Prawda i Dobro
Gra służb. „Polska jest stale poddawana operacjom psychologicznym”
23 grudnia 2024
#Polska2029: Sytuacja Polski w 2029 r. we Wspólnocie będzie wypadkową wielu elementów. Perspektywa nie rysuje się zbyt obiecująco. Niewykluczone jednak, że Unia przekształci się w silną i sprawą strukturę
Zanim przejdziemy do przyszłości, warto sięgnąć do kilku faktów z przeszłości, które pokażą, że przestrzeń 10 lat stanowi perspektywę zdolną całkowicie przeobrazić świat. Spójrzmy zatem, jak wyglądała Unia Europejska w ciągu ostatniej dekady.
Od razu rzuca się w oczy kilka faktów: kryzys 2008 r., który bardzo silnie oddziałuje na rynki strefy euro, ale i szerzej całej Europy; wprowadzenie w życie traktatu lizbońskiego (2009) z nowymi funkcjami Wysokiego przedstawiciela Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa oraz przewodniczącego Rady Europejskiej; kryzys grecki, który przemodelowuje nie tylko eurozonę, lecz także politycznie wpływa na kształt UE; kryzys migracyjny silnie narastający od 2013 r.; fala zamachów terrorystycznych; wzrost znaczenia partii populistycznych obok usztywnienia establishmentu Unii wobec postulatów demokratyzujących strukturę; brytyjskie referendum o opuszczeniu Unii (2016 r.) i jego konsekwencje, które trwają do dziś; referendum w Katalonii (2017 r.), które w pewnym sensie ujawniło nieznane oblicze napięć wewnątrz państw Wspólnoty.
A przecież to tylko wybór wydarzeń i procesów minionej dekady w obrębie UE. Jedynie część z nich była do przewidzenia – większość zaś jawiła się jako gromy z jasnego nieba. To pokazuje, w jak innym miejscu była Europa na początku 2008/2009.
To nie wszystko. Zobaczmy też, jak przez te lata zmienił się kontekst międzynarodowy, w którym funkcjonuje UE. Tu też wystarczy pożonglować hasłami, by uzmysłowić sobie, że świat przeobraził się nie do poznania. Arabska Wiosna (2010–2012), która wywróciła dotychczasowy ład i wywołała poważne reperkusje dla Europy – z falami emigrantów na czele; wzrost znaczenia ISIS i walka z samozwańczym kalifatem (2013–2016), często rekrutującym bojowników z łona trzeciego pokolenia emigracji osiadłej w Europie; aneksja Krymu przez Rosję (2014 r.) i wojna na wschodzie Ukrainy (2014 r. – do dziś), która spowodowała napływ zza wschodniej granicy Unii, ale także pokazała oblicze Moskwy i spowodowała wdrożenie sankcji; elekcja Trumpa (2016 r.) na prezydenta Stanów Zjednoczonych i wiążące się z tym okoliczności – wzmocnienie ruchów oddolnych i antyestablishmentowych, a także nowa polityka bilateralnych porozumień i nacisku na poszczególne kraje (w UE głównie na Niemcy).
Do tego wyliczenia należałoby dodać rosnące w siłę Chiny z ich ambitną Inicjatywą Pasa i Szlaku, która zaczyna przeformułowywać całość stosunków handlowo-politycznych. Nadal jest to jednak tylko hasłowe ukazanie procesów, które przez ostatnią dekadę stanowiły główne osie przebiegu historii.
Być może zabrzmi to jak banał, ale wyraźnie widać, że nurt historii nie jest osadzony w jednym korycie. Jest raczej pewnym rozlewiskiem możliwości, które albo wzajemnie się nie przenikają, nieraz komplikując, a to osłabiając lub potęgując siebie nawzajem, albo wręcz wykluczając. Dlatego próbę przewidywania przyszłości z perspektywy AD 2019 możemy jedynie oprzeć na pewnych przesłankach, które są nam dostępne w chwili obecnej.
Czas odbyć podróż do przyszłości. Postarajmy się zatem naszkicować sprawy, które będą stanowić prawdziwą agendę projektu, jakim jest Unia Europejska. Ważne też, by na ich podstawie zdefiniować te, które będą odgrywały kluczową rolę – to one pozwolą nam wejrzeć przez uchylone drzwi do przyszłości.
Brexit. Oczywiście, możemy spróbować patrzeć na to wydarzenie jak na typowy przykład tendencji Wielkiej Brytanii do sceptycyzmu wobec Kontynentu. Albion zawsze podkreślał swoją odmienność wobec sposobu życia po drugiej stronie kanału (angielskiego oczywiście!), a także rezerwę wobec pewnych praktyk politycznych. Anglosaski sposób ujmowania polityki powodował również drobne nieporozumienia z racji wywodzącej się z innych tradycji politycznych państw dominujących w strukturach europejskich. I to właśnie stanowi niezwykle istotny wymiar, który nie daje się złapać w poważne rubryki z danymi gospodarczymi.
Rzecz zahacza o wartości niepodlegające nawet najprecyzyjniejszym statystykom, bo jak zmierzyć wkład brytyjskiej kultury politycznej? Jak ująć angielską formę i jej wkład w polityczność UE? To imponderabilia.
Dalej możemy przyglądać się całej architekturze powojennego ładu, która również ulega rozchwianiu. Brexit to przecież istotna zmiana geopolityczna, mimo że na poziomie sojuszu nic się nie zmienia, a NATO pozostaje w tym samym kształcie i wiąże ze sobą świat Zachodu (choć i tu uwidaczniają się pęknięcia między Anglosasami sprzymierzonymi z państwami flanki wschodniej a Starą Europą).
Jednak doniosłość zerwania ścisłego związku z Unią Europejską prowadzi do przeformułowania wielu aspektów stosunków międzynarodowych. Dla samej Wielkiej Brytanii jest to też pewna terapia, co do której nie wiadomo, jakie skutki przyniesie – widać, że jest silnie przeżywana, a jej przebieg odzwierciedla się nie tylko w dyskursie, lecz także w kulturze.
Unia Europejska, jeżeli dojdzie do brexitu, straci zatem nie tylko poważny rynek i ważnego partnera gospodarczego, lecz także cały bagaż doświadczeń najdłużej obecnie funkcjonującej demokracji. Co więcej, z jej pola i agory zniknie świat politycznego namysłu, rozwagi i klucza balansującego wpływy niemieckie. W ciągu nadchodzącej dekady ten brak może spowodować realne przechylenie się statku zwanego Unią na burtę dociążoną przez niemiecki przemysł, a także oddanie pełni sterów w ręce kapitana spod bandery podniesionej w Berlinie.
Co to oznacza? Z pewnością pewną zmianę formuły samej Wspólnoty na bardziej uwzględniającą punkt widzenia najpotężniejszego państwa UE. Jakie będzie mieć to skutki dla Polski? Brexit ma o tyle istotne znaczenie, że sojusz z Anglosasami, wzmocniony obecnością w strukturach europejskich, jest dominantą naszego bezpieczeństwa. Każde naruszenie tej konstrukcji stanowi potencjalne zagrożenie.
Oprócz tego tracimy sojusznika umożliwiającego neutralizowanie zapędów ujednolicania UE podług zasady „więcej Unii w Unii”. Brexit powoduje zatem osamotnienie Polski i jej wystawienie na perspektywę trudnego lawirowania pośród duetu Niemcy–Francja.
Amerykańska strategia wobec Europy wynika z generalnej zasady Trumpa – „America first”. To ona wyraża poważną zmianę paradygmatu, zgodnie z którym to przede wszystkim Stany Zjednoczone mają korzystać w stosunkach międzynarodowych. Ten element widoczny jest w relacjach Waszyngton–Berlin, gdzie obopólna niechęć liderów jest także pochodną realnych różnic politycznych i ekonomicznych. W reakcji na rosnące napięcia w stosunkach z USA w Niemczech na nowo przywołano koncepcję przejęcia przez UE roli gracza globalnego (Balancierte Partnerschaft).
Świat budowany zgodnie z wizją obecnego prezydenta USA to przestrzeń umów bilateralnych zawieranych z poszczególnymi partnerami Stanów Zjednoczonych, gdzie nie ma miejsca na wielkie umowy międzynarodowe. Ten rodzaj relacji powoduje, że UE przestaje być podmiotem przez to, że nie może reprezentować tak naprawdę żadnego z państw członkowskich, a za to wzmacnia pozycję tych krajów, które są skłonne przyjąć zasady gry ustanowione w Białym Domu. Konsekwencje dla UE z tak zakreślonej polityki międzynarodowej mogą powodować, że poszczególne państwa zawierać będą umowy poza jej strukturami, a sama Unia straci na znaczeniu jako podmiot polityczny.
Kolejnym wyzwaniem, z którym zmierzy się UE w związku z nadchodzącymi zmianami, to konfrontacja z pytaniem o jej kształt. Dziś w sposób jasny uwidaczniają się dwie zasadnicze tendencje: pierwsza, zakładająca zacieśnienie współpracy i stworzenie superpaństwa, które przyjmie kształt federacji, oraz druga, która mówi o realnym przekształceniu UE w Europę ojczyzn, gdzie akcent kładziony jest na poszanowanie suwerenności, odrębności państw i rozwój współpracy międzyrządowej, a nie ponadnarodowej.
Już dziś widać, że decyzja o wyborze drogi musi zostać podjęta. Stan permanentnego kryzysu, by nie powiedzieć kryzysów, zbyt mocno absorbuje państwa Unii samą strukturą Wspólnoty i jej problemami, by mierzyć się z wyzwaniami, które czekają za rogiem. A przecież widać, że świat w ostatniej dekadzie bardzo się zdestabilizował i nie ma co marzyć o złotych czasach „końca historii”.
Jednak może zostać wypracowana jeszcze jedna, trzecia droga – i to z pasami szybszego i wolniejszego ruchu. Ten projekt nierównomiernie rozwijającej się Unii, forsowany przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona, stanowi poważne zagrożenie dla kształtu Europy, zachowuje bowiem pozory jedności przy realnym pozbawieniu podmiotowości jednych kosztem drugich. Co gorsza, całość jest przedstawiana jako struktura wolności, w której nikt nikomu nie narzuca rozwiązań integracyjnych, a jedynie daje sposobność grupie państw do przyspieszenia bez oglądania się na maruderów.
Jest to oczywiste rozbicie kilku fundamentalnych reguł projektu europejskiego z zasadą solidarności na czele. Jeżeli ten projekt miałby się urzeczywistnić, to pod znakiem zapytania staje rola Polski w tej strukturze oraz, co za tym idzie, potrzeba budowania czegoś bardziej zintegrowanego w ramach projektu Trójmorza. Jednak wydaje się, że plan autostrady z kilkoma pasami jest odległą perspektywą bez wielkich szans na ziszczenie się.
Są także dwie opcje, w które mogą przesądzić o przyszłości – poważny kryzys w strefie euro, który może uruchomić procedurę ścisłej współpracy pod dyktando Niemiec (co miało już swój przedsmak przy kryzysie greckim) lub dojście do głosu partii populistycznych, które mają potencjał rozmontowania lub poważnego przeformułowania całego projektu.
Wielokrotnie już mówiliśmy, że Europa to suma kryzysów, z którymi elity nie potrafią, nie chcą lub nie mogą sobie poradzić. Sytuacja coraz bardziej przypomina aktywny wulkan, który sygnalizuje nadchodzącą erupcję. Podobnie współczesny populizm sygnalizuje wyraźny deficyt demokracji i potężny balast nierozwiązanych problemów nie tylko ekonomicznych, lecz także z obszaru tożsamości.
W tej sytuacji mamy do czynienia z podwójnym kryzysem braku zaufania – elity polityczne utraciły zaufanie do obywateli, a obywatele do europejskiej klasy politycznej. Sprawę pogłębia także brak przejrzystości w sferze procesów decyzyjnych oraz niezrozumiała struktura władzy, w której często funkcjonują gracze ukryci za oficjalną fasadą instytucjonalną.
Można wskazać dwie odmiany populizmów: prawicowy krytykuje federalną koncepcję zjednoczenia Europy, prowadzącą do powstania scentralizowanego superpaństwa zarządzanego przez biurokratów, i lewicowy, czerpiący z podważenia przyjętego modelu gospodarczo-społecznego w UE, w której liczą się interesy rynków finansowych i wielkich koncernów międzynarodowych, a nie zwykłych obywateli. Z perspektywy poprzedniej dekady nietrudno zauważyć, że jest to proces uruchomiony przez niezdolność struktur europejskich i ich elit, jeśli chodzi o możliwość przekonania do ich agendy – z powodu braku odpowiednich decyzji i realnych działań.
Co oznaczałaby dla Polski większa obecność partii eurosceptycznych w Parlamencie Europejskim? Przede wszystkim potrzebę uzgodnienia stanowisk w stosunku do samej struktury tak, by wrócić do projektu Europy ojczyzn przy jednoczesnym postawieniu tamy dla projektów dezintegracyjnych. Kwestią otwartą pozostaje, czy przy wychyleniu się społeczeństw państw członkowskich w kierunku silnego eurosceptycyzmu możliwe jest zachowanie jedności bez kolejnych „exitów”. Groźba rozłamu UE jest czarnym scenariuszem z perspektywy Polski i jej interesów, który wywraca całą agendę jej starań po 1989 r.
Wydarzenia z 2014 r. pokazały, że twarz rosyjskiego imperializmu nadal może przybierać groźny wyraz. Moskwa testuje możliwości Unii, sprawdza jej spójność, solidarność i odporność na kolejne manifestacje swoich agresywnych działań. Z tymi wydarzeniami rymuje się niestety także niemiecka chęć osłabienia amerykańskich wpływów i polityczne próby Berlina na rzecz stworzenia trwałego sojuszu gospodarczo-politycznego z Rosją, przeciwko czemu Paryż również nie oponuje. Z powodu wojny w Donbasie projekt otwartej kooperacji z Rosją musiał zostać zawieszony, jednak jego perspektywa nadal jest aktualna.
Rosja dość jawnie gra na rozbicie jedności europejskiej. Świadczą o tym działania zarówno w cyberprzestrzeni, jak i w realnych posunięciach szpiegowskich czy też sprawdzające geopolityczne marginesy tolerancji Wspólnoty. Jeżeli założyć scenariusz zaognienia kryzysu europejskiego, którego skutkiem będzie rozpad bądź wprowadzenie polityki różnych prędkości, Polska z pewnością będzie musiała się zmagać z nie lada wyzwaniem. Bycie wysuniętym elementem UE pozbawionym wsparcia byłoby szalenie niebezpieczne. Nie ma co się oszukiwać – Polska jest ważnym elementem strategii rosyjskiej dezintegracji. I to od nas teraz zależy, gdzie skupi się uwaga Zachodu, czy będziemy potrafili ją pozyskać i wyzyskać dla naszego interesu. Stawka gry jest wysoka.
Dziś Unia Europejska nie kojarzy się jedynie z sukcesami, których synonimem była jeszcze 15 lat temu. Coraz częściej obok jej nazwy pojawia się słowo „kryzys”. Przybiera on wiele twarzy – kryzys migracyjny, kryzys ekonomiczny, kryzys integracyjny, kryzys polityczny. Agenda spraw do rozwiązania przez państwa Wspólnoty spuchła niepomiernie. Słyszymy o kolejnych pomysłach na poprawę sytuacji, a z drugiej strony odnosi się wrażenie, że przed nami jawi się obraz człowieka, który krzyczy, że chce wyjść z pomieszczenia, a jednocześnie nie napiera na drzwi, ignorując obecność klamki.
Sytuacja Polski w 2029 r. we Wspólnocie będzie wypadkową wielu elementów. Na pewno są wśród nich te nakreślone powyżej. Perspektywa nie rysuje się zbyt obiecująco. Brexit osłabia rolę naszego państwa jako gracza równoważącego, razem z Wielką Brytanią, zapędy Niemiec. Zmiana ta będzie też miała implikacje dla przekształcania i ustanawiania nowej formuły Wspólnoty.
Ewentualna dezintegracja Unii Europejskiej czy jej całkowity rozpad są bardzo niepokojącymi scenariuszami szczególnie w kontekście poważnego zagrożenia ze strony Rosji. Jednak można wyobrazić sobie sytuację, w której UE przekształci się w sprawną strukturę bez wewnętrznych napięć, silną i spójną także zewnętrznie, choć ostatnia dekada pozostawiła trudne dziedzictwo i przyznają Państwo, że trudno sobie wyobrazić tę drugą opcję.
Na pocieszenie przypomnę – nie posiadam wehikułu czasu. Obym był złym prorokiem bez szklanej kuli, a słynne chińskie przekleństwo-życzenie o życiu w ciekawych czasach się nie ziściło.
Jak zrównać pensje kobiet i mężczyzn? – przeczytaj artykuł Kamila Fejfera dla Holistic News