Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Mniej władzy w Warszawie, więcej w województwach. Obywatele mają przestać być zakładnikami sporów w parlamencie. To główne założenia pomysłu na decentralizację Polski
Przeniesienie części kompetencji władzy centralnej w dół, na poziom województw, to plan inicjatywy Zdecentralizowana Rzeczpospolita. Działacze przekonują, że decydowanie o większej ilości spraw na poziomie lokalnym obniży temperaturę sporów, które politycy toczą w Warszawie. Tym samym realizacja koncepcji miałaby być receptą na wojnę polsko-polską.
„Chcemy obniżyć koszty konfliktu politycznego. W Polsce mamy podział na osoby konserwatywne oraz liberalne i lewicowe. Uważamy, że instytucje państwa nie radzą sobie z tą różnorodnością” – mówiła na antenie TOK FM dr hab. Anna Wójcik z inicjatywy Zdecentralizowana RP.
Jej zdaniem wynika to ze specyfiki polskiej sceny politycznej, „gdzie zwycięzca bierze wszystko”. „Wybory wygrywa się dwoma-trzema punktami procentowymi, zdobywa się Warszawę i można bardzo głęboko ingerować w życie ludzi” – przekonywała Wójcik.
Pod pomysłem podpisał się między innymi prof. Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Stał się on twarzą projektu, wypowiadając się o nim m.in. na łamach swojego bloga i dziennika „Rzeczpospolita”.
„Nie dzielą nas, tak jak w Stanach Zjednoczonych, fundamentalne pytania w stylu: „Czy chcemy publicznej służby zdrowia?”. Nie mamy tak jak w Hiszpanii ruchów separatystycznych. Łączy nas też językowo i kulturowo dużo więcej niż obywateli wielu państw europejskich” – ocenił w rozmowie z dziennikiem. Autorzy pomysłu chcą oprzeć się na podstawach polskiego ustroju, co do których panuje powszechna zgoda, a zmiany planują wprowadzić tam, gdzie panują warunki „sporu plemiennego”.
Manifest działaczy skupionych wokół inicjatywy podkreśla przede wszystkim różnice światopoglądowe, których granice mają pokrywać się z granicami miast czy województw. Na Podkarpaciu Polacy chcą całkowitego zakazu aborcji, podczas gdy w Gdańsku finansują in vitro – czytamy w witrynie poświęconej pomysłowi. Autorzy koncepcji twierdzą, że o takich kwestiach warto decydować w bardziej zgodnym gronie. Wtedy bardziej liberalne światopoglądowo województwa nie będą zakładnikami tych konserwatywnych – i vice versa.
Inne problemy, które miałyby zostać przesunięte na poziom województw, to programy socjalne (np. program 500 plus), administracja podatkowa czy zarządzanie edukacją. Kolejne części planu obejmują m.in. rozwój demokracji bezpośredniej (głosowania czy opiniowanie pomysłów i uchwał radnych za pomocą smartfona) i przeniesienie do regionów zarządzanie większością usług publicznych (np. ochroną zdrowia).
Czy rzeczywiście pozwoli to wyciszyć najgłośniejsze polskie spory? Patrząc na głębokie podziały wśród radnych miejskich czy wojewódzkich – można mieć wątpliwości. W Krakowie w 2018 r. grupa lokalnych polityków zaproponowała częściową refundację zabiegów in vitro z budżetu miejskiego. Skończyło się awanturą, a propozycja przepadła zaledwie dwoma głosami.
W Lublinie pod koniec kwietnia opozycyjny w radzie miasta PiS zaproponował uchwałę dotyczącą środowisk homoseksualistów, osób biseksualnych i transseksualnych. Największe miasto Polski wschodniej miałoby w jej myśl być „wolne od ideologii LGBT”. Efektem był ostry spór toczący się na sali obrad i w lokalnych mediach.
Konflikty wybuchają również pomiędzy poszczególnymi szczeblami lokalnej władzy. Tu przykładem może być zamieszanie wokół zmiany nazw ulic. Z tablic, według zalecenia wojewodów, zniknąć miały nazwiska osób związanych z systemem komunistycznym. Na cenzurowanym znalazł się między innymi śląski pisarz Wilhelm Szewczyk – według niektórych radnych Katowic postać niemal legendarna dla kultury regionu. Dla wojewody ważniejsza była jego działalność w PZPR. Ostatecznie plac w centrum miasta nosi imię Lecha i Marii Kaczyńskich.
Nowy pomysł na decentralizację skrytykował m.in. prof. Zdzisław Krasnodębski. Podczas Europejskiego Kongresu Samorządowego w Krakowie zauważył, że motywacja wyciszenia sporów nie jest tu właściwa. „To nietrafiony pomysł. Przecież podziały społeczne dotyczące poglądów nie biegną zgodnie z granicami województw” – ocenił wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.
Jego zdanie podziela prof. Andrzej Piasecki z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Zaznacza jednak, że pozostaje zwolennikiem decentralizacji, bez której w XXI w. nie może się obejść żadna nowoczesna demokracja.
„Przekonuję do tego całą moją pracą naukową. Centralizacja w dobie internetu i demokracji deliberatywnej, czyli opartej na bezpośrednim kontakcie z obywatelem, jest przeżytkiem. Przekonują się do tego nawet kraje o największej koncentracji władzy w stolicy, na przykład Francja” – zauważa w rozmowie z Holistic.News.
„Trzeba patrzeć na inne kraje i sprawdzać, jak im to posłużyło. Na szczęście nie mamy w Polsce swojej Katalonii czy Kosowa. Możemy sobie pozwolić na decentralizację z utrzymaniem systemu państwa unitarnego” – dodaje.
Według Piaseckiego przeniesienie kompetencji centralnych na barki samorządów zbliży władzę do obywatela, tym bardziej że dotychczasowe doświadczenia Polski z samorządem wyłoniły elitę zarządzania publicznego w terenie. Według naukowca decentralizacja cieszy się sporym poparciem społecznym, a rządy silnej ręki skupione w stolicy może popierać jedynie 20-30 proc. Polaków.
„Nie mam wątpliwości co do samej decentralizacji. Ale mówienie: »Na górze się kłócą, a na dole nie« świadczy o tym, że ktoś nie ma pojęcia o polskiej prowincji, gdzie podziały również są głębokie. Tego nie zmieni decentralizacja. Może ona jednak wpłynąć na coś innego. Dzięki niej lokalna społeczność będzie miała poczucie odpowiedzialności i wpływu na władze. W Pcimiu niewiele można zrobić z Kaczyńskim czy Tuskiem. Ale można mieć wpływ na wójta” – przekonuje Piasecki.
„Co innego jednak lokalność na poziomie gmin i powiatów, a co innego regionalizm. Regiony są słabo zakorzenione. W większości nie odczuwamy identyfikacji z województwami. Nikt nie powie o sobie, że jest «Zachodniopomorzaninem« w taki sam sposób, w jaki swoją przynależnością regionalną chwalą się Bawarczycy. Tego się nie da zrobić ustawą” – zaznacza politolog.
Jego zdaniem najlepiej zadbać o budowę silnych gmin, co potem mogłoby pomóc we wzmocnieniu województw. Te często powstawały jako sztuczne twory.
Przeniesienie drażniących kwestii na poziom lokalny jest też przedmiotem dyskusji wśród samych twórców inicjatywy. Trafia do nich argument, że Polacy różnią się tak samo na poziomie ogólnopolskim, jak i regionalnym. Nie dla wszystkich jest to jednak główna motywacja.
„Niektórzy rzeczywiście mówią o sporach i przenoszeniu na poziom województw tych kwestii, które nas różnią. Ja bym powiedział w inny sposób. Chodzi o to, by różne konflikty społeczne uniezależnić od siebie” – mówi w rozmowie z Holistic.News Jan Smoleński z Zdecentralizowanej RP.
„Nie wierzę, że uda nam się osiągnąć we wszystkich kwestiach kompromis na poziomie lokalnym. Decentralizacja pozwoli jednak oddzielić od siebie spory dotyczące polityki obronnej czy zagranicznej od tzw. kwestii światopoglądowych” – dodaje działacz i podaje przykład sprzed 16 lat. Wtedy rządzący wyciszyli dyskusję dotyczącą liberalizacji dostępu do aborcji, by zyskać głosy w referendum dotyczącym wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
„W ten sposób rządzący chcieli zabezpieczyć głos na »tak« dla UE ze strony kościelnych hierarchów. Poświęcono w ten sposób kwestię światopoglądową na rzecz innego, ważnego tematu. Dzięki decentralizacji moglibyśmy uniknąć scenariusza z 2003 r. ” – argumentuje Smoleński.
Kiedy moglibyśmy spodziewać się przekucia idei decentralizacji w obowiązujące prawo? Twórcy inicjatywy chcą, by był to dłuższy i wymagający uczestnictwa obywateli proces. W ich zamyśle konsultacje społeczne miałoby koordynować „Kolegium Województw”. Zasiadaliby w nim wybrani spośród lokalnych władz „regionalni ministrowie” podzieleni na grupy tematyczne.
Wypracowane w ten sposób rozwiązania trafiłyby następnie do parlamentu, który mógłby je odrzucić lub przyjąć bez nanoszenia poprawek. Do przeprowadzenia takiej reformy potrzebne jest jednak poparcie ze strony polityków – zarówno tych w Warszawie, jak i w regionach. A o tym na razie nic nie wiadomo.