Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Przedwojenny „Mały rocznik statystyczny” podaje, że jeszcze w 1921 roku 20 z 27 milionów Polaków zamieszkiwało wieś
Przekonanie, że Polska narodziła się wraz z chrztem Mieszka I, czyli w 966 r., jest dość powszechne. Fundamenty polskości, jaką znamy, tkwiłyby w takim ujęciu wyłącznie w tradycji chrześcijańskiej, ewentualnie greckiej czy rzymskiej. Maria Janion zajmująca się badaniem polskiej kultury i literatury w jednej ze swoich książek stwierdza, że radykalne odcięcie się od słowiańskich korzeni, mitologii i podążającej za nią wizji świata, które dokonywało się na początku drugiego stulecia, nie pozostało bez wpływu na późniejszą – chrześcijańską już – kulturę.
Prześwity owej dzikiej słowiańskości Janion nazywa czymś „niesamowitym”. Słowo to użyte zostaje jednak w nieco innym niż popularne znaczeniu. We freudowskiej wersji psychoanalizy oznacza ono coś, co znajduje się pomiędzy swoim a nie swoim, jest jednocześnie własne i obce. Freud podaje konkretne przykłady w postaci odciętych członków, odrąbanej głowy, dłoni oddzielonej od ręki, niczym w bajce Hauffa, czy stóp, które same tańczą. Wszystkie te elementy mają w sobie coś niesamowitego, zwłaszcza jeśli – tak, jak we wspomnianym tu ostatnim przykładzie – przypisuje się im cechę samodzielnej aktywności.
W tym właśnie ujęciu za coś niesamowitego można uznać także wypartą z polskiej tożsamości chłopskość, która również nie jest ani swoja, ani obca. Jest odciętą, ale własną dłonią czy może lepiej niczyimi – bo przecież nie „naszymi szlacheckimi” – stopami, które same tańczą. Tradycje chłopskie są jednak bardziej nasze, niż nam się wydaje. I to z bardzo prostych powodów.
Chłopstwo przez całe wieki było klasą dominującą pod względem liczebności. Mowa tu nie tylko o zamierzchłej przeszłości. „Mały rocznik statystyczny” z 1939 r. podaje, że jeszcze w 1921 r. 20 z 27 mln Polaków zamieszkiwało wieś. Chłopi stanowili oczywiście wśród owych mieszkańców klasę dominującą – szacuje się, że było ich ponad 14 mln, do czego należy dodać po 3 mln nieposiadających ziemi robotników rolnych. Jeśli do liczb tych dołożymy fakt, że istotną część mieszkańców miast stanowiła ludność żydowska, a liczebność szlachty szacowano na 0,1–03 mln, to okazuje się, że korzenie – i to niezbyt głębokie – większości z nas tkwią w chłopskiej wsi.
Reprezentacja owych korzeni wśród budujących u Polaków tożsamość klasową lektur szkolnych czy innych tekstów kultury poznawanych w trakcie edukacji jest znikoma. Jeden tylko Boryna ginie w tłumie Sopliców, Horeszków, Wokulskich, Zagłobów, Bohatyrowiczów i Pasków. Wieś Kochanowskiego jest wsią wypoczywającego intelektualisty, wieś Gombrowicza to parodia – zresztą raczej dworskiej niż chłopskiej rzeczywistości. W efekcie chłopskiej kultury uczymy się najczęściej w wersji sympatycznych, acz niezbyt mocno zachęcających do refleksji tożsamościowej „Samych swoich”.
Polski filozof Andrzej Leder w artykule „Nienapisana epopeja. Kilka uwag o zapomnianym wyzwoleniu” stwierdza, że tradycji chłopskiej brakuje m.in. i opowieści o emancypacji – zerwaniem z pozycją półniewolnika, którą regulowały stosunki feudalne, pańszczyzna itd. To właśnie ta tytułowa „nienapisana epopeja”, która uporczywie domaga się wypowiedzenia, a która zostaje skutecznie przesłoniona przez inne opowieści, szczególnie te sięgające do tradycji szlacheckiej.
„Oczywiście, że w Polsce istnieje narracja organizująca samoreprezentację podmiotu. To epopeja ludu szlacheckiego, opowiadająca jego dzieje” – podkreśla Leder. „Od dominacji na ogromnych przestrzeniach międzymorza w I Rzeczypospolitej przez utratę tej pozycji wraz z rozbiorami, szarpaninę tłumionych przez wojska rosyjskie i tonących w obojętności ludu chłopskiego powstańczych zrywów, odzyskaną II Rzeczpospolitą z hegemonią inteligencko-wojskowo-urzędniczej kasty po okupację niemiecką i rosyjską z zamordowanym powstaniem warszawskim jako ukoronowaniem owej epopei. I wreszcie ambiwalentną epokę PRL” – tłumaczy.
„To jednak epopeja martyrologiczna” – mówi filozof, a nie emancypacyjna w wersji chłopskiej czy mieszczańskiej. W imaginarium przeciętnego Polaka tkwi więc opowieść szlachecka, być może opowieść o II RP z punktu widzenia mniejszości, czyli międzywojennej inteligencji, czy wreszcie o peerelowskiej opozycji. Przykryta jest natomiast ta część tożsamości, która – jak wynika z przytoczonych wcześniej danych – powinna stanowić jej istotny komponent.
„Czy ktoś w Polsce myśli dziś o tym, co to właściwie znaczyło, że wcześniej właściciele ziemscy mieli prawo »dysponować chłopami«, karać ich czy przesiedlać? Że jeszcze zupełnie niedawno jeden człowiek mógł w majestacie prawa pobić drugiego? Bo go »karał«. Albo że człowiek mógł się dowiedzieć o utracie domu, dobytku, rodzinnego miejsca, bo został przesiedlony, dobrze jeśli z rodziną? Czy doczekamy się Quentina Tarantino, który opowie we współczesny sposób zwyczajną brutalność, wypędzanie, głód?” – pyta Leder.
Monice Strzępce i Pawłowi Demirskiemu daleko pewnie – z wielu względów – do autora „Django”. To jednak ta para reżyserów teatralnych zwróciła uwagę na wyparcie chłopskiej części polskiej tożsamości. W zrealizowanym pod koniec 2011 r. spektaklu „W imię Jakuba S.” Strzępka i Demirski przywołują postać Jakuba Szeli – najbardziej znanego z przywódców rabacji galicyjskiej. Zdaniem reżyserów historia Szeli i całej rabacji została opowiedziana tylko z oficjalnej, „szlacheckiej” strony. W wersji szkolnej Szela jest więc przedstawiany tylko jako sponsorowany przez zaborców morderca, w dodatku morderca dość prymitywny, obcy zamachowiec na szlachtę, czyli na Polskę.
Demirski i Strzępka próbują przesunąć akcenty dyskusji. „Czy chłopskie państwo Szeli miało jakiś sens? Czy jesteśmy w stanie przyjąć i rozpoznać inne tropy tożsamości niż te uczone w szkołach, gdzie Szela był mściwym prymitywem i zdrajcą, a jego rabacja jedynie inspirowanym przez austriacką administrację mordem na najlepszych synach narodu polskiego?” – pyta jeden z recenzentów.
Teatralna para zadaje też pytanie, które koresponduje z rozważaniami Ledera. „Dlaczego (…) w kalendarzu polskich świąt nie ma święta zniesienia pańszczyzny? Czy wolimy myśleć o sobie jako o potomkach tej »lepszej«, szlacheckiej części narodu? Przecież dzisiejsza klasa średnia i ci, którzy do niej aspirują, to potomkowie Jakuba Szeli” – czytamy w zapowiedzi spektaklu opublikowanej przez warszawski Teatr Dramatyczny.
Chłopska epopeja domaga się „wysłowienia”. Tym bardziej że kultura chłopska zaczyna powoli odchodzić w zapomnienie. Już kilkanaście lat temu Wiesław Myśliwski – jeden z najbardziej znanych pisarzy poruszających „wiejskie” tematy – wieszczył „kres kultury chłopskiej”. Rozkładowi stopniowo ulegają jej fundamenty. Myśliwski wspomina przede wszystkim o trzech: słowie, pamięci i wyobraźni.
Zdaniem autora Traktatu o łuskaniu fasoli chłopskie słowo było przyczółkiem wolności dla uciskanej klasy. „Chłop przez wieki niewolny, w jednym był zawsze wolny: w słowie. Wolny także od wszelkich kompendiów językowych, słowników, poradników i kanonów, zwłaszcza tzw. poprawnej polszczyzny. Jeśli pojawił się nowy fakt, rzecz czy zjawisko, nazywał to sam z siebie, jak chciał, jak mu dyktowała własna intencja, jak ów fakt, rzecz czy zjawisko przystawało do jego doświadczenia” – stwierdza pisarz w artykule „Kres kultury chłopskiej”.
Owa wolność jest oczywiście obecnie tłumiona – przez polszczyznę oficjalną, urbanizację, globalizację itd. Podobnie jest z pamięcią, która wśród chłopów przyjmowała szczególną formę. Wobec niepiśmienności ogromnej części przedstawicieli tej klasy społecznej musiała być ona szczególnie wyczulona. Z czasem uległa konieczności uznania wyższości pisma.
Ostatni komponent chłopskiej tożsamości – wyobraźnia – zdaniem Myśliwskiego przekraczał opozycję realne–wyobrażone. Dla chłopa różnica ta nie tyle nie istniała, co była zdecydowanie mniej ostra niż w naszym dzisiejszym rozumieniu. To wszystko jednak musiało ustąpić pod naciskiem rozumu.
Chłopskiej kultury – przynajmniej w jej tradycyjnej wersji – pewnie już nie uratujemy. Nie chodzi o to, by odtwarzać ją w jakiejś muzealnej, skansenowej formie. Być może dla naszego codziennego życia i spójnej tożsamości zdrowym będzie oddanie sprawiedliwości tej części tradycji, która jest wypierana, a która miała ogromny wpływ na to, że jesteśmy tym, kim jesteśmy.