska w sprawie obecnego kryzysu. Z jednej strony sekretarz stanu Mike Pompeo potępił działania Haftara, ale z drugiej prezydent Donald Trum odbył rozmowę telefoniczną z generałem i zadeklarował poparcie walk z terroryzmem, co wielu obserwatorów odebrało jako poparcie dla jego kampanii wojskowej. Jak na razie nie jest jasne, które z tych podejść do wydarzeń w Libii ostatecznie zwycięży w Waszyngtonie. Swojego stanowiska w tej sprawie nie wyraził jeszcze Pentagon.
Wojny domowej w Libii nie można traktować tylko jako lokalnego konfliktu afrykańskiego, tak jak ma to miejsce w przypadku Sudanu. W grę wchodzi bowiem bezpieczeństwo energetyczne połowy Europy Zachodniej oraz bezpieczeństwo szlaków, z których korzystają tankowce zmierzające z Bliskiego Wschodu do USA i Kanady. Zdają sobie z tego sprawę politycy w Paryżu, Rzymie, Kairze, Rijadzie, Moskwie i Waszyngtonie. Ale, chcąc nie chcąc, debatują na temat rozwiązania kryzysu w Libii z człowiekiem, który nie ma do tego mandatu.
W świecie dyplomacji nieczęsto się zdarza, by głowy najważniejszych państw rozmawiały jak równy z równym z samozwańczym dowódcą niewielkiej w skali globu armii. Haftar ma jednak bardzo silne karty w ręku i każdy, kto myśli rozsądnie, musi się z nim liczyć. Tymi kartami, a w zasadzie jedną kartą przetargową, jest ropa tankowana codziennie do samochodów jeżdżących po europejskich drogach. Od początku stycznia ropa na światowych rynkach podrożała już o 35 proc., a duży wpływ na jej cenę miała właśnie sytuacja w Libii.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że prawdziwe problemy z Libią – w skali globalnej – dopiero się zaczynają, bo wojna w tym kraju nasila się z każdym kolejnym dniem. Po udanej ofensywie dyplomatycznej gen. Haftara oraz rozpaczliwym apelu premiera as-Sarradży o „libijskie forum pojednania” górę wzięły rozwiązania siłowe. Od sobotniego wieczora płoną zaatakowane z powietrza ogromne magazyny paliw w okolicach lotniska w stolicy Libii.
Haftar zapowiedział, że w przypadku zdobycia Trypolisu w Libii zostanie utworzony nowy Rząd Jedności Narodowej. Tym samym generał dał jasny sygnał swoim przeciwnikom, że będzie walczył aż do pełnego zwycięstwa.