Kultura
Duch Chopina. Fenomen Jana Smeterlina, zapomnianego muzyka z Bielska-Białej
13 stycznia 2025
Dążą do integracji z Unią, lecz wciąż spoglądają w stronę Moskwy. Czy Gruzji wreszcie uda się wyzwolić spod rosyjskich wpływów? Jak wskazuje Kacper Ochman, publicysta, ekspert zajmujący się tematyką Kaukazu Południowego, sytuacja Tbilisi jest trudna i bardzo złożona. – Szesnaście lat temu nikt nie obronił Gruzji. Nie powinniśmy oceniać tego w kategoriach zero-jedynkowych, jako „pro-” lub „antyrosyjskość” – mówi w rozmowie z "Holistic News".
Anna Bobrowiecka: Protesty Gruzinów, które wybuchły po zawieszeniu przez tamtejszy rząd negocjacji akcesyjnych z UE, trwają regularnie już od miesięcy. Dlaczego tak zależy im na dołączeniu do europejskiej Wspólnoty?
Kacper Ochman, publicysta, ekspert zajmujący się tematyką Kaukazu Południowego: Według szacunków i badań opinii społecznej, od 70 do nawet 80 proc. Gruzinów opowiada się za przystąpieniem Gruzji do UE. Integracja europejska wciąż kojarzy się Gruzinom z większym dobrobytem i rozwojem gospodarczym, niż to, co osiągalne jest w obecnych warunkach. Gruzja nie jest do tej pory członkiem żadnego z międzynarodowych zrzeszeń powstałych z inicjatywy i pod wpływem Rosji, np. Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej czy Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym.
Spośród tych 70-80 proc. Gruzinów, którzy chcą akcesji do Unii Europejskiej i NATO, dosyć spora część głosuje na partie opozycyjne. Te formacje wprost komunikują w swoich programach intencję przystąpienia do Unii. Rządzący zaczęli jednak ten proces niejako sabotować, i to już w ciągu ostatnich 2-3 lat. Warto zauważyć tutaj, że w 2022 roku, po inwazji Rosji na Ukrainę, świat trochę „przyspieszył”. Unia Europejska przyznała status kandydata Mołdawii i Ukrainie. Nie przyznała go natomiast Gruzji. Tbilisi musiało poczekać na przyznanie tego statusu do 2023 roku.
Gorący temat: Gra służb. „Polska jest stale poddawana operacjom psychologicznym
Dlaczego?
Bruksela oczekiwała większej implementacji reform w takich obszarach jak administracja, gospodarka i jej dekarbonizacja, wymiar sprawiedliwości czy ordynacja wyborcza. Gdy Kiszyniów i Kijów mogły cieszyć się bliższą perspektywą dołączenia do struktur europejskich, Tbilisi otrzymało 12-punktowy plan wprowadzania zmian w wyżej wspomnianych sferach. Finalnie, Gruzja otrzymała później status kandydata, ale trochę tak „na odczepnego”, na „słowo honoru”. Według wielu rozmaitych analiz i badań rząd nie wdrożył wszystkich wymaganych punktów. Zaś będąca u władzy partia Gruzińskie Marzenie nie włożyła w ten proces dostatecznych wysiłków.
Mamy więc taką sytuację — rok temu, mimo niespełnienia wymogów, Gruzja otrzymuje status kandydata, a kilka miesięcy później sama zawiesza procedurę akcesyjną i odstępuje od negocjacji na okres 4 lat — czyli co najmniej do następnej kadencji. Zatem coś tu nie gra. Przypomnijmy, że te protesty, które trwają przez ostatnie miesiące, to już trzecia fala protestów antyrządowych w ciągu roku. Pierwsze wybuchły po wprowadzeniu tzw. ustawy o wpływach zagranicznych, uderzającej szczególnie w młodych ludzi działających w różnych NGO-sach i mediach finansowanych z zewnątrz. Druga fala manifestacji miała miejsce po ostatnich wyborach parlamentarnych, które według większości analiz i badań, nie były przeprowadzone w rzetelny, uczciwy i transparentny sposób.
Gruzini zdają sobie sprawę, że ta władza doprowadziła ich do pewnej ściany, do ostateczności. Stracili cierpliwość. Widzą, że ich prozachodnie i wolnościowe aspiracje są zamrażane.
Obawiają się, że Europa o nich zapomni?
Mogą utracić wiele możliwości. Unia może wprowadzić np. zakaz ruchu bezwizowego dla Gruzji, co spowoduje, że zwłaszcza młodzi ludzie będą mieli bardzo ograniczone perspektywy wyjazdów zarówno edukacyjnych, jak i turystycznych, czy zarobkowych. To przekłada się też na część biznesu, będącą beneficjentem współpracy z UE. Firmy te próbują w ostatnim czasie przyczynić się do wywołania strajku generalnego, który faktycznie mógłby zmusić rząd w Tbilisi do cofnięcia decyzji o zawieszeniu integracji z Unią.
Należy zatem spodziewać się, że te protesty będą miały charakter permanentny. Widać to nawet po wyborze (w nowej formule kolegium elektorskiego) nowego prezydenta Micheli Kawelaszwilego. Prezydent Salome Zurabiszwili (która wciąż przez część społeczeństwa uznawana jest za głowę państwa) opuściła pałac prezydencki, ale angażuje się w podtrzymanie protestów.
Ciekawy temat: Łotwa likwiduje rosyjskie wpływy. Koniec kremlowskich sentymentów
Jakimś sposobem Gruzińskie Marzenie doszło jednak do władzy. Czy to była formacja od początku otwarcie prorosyjska? Czy Gruzini mogą czuć się w tej sferze oszukani?
Schyłkowa polityka byłego prezydenta Gruzji, Micheila Saakaszwilego, obfitowała w nadużycia władzy i jego samego, i jego obozu. Pozostał przy nim wizerunek polityka charyzmatycznego, a jednak rządzącego twardą ręką. Różne afery i kontrowersje, za które — słusznie lub nie — obwiniano Saakaszwilego i jego świtę, doprowadziły do tego, że do władzy doszło właśnie Gruzińskie Marzenie. Na czele tego ugrupowania stał filantrop, najbogatszy człowiek w Gruzji — Bidzina Iwaniszwili. Swój pokaźny majątek zbił m.in. na prywatyzacji rozmaitych branż nie tylko w Gruzji, ale też we Francji czy Federacji Rosyjskiej. Był to zatem potężny i wpływowy biznesmen, dysponujący rozlicznymi kontaktami.
Jego majątek wyceniany jest na ponad połowę gruzińskiego PKB. Czy możemy jednak powiedzieć, że Gruzini mogą się czuć oszukani? Nie całkiem. Jeśli spojrzymy na całe dwanaście lat rządów Gruzińskiego Marzenia, to widać, że umowa o ruchu bezwizowym, umowa o wolnym handlu, czy w końcu status kandydata do UE — to wszystko są rzeczy, które działy się w epoce rządów Gruzińskiego Marzenia.
Solidny fundament pod to zbudował Saakaszwili i jego środowisko polityczne, ale finalnie wszystkie te uzgodnienia idą na konto obecnie rządzących. Gruzini, którzy deklarowali potrzebę stabilizacji, spokoju, czyli ten bardziej konserwatywny i prowincjonalny elektorat, a nie ten wielkomiejski — głosował na Gruzińskie Marzenie. Ta formacja spełniała ich potrzeby — tu wybudowała drogę, tam postawiła sieć elektryczną. Zadbała o infrastrukturę, dostęp do wody. Zwiększyły się możliwości eksportowe dla producentów owoców, wody, wina, warzyw i tym podobnych.
Warto przeczytać: Holistic Talk w Bielsku-Białej. Tu idee staną się rzeczywistością
„Marzyciele” przeprowadzili też kraj przez pandemię koronawirusa. A jeśli do tego dorzucimy ich dobrze opakowany pijar oraz zacementowanie administracji i służb, to nie można się dziwić temu, że Gruzińskie Marzenie, nawet bez podkręcania nastrojów i oszukiwania w wyborach, wygrywałoby je. Cieszą się wciąż bardzo silnym mandatem i poparciem. Gruzini mogą natomiast czuć się oszukani w kwestii samej akcesji do Unii Europejskiej. Jeżeli rząd konsekwentnie stawia ku temu kolejne kroki, a później w ciągu roku zamraża rozmowy akcesyjne i wymazuje ten proces ze swojej agendy, to zawód jest zrozumiały.
Z jednej strony Gruzja od 30 lat próbuje zdystansować się od Rosji i zbliżyć do Zachodu. Jednocześnie co jakiś czas wykonuje kroki w tył, zwracając się znów ku Moskwie. Dlaczego tak trudno jest Gruzinom wyzwolić się spod rosyjskich wpływów? To kwestia elit? Dlaczego nie udało jej się dołączyć do NATO?
To bardzo złożona kwestia. Zacznijmy od tego, że w 2008 roku Rosja zrobiła wiele, żeby utrudnić Gruzinom integrację z Unią Europejską i NATO, de facto anektując dwa obszary separatystyczne — Abchazję i Osetię Południową. Bardzo dużo mówiło się o tym w kampanii wyborczej, że być może zaistnieje w końcu możliwość kompromisowego uregulowania relacji gruzińsko-rosyjskich, ustanawiając te dwa terytoria np. jakąś konfederacją. Zakładano, że na kanwie takiego porozumienia, te dwa obszary wróciłyby w posiadanie Gruzji, ale Rosja zachowałaby tam — przykładowo — jakieś swoje aktywa.
Cały ten koncept był jednak od początku bardzo mocno nieczytelny. „Marzyciele” musieli się z tego gęsto tłumaczyć, podkreślając to, co mówią od zawsze – uważają, że Rosja bezprawnie okupuje te regiony w wyniku zbrojnej agresji. Oprócz tych dwóch obszarów okupowanych Gruzja dzieli już i tak bardzo długą granicę z Rosją. Za innych sąsiadów mają natomiast skonfliktowane Azerbejdżan i Armenię. Dla Rosji Gruzja jest niejako wrotami na Kaukaz Południowy, po części także na Bliski Wschód. To sprawia, że oba te państwa są powiązane gospodarczo i handlowo.
Unia Europejska, w mojej ocenie, nie zrobiła przez 12 lat rządów Gruzińskiego Marzenia dostatecznie dużo, żeby powiązać rynek gruziński z unijnym. Tymczasem rosyjskie wpływy i interesy w Gruzji są bardzo duże.
Na czym polegają?
Jest to, chociażby sektor usług, finansów, czy handlu. Towary, które są zakazane sankcjami, idą przez Gruzję, trafiając do Rosji. Rynek naszego sąsiada jest zresztą bardzo chłonny także na same gruzińskie produkty. Wielu Rosjan, po wprowadzonej przez Kreml częściowej mobilizacji, przedostało się do Gruzji i przeniosło lub założyło tam przedsiębiorstwa. Przez kraj ten idą również bardzo ważne sieci, które zaopatrują, chociażby Armenię w rosyjską energię elektryczną, gaz i ropę. Rosjanie i Gruzini są w większości podobnego wyznania, więc dochodzi też do pewnej współpracy między kościołami.
Kolejny wspólny punkt to turystyka. W momencie, gdy na Ukrainie waliły się domy, szpitale i szkoły, Rosjanie otwierali bezpośrednie połączenia lotnicze z Gruzją. To wszystko pokazuje, że Moskwa ma bardzo duże możliwości oddziaływania. Poza tym istotne są też czynniki społeczno-kulturowe. Pewna część społeczeństwa gruzińskiego przez wiele lat nie odbierała Rosjan jako wrogich sobie, ale jako bliskich albo neutralnych. W swojej historii Gruzini musieli mierzyć się z silnymi zakusami perskimi i osmańskimi, a Rosja stała dla nich się częściowo pewnym sprzymierzeńcem.
Szersza niechęć do Rosji pojawiła się właśnie po 2008 roku. Nie powiedziałbym, że Gruzini sami z siebie są po prostu prorosyjscy. Doskonale pamiętają ten 2008 rok i obawiają się Rosji, ale znają też swoje położenie i nie chcą jej bardziej drażnić, by znowu ich nie zaatakowała. To wszystko sprytnie wykorzystują rządzący. 16 lat temu nikt nie obronił Gruzji. I to jest dosyć smutna, dramatyczna konstatacja — Gruzini chcieliby wejść do Unii Europejskiej, czują się Europejczykami, nie utożsamiają się z tym, co robi Władimir Putin. Jest to wszystko zatem bardzo złożone i skomplikowane. Nie powinniśmy oceniać tego zerojedynkowo w prostych kategoriach „pro” czy „antyrosyjskości”.
Przeczytaj inny wywiad Autorki: Susze i powodzie w Polsce. Jedną rzecz dotyczącą wody musimy zmienić