Poważny kryzys w zdrowotnym raju Europy

Problemy pojawiły się, gdy ograniczono wydatki na szpitale i lekarzy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Kryzys rozpoczął się na prowincji, skąd lekarze wyjechali do miast

„Nasz system opieki zdrowotnej był jednym z najlepszych na świecie, ale obawiam się, że upadł. Dzisiaj udzielamy mu pierwszej pomocy, walczymy, by przetrwał” – mówi Linda Pillon, strajkująca francuska pielęgniarka

Francuski system zdrowia, w rozmowach Polaków, Ukraińców a nawet Amerykanów był niczym mityczne Eldorado. Bo bycie Francuzem gwarantuje dostęp do leczenia na poziomie, który w Polsce spełniają jedynie prywatne kliniki. Pięć lat temu nawet najbardziej rozwinięte kraje europejskie stawiały Francję za legislacyjny wzór dla podwyższania standardów opieki zdrowotnej.

Przykładem może być choćby opieka przysługująca po porodzie. Matka we Francji ma wtedy do dyspozycji opłacaną przez państwo pomoc domową, która kilka razy w tygodniu odciąża ją w domowych obowiązkach, takich jak pranie, sprzątanie, czy gotowanie. W tym czasie rodzicielka może w spokoju budować więź z dzieckiem lub pozostawić sobie czas wolny.

Choroba szpitala publicznego

Niestety, coś zaczęło się psuć w zdrowotnym raju Europy. Tak dobrze zorganizowany system potrzebował gigantycznych zasobów finansowych, z których postanowił skorzystać prawicowy rząd. Problemy pojawiły się, gdy ograniczono wydatki na szpitale – w rezultacie o połowę zmniejszyła się liczba łóżek dostępnych dla pacjentów (co oznacza, że średnio połowa pacjentów została skierowana do kolejki oczekujących na leczenie), przewidziano także mniej etatów dla lekarzy.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Kryzys zaczął się na prowincji, skąd lekarze wyjechali do miast. We Francji zaczęły powstawać tzw. „medyczne pustynie”. Coraz większe obszary zostawały bez potrzebnej liczby medyków. Lekarze, którzy zostali na wsiach musieli przyjmować coraz więcej pacjentów, za tę samą pensję. Także oni zaczęli uciekać do miast, m.in. z powodu wypalenia zawodowego. 

Z powodu braku specjalistów zdesperowani pacjenci musieli jeździć do większych ośrodków i korzystać ze szpitalnych oddziałów pomocy ratunkowej (we Francji szpitale pełnią też rolę przychodni w nagłych wypadkach, tzw. urgences). W miastach znacząco wydłużyły się kolejki do lekarzy specjalistów.

Według dziennika „Le Monde”, na konsultację do kardiochirurga w Paryżu trzeba czekać cztery miesiące. Dla Francuzów przyzwyczajonych do sprawnej opieki zdrowotnej, taki okres oczekiwania to prawdziwy dramat. Polacy mogliby o takim kryzysie pomarzyć, bo do niektórych specjalistów trzeba czekać w kolejce ponad dwa lata (dane z badania fundacji Watch Helath Care). 

W efekcie na francuskim SOR-ze meldowało się  tysiące pacjentów, którzy nie chcieli odkładać leczenia na później, co wydaje się całkiem rozważnym zachowaniem. Prof. Yonathan Freund z paryskiego szpitala Pitie-Salpetriere powiedział w radiu France Inter, że sytuacja na oddziałach ratunkowych jest „symptomem tego, jak chory jest szpital publiczny”. Liczba pacjentów zgłaszających się na ostre dyżury podwoiła się, a liczba łóżek się zmniejszyła – podkreślił.

We Francji strajkowało ponad 90 służb ratowniczych. Tuluza, czerwiec 2019 r. (ALAIN PITTON / NURPHOTO / GETTY IMAGES)

Jego słowa potwierdzają dane przytoczone przez uczestników debaty we France Info z 11 czerwca: „Ostre dyżury w 1996 roku przyjęły 10 mln pacjentów, a w 2016 roku – już 21 mln”.

Sporym utrudnieniem okazuje się 35-godzinny tydzień pracy lekarza (skrócony o pięć godzin w stosunku do zwykłego tygodnia pracy). Przepis ustalony w tłustych latach francuskiej służby zdrowia, w założeniu miał pozwolić lekarzom poprawić jakość usług. Teraz są zmuszeni do przyjmowania większej liczby pacjentów w krótszym czasie. Stąd coraz więcej lekarzy wypalonych zawodowo.

„Mają coraz więcej pracy, ale siła nabywcza zarobków pracowników szpitali w ostatnim dziesięcioleciu poważnie spadła” – ubolewał w wywiadzie dla tygodnika „Challenges” prof. Pierre-Louis Bras

Skrócony czas pracy pogłębił kryzys kadrowy. „Do szpitali trzeba przyjąć 100 tys. pracowników, a do domów opieki – 200 tysięcy” – ocenił w wywiadzie dla radia RFI Christophe Prudhomme, lekarz pracujący na ostrym dyżurze w Bobigny na północ od Paryża.

Narastający bunt urgences

To wszystko znacznie przerosło cierpliwość pracowników szpitali. Skłonne do buntu przeciwko władzy społeczeństwo francuskie poparło strajk, który trwa już trzeci miesiąc. To właśnie lekarze i pielęgniarki ze oddziałów typu urgences (czyli zarówno ostrego dyżuru jak i szpitalnych przychodni) przerwali pracę, nie godząc się na „tragiczne warunki pracy”, jak określali choćby zapchane pacjentami korytarze.

„Nasz system opieki zdrowotnej był jednym z najlepszych na świecie, ale obawiam się, że upadł” – podkreśliła w rozmowie z dziennikiem „Guardian” Linda Pillon, pielęgniarka z pogotowia ratunkowego szpitala w Tulonie. „Dzisiaj udzielamy mu pierwszej pomocy, walczymy, by przetrwał” – dodała.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy ponad 50 placówek urgences dołączyło do protestu przeciwko ograniczaniu wydatków na służbę zdrowia.

Christophe Prudhomme obawia się, że Francuzi podzielą los Brytyjczyków. „Przez lata obserwowaliśmy cięcia w Narodowej Służbie Zdrowia w Wielkiej Brytanii. Rząd może szybko udusić system ochrony zdrowia, ponieważ jest finansowany z podatków ogólnych, podczas gdy we Francji jest to trudniejsze ze względu na finansowanie z określonych płatności – z tytułu zabezpieczenia społecznego. Choć od lat stawiamy temu opór, nasz system się załamuje” – tłumaczył.

Protest lekarzy w Tuluzie, 11 czerwca 2019 r. (ALAIN PITTON / NURPHOTO / GETTY IMAGES)

Do tego doszła kwestia zarobków – skoro drastycznie spadła liczba zatrudnionych lekarzy, automatycznie etatowcy przejęli więcej obowiązków, co nie wiąże się z żadnymi premiami. Co prawda, jakiś czas temu Agnès Buzyn, francuska minister zdrowia obiecywała dodatki do pensji, lecz – jak sama zaznaczyła – w pierwszej kolejności rząd musi „zareagować na sytuację kryzysową w obszarach, które czują się opuszczone”.

Abdel Dougha jest asystentem opieki zdrowotnej. Pracuje na nocnej zmianie w izbie przyjęć  szpitala Saint-Antoine w Paryżu, który od marca prowadzi ciągłą akcję strajkową. „Rząd musi zrozumieć i uznać fakty. Tak długo ostrzegaliśmy polityków przed kryzysem, a dopiero teraz zaczynają nas słuchać” – zaznaczył.

Rządowa walka z „medycznymi pustyniami”

Rząd postanowił odpowiedzieć na postulaty pacjentów i pracowników medycznych proponując zmiany w prawie, mające usprawnić system opieki zdrowotnej. W ubiegłym tygodniu Senat przyjął ustawę o reformie służby zdrowia, dodając do tekstu przyjętego wcześniej przez Zgromadzenie Narodowe (izbę niższą parlamentu) zapis o „walce z pustyniami medycznymi”.

Propozycje rządu to m.in. ułatwienia dla zatrudnienia lekarzy z innych krajów Unii Europejskiej oraz płatne praktyki dla studentów ostatniego roku medycyny, jeśli odbędą je w miejscach, gdzie brakuje lekarzy. Absolwenci uniwersytetów medycznych będą mogli liczyć na ulgi podatkowe i zwolnienia ze składek na świadczenia społeczne. Senat zatwierdził także zapis o rezygnacji Francji z obowiązującego od wielu lat ograniczenia liczby studentów medycyny (ostatni zapis przyniósłby efekty dopiero za 10 lat).

Ustawa nie przypadła do gustu francuskim lekarzom, którzy dostrzegają w niej próbę załatania dziur, czyli bieżących problemów z kolejkami, niż starania o przywrócenie służbie zdrowia dawnej kondycji. Obawiają się, że nowe prawo jest wycelowane przeciwko nim, a miejsce prawdziwych specjalistów zajmą „gorsi” importowani doktorzy m.in. z Polski.

„W licznych regionach, szczególnie wiejskich, lekarzy francuskich zastępują świeżo przybyli do Francji Polacy i Rumuni, często nieznający nawet języka” – narzekał Fabien Roussel, deputowany z partii komunistycznej, w rozmowie z Radio-Sud.

Prezydent Francji Emmanuel Macron, przyznał, że szpitale zmagają się z brakiem lekarzy rodzinnych na obszarach wiejskich, zamykaniem klinik; a także ograniczeniami budżetowymi.
Podczas zeszłorocznego przemówienia na temat przyszłości opieki zdrowotnej zaznaczył: „Bez zmian system szpitalny upadnie. Musimy przemyśleć, jak zorganizujemy opiekę zdrowotną przez następne 50 lat. ”

Protest żółtych kamizelek. Paryż, maj 2019 r. (GUILLAUME PINON / NURPHOTO / GETTY IMAGES)

„Ustawa proponowana przez rząd nie ma nic wspólnego z szumnie zapowiadaną długofalową reformą zdrowotną” – komentuje dla Holistic Jakub, polski lekarz pracujący we Francji. „Ja to wszystko pamiętam z mojej pracy w Polsce, przed emigracją. Teraz politycy szukają rozwiązań: »Jak za mniej pieniędzy, zrobić więcej«. Jakość francuskich usług medycznych spada i będzie spadać, jeśli to nieszczęsne prawo wejdzie w życie. Rządzący mówią nam, obywatelom, między słowami: to, co mieliście, było za dobre i za drogie. Postanowiliśmy to popsuć, bo na to nie zasługujecie” – dodaje.    

Umieramy w kolejkach

Należy jednak pamiętać, że to co dla Francuzów jest koszmarem, wielu obywateli krajów Europy Środkowo-Wschodniej uznałoby za medyczny raj. „Cztery miesiące w kolejce do specjalisty? W ciemno bym brała taki kryzys!” – mówi Henryka Malek. „Mam 75 lat i muszę czekać dwa lata w kolejce do endokrynologa (tarczyca), rok do okulisty (jaskra) i pół roku do naczyniowca (żylaki)” – dodaje.

Politycy z naszej części Europy traktują system opieki zdrowotnej, niczym ropiejący wrzód. Dla każdego rządu od 1989 roku kolejne reformy ministra zdrowia oznaczały głównie pasmo wizerunkowych porażek. Czasem można odnieść wrażenie, że władza najchętniej pozbyłaby się problemu, laserowo usuwając systemową narośl, a obywatelom kazała leczyć się w prywatnych klinikach.

Tymczasem ochrona zdrowia to jeden z najważniejszych filarów państwa. Gdzie indziej, jeśli nie tam, powinny być przekazane pieniądze z podatków obywateli? Wynika to z pewnej umowy, jaką rząd zawiera z każdym obywatelem: „Zabierzemy ci sporą część pensji, obciążymy podatkami, a w zamian umożliwimy bezpieczne życie w naszych granicach”. Jednak nie ma mowy o bezpieczeństwie, tam gdzie potencjalnie zagrożone jest nasze zdrowie. Państwo niesprawne do leczenia narodu jest słabe i wadliwe.

„My, seniorzy umieramy w kolejkach do lekarza. Dosłownie, po śmierci zwalniamy komuś miejsce do kilku, a czasem kilkunastu specjalistów. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy umarła moja przyjaciółka” – mówi Malek. „Pomyślałam wtedy, że mamy wspólnego ortopedę i mogłabym wcisnąć się na jej termin; ona wizytę miała w następnym miesiącu, ja za pół roku. System ochrony zdrowia przez całe życie odbierał mi godność, którą inne narody dostają z automatu. Właśnie o to walczą Francuzi. Żeby rząd nie ograbił ich z godności. Szkoda, że Polacy nie mają na to siły” – podkreśla.

Źródła: Guardian, PAP, Reuter, FranceInfo, FranceNews, France24/RFI, FranceInter, Le Monde, Watch Helath Care, Challenges

Opublikowano przez

Wiktor Cyrny


Reportażysta, dziennikarz, filmowiec. Pisał m.in. dla „Newsweeka”, „Wprost” czy „Krytyki Politycznej”, współtworzył dokumenty Canal+ Discovery. Za swoje reportaże otrzymał m.in. nagrodę Ambasady Stanów Zjednoczonych (dwukrotnie: w 2012 i 2013), oraz stypendium Telewizji Polskiej (2014). Podwójny magister UW na kierunkach: film dokumentalny (MISH) i dziennikarstwo. Jego trzy największe pasje to: czytanie, pisanie i podróżowanie - najlepiej ze sobą połączone. Miłośnik arabskich barłogów, afrykańskich miast i europejskiej wolności.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.