Nauka
Na tropie życia w kosmosie. Nowe odkrycie astrofizyków
02 grudnia 2024
Na Letnej zgromadziło się blisko 300 tys. osób. To kultowe miejsce ze smutną historią. Kiedyś stał tutaj okryty złą sławą największy na świecie pomnik Stalina
300 tys. osób w upalną niedzielę podczas demonstracji domagało się w Pradze odwołania czeskiego premiera Andreja Babiša. Tak szacują organizatorzy manifestacji z Milion chvilek pro demokracii (Milion chwil dla demokracji). To największy protest w Czechach po 1989 r., gdy upadł komunizm.
Czeski T-Mobile poinformował, że na Letnej, gdzie odbył się protest, było 283 tys. aktywnych kart SIM od wszystkich operatorów. Do tej liczby organizatorzy dodają dzieci, które nie miały telefonów komórkowych oraz osoby, którym padła sieć. Rzeczywiście, sporo ludzi zgłaszało problemy z komórką, także mój telefon na Letnej nie działał.
Na początku protestu organizatorzy policzyli manifestantów i ze sceny ogłosili, że znajduje się na nim ok. 250 tys. osób. Przez kolejną godzinę przybywali przeciwnicy rządów Babiša. Ze względu na ogromne zainteresowanie protest zablokował metro, a przed wejściem na wzgórze ustawiały się gigantyczne korki.
Organizatorom antybabišowych protestów zależało na spektakularnej frekwencji. Dzień demonstracji ogłoszono z dużym wyprzedzeniem, a na niedzielę nie zaplanowano podobnych manifestacji w innych miastach Republiki Czeskiej. Mieszkańcy wielu miejscowości wynajmowali autokary, wspólnie organizowali wyjazd do stolicy. Na poranne pociągi, np. z Ostrawy, nie było już miejscówek, a te które miały jeszcze jakiekolwiek wolne miejsca, spóźniały się niemiłosiernie.
Czesi na dworcu w Ostravie-Svinov żartowali, że Andrej Babiš specjalnie wstrzymuje pociągi, by nie mogli na czas dojechać na praską manifestację. Być może świadom takich teorii państwowy przewoźnik České dráhy w informacjach na dworcu i pociągach regularnie przypominał, że opóźnienie nie powstało na obszarze Czech, ale… Polski. Razem czekaliśmy na peronie na pociąg Varsovia z Warszawy Wschodniej.
Nie przypadkiem wybrano też miejsce samej demonstracji. Najczęściej Czesi protestują na placu Wacława (Václavské náměstí), tam też odbyła się wcześniejsza manifestacja zorganizowana przez Milion chwil dla demokracji, w której uczestniczyło ok. 120 tys. osób.
Tym razem wybrano jednak Letną. To kultowe miejsce ze smutną historią. To na tym wzgórzu stał kiedyś okryty złą sławą największy na świecie pomnik Stalina. Jego autor na krótko przed odsłonięciem w 1955 r. popełnił samobójstwo. Pomnik przetrwał zaledwie kilka lat, zburzono go już siedem lat później. Dziś na jego miejscu stoi ogromny metronom, a wokół rozciąga się park, w którym prażanie chętnie się spotykają, jeżdżą na deskorolkach, odpoczywają i popijają piwo. To tutaj uciekali od codziennego kieratu bohaterowie powieści popularnego także w Polsce Jaroslava Rudiša.
Jednak wybór padł na park nie ze względu na były stalinowski pomnik, ale najnowszą historię. To tutaj, w czasie aksamitnej rewolucji, 25 listopada 1989 r. odbył się największy protest w Pradze, w trakcie którego 750-800 tys. Czechów i Słowaków protestowało przeciwko komunistycznym władzom ówczesnej Czechosłowacji i wyraziło poparcie dla Forum Obywatelskiego (Občanské fórum) z jego współzałożycielem i jednym z liderów Václavem Havlem.
Przed 30 laty na Letnej wystąpili m.in. śpiewaczka i legenda Praskiej Wiosny z 1968 r. Marta Kubišová, Václav Havel i śpiewak Jaroslav Hutka, którego pieśń „Náměšť” uznawana jest za jeden z hymnów aksamitnej rewolucji. Ten historyczny dokument przekonuje, że niedzielna demonstracja została pomyślana w bardzo podobny sposób.
Na scenie z krótkimi przemowami pojawiali się aktywiści ze stowarzyszenia Milion chwil dla demokracji, działacze społeczni, rolnicy (Andrej Babiš jest właścicielem giganta produkującego żywność) czy ekolodzy. Ich pojawienie się na scenie było przerywane krótkimi wystąpieniami popularnych aktorów, reżyserów i muzyków.
Na scenie pojawili się m.in. znany z roli w kultowych „Samotnych” Ivan Trojan oraz aktor i scenarzysta Zdeněk Svěrak. Pojawił się również Tomáš Klus, który przed rokiem jako pierwszy ogłosił bojkot mediów należących do konsorcjum premiera Andreja Babiša i sponsorowany przez niego festiwal muzyczny Colours of Ostrava.
W niedzielę łatwo można było zauważyć, że Czesi na Letnej równie mocno protestowali przeciw oligarchizacji czeskiej polityki, korupcji na szczytach władzy, premierowi oskarżonemu o kłamstwo lustracyjne, defraudacji unijnych funduszy oraz zamachu na czeski wymiar sprawiedliwości, jak i antyekologicznej polityce czeskiego rządu. Ze sceny skrytykowano także Babiša za to, że wraz z polskim rządem zablokował przyjęcie zapisów w sprawie neutralności klimatycznej UE do 2050 r.
Protesty przeciw Babišowi nie są historią ostatnich miesięcy. Niektóre polskie media informują, że antyrządowe manifestacje trwają od kwietnia. Nie jest to do końca precyzyjne. Wówczas doszło do ich intensyfikacji, ale same protesty przeciwko premierowi odbywały się już wcześniej. Sam byłem świadkiem manifestacji przed budynkiem Czeskiego Radia, gdzie 21 sierpnia 2018 r. miały miejsce uroczystości w 50. rocznicę inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.
Protestujący niemal uniemożliwili Babišowi złożenie kwiatów i upamiętnienie pamięci ofiar tamtych wydarzeń. Uważali, że człowiek, który był tajnym agentem Służby Bezpieczeństwa, nie ma moralnego prawa upamiętniać ofiar komunistycznego systemu. Antyrządowa demonstracja odbyła się także 15 listopada 2018 r. na placu Wacława.
Czesi wyszli wtedy na ulicę po informacjach, że syn premiera został uprowadzony na Krym, by nie mógł zeznawać przeciw ojcu. Jednak jest prawdą, że listopadowa demonstracja przy niedzielnym proteście na Letnej wyglądała jak Korona królów przy Grze o tron.
Powody niezadowolenia wielu Czechów tłumaczył na łamach Holistic.News publicysta i historyk Jan Škvrňák. „Holding Babiša jest beneficjentem wielu czeskich i europejskich dotacji, a tymczasem sam Babiš – jako premier – ma wpływ na cały system. Z tą działalnością jest związana inna przyczyna niezadowolenia – jeszcze przed wejściem do świata czeskiej polityki przepisał na dzieci ośrodek Bocianie Gniazdo (Čapí hnízdo), aby otrzymać europejską dotację. Gdy się to udało, ośrodek wrócił pod skrzydła holdingu Agrofert” – mówił Škvrňák.
„Chodziło o stosunkowo nieznaczną kwotę – 50 mln koron czeskich – ale obecnie sprawę bada zarówno czeska policja, jak i Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF). To jedna z przyczyn protestów, bo Babiš odwołał ministra sprawiedliwości w dniu, w którym policja podjęła decyzję o oskarżeniu go o oszustwo dotacyjne. Demonstranci walczą o niezależność czeskiego wymiaru sprawiedliwości, która – ich zdaniem – jest zagrożona” – tłumaczył publicysta.
Najważniejszy postulat protestujących to odwołanie Andreja Babiša ze stanowiska premiera. Zwłaszcza że Słowakom w zeszłym roku udało się odwołać premiera w wyniku ulicznych demonstracji w całym kraju. Czarę goryczy przelało zabójstwo dziennikarza Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovej.
W rezultacie masowych protestów upadł gabinet premiera Roberta Ficy, który nie wszedł w skład nowego rządu. Organizator tamtych protestów, stowarzyszenie Za slušné Slovensko (Za Przyzwoitą Słowację), miało duży wpływ na procesy, które doprowadziły do wyboru liberalnej Zuzany Čaputovej na prezydenta, oraz zwycięstwa partii Progresywna Słowacja w eurowyborach.
W niedzielę na Letnej ogromny entuzjazm wywołał list Zuzany Čaputovej do protestujących, który został odczytany ze sceny. Jednak mylą się ci, którzy wierzą, że Bratysława w Pradze jest możliwa. Protestujący na Słowacji mieli po swojej stronie prezydenta Andreja Kiskę, podczas gdy czeski premier ma silne oparcie w prezydencie Milošu Zemanie. Sam Babiš powiedział, że Czechy to nie Słowacja, gdzie rządy obalane są na ulicy.
Inny jest też charakter samych protestów. W Bratysławie protestowano przed siedzibą premiera, potem zablokowano samo centrum miasta. W tłumie zebranym na placu Słowackiego Powstania Narodowego czuć było w powietrzu rewolucję. Niedzielny protest w Pradze przypominał raczej rodzinny piknik pod czeskimi i europejskimi flagami. Część protestujących przyjechała na rowerach, inni na hulajnogach. Młode rodziny z dziećmi bawiły się w parku.
Protest poprzedziło przypomnienie najważniejszych postulatów legendarnego prezydenta Tomáša G. Masaryka. Czeskie protesty obliczone są na długie trwanie. Mają charakter proobywatelski, tworzą wspólnotę demokratów, ale do obalenia rządu Babiša w najbliższym czasie prawdopodobnie nie doprowadzą.
Myślę, że wiedzą to też sami organizatorzy. Czyż inaczej zaplanowaliby kolejną demonstrację na Letnej dopiero na 16 listopada? Z sondażu CVVM przeprowadzonego już po wybuchu afery wynika, że gdyby wybory parlamentarne odbyły się w maju, wygrałaby je partia ANO Andreja Babiša, na którą chce głosować 28 proc. Czechów. Druga konserwatywna ODS może liczyć na 17 proc. głosów.
Z przeprowadzonego na początku czerwca sondażu agencji Median wynika, że 53 proc. Czechów nie wierzy, że obecny szef rządu nie nadużywa swojej pozycji w procesie pozyskiwania dotacji dla Agrofertu. Ponad 60 proc. Czechów chciałoby, aby Agrofert zwrócił dotacje tak, by nie obciążać budżetu państwa. Jednocześnie 61 proc. Czechów jest przekonanych, że Andrej Babiš poprawił ściągalność podatków, a 51 proc. jest zdania, że polepszył sytuację ekonomiczną Republiki Czeskiej. 37 proc. Czechów jest zadowolonych z tego, jak walczy z korupcją w Czechach.
Sam Andrej Babiš skomentował protest na łamach dziennika „Lidové noviny”, który należy do jego konsorcjum. Przekonuje w nim, że nie złoży dymisji, ponieważ nie widzi ku temu powodów. Według niego sprawa została wykreowana przez dziennikarzy i polityków ODS.
Babiš w ostatni weekend gościł m.in. na pokazach lotniczych Memorial Air Show w miejscowości Roudnice nad Labem, gdzie od 1990 r. odbywa się impreza na cześć pilotów RAF z II wojny światowej. Na swoim oficjalnym profilu w mediach społecznościowych opublikował wiele wspólnych zdjęć z uśmiechniętymi uczestnikami tej imprezy. Prawdopodobnie chciał pokazać, że cieszy się sympatią i poparciem Czechów.
Do protestów odniósł się także prezydent Czech Miloš Zeman. „Nie zamierzam rozmawiać z biegłym studentem, który powinien skończyć swoje studia i znaleźć na rynku pracy jakieś zatrudnienie, bo organizowanie antyrządowych demonstracji zdecydowanie nie jest zawodem przyszłości” – powiedział Zeman. Lider Miliona chwil dla demokracji Mikuláš Minář ma 26 lat i studiuje trzy kierunki na dwóch praskich uczelniach – filozofię, bohemistykę i teologię.