Prawda i Dobro
Dobry samarytanin przed kamerą. Tak buduje się fałszywy wizerunek
18 grudnia 2024
Za Oceanem rozgorzała dyskusja o projekcie ustawy, która wyposażyłaby rząd USA w narzędzia prawne do zablokowania TikToka. Popularna chińska apka jest uważana za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych. Jednak szybko podniosły się głosy, że proponowany dokument da władzy dyktatorskie wręcz uprawnienia.
Jako pierwsze głośny sprzeciw podniosły środowiska związane z branżą kryptowalut, które uważnie śledzą legislację związaną z użytkowaniem internetu. Informacja, że za transakcję i wymianę danych „z nieprzyjaznymi krajami” grozić będzie horrendalny mandat i pozbawienie wolności na co najmniej 20 lat, wywołała medialny pożar. Jak jest naprawdę z RESTRICT Act?
Dyskusja na temat TikToka trwa w Stanach Zjednoczonych od dłuższego czasu. Chińska aplikacja początkowo służyła do tworzenia i dzielenia się krótkimi nagraniami wideo, na których użytkownicy ruszają ustami i tańczą pod fragmenty znanych piosenek. Z czasem przekształciła się w pełnoprawne medium społecznościowe. Niewinnie wyglądająca apka budzi jednak uzasadnione obawy.
Pierwsze zagrożenie wiąże się z prywatnością danych. Wszystkie informacje o użytkownikach są przechowywane na serwerach w Chinach. Te są przez USA uznawane za kraj nieprzyjazny, wobec czego taki stan rzeczy jest dla władz w Waszyngtonie nie do zaakceptowania.
Drugie niebezpieczeństwo dotyczy destrukcyjnego wpływu na społeczeństwo, a zwłaszcza na dzieci i młodzież. Użytkownicy w USA i Europie widzą w swoich aplikacjach zupełnie inne treści, niż ci w Chinach. Podczas gdy młodzież Państwa Środka jest inspirowana do nauki, rozwoju i realizowania ambitnych celów, Amerykanie i Europejczycy karmieni są wywołującą silne emocje papką. Głupota, brawura i negliż dominują w przekazie kierowanym do społeczeństw Zachodu.
Nie brak głosów, że TikTok służy masowej manipulacji, ogłupianiu i jest tubą propagandową Pekinu. Jednak propozycja, z którą wyszli dwaj senatorowie konkurujących ze sobą partii, wydaje się pod płaszczykiem słusznej sprawy przemycać szalenie niebezpieczne rozwiązania.
Przeczytaj również: Kredyty węglowe jak kartki na mięso w PRL. Czym zapłacimy za emisję CO2?
RESTRICT Act, bo tak w skrócie nazywa się proponowana ustawa, trafił do Senatu 7 marca br., a po dwóch czytaniach wylądował w Komisji Handlu, Nauki i Transportu (Committee on Commerce, Science, and Transportation). Burza w mediach wybuchła dopiero 28 marca. Warto zwrócić uwagę, że jest to projekt ponad podziałami partyjnymi. Jego inicjatorami są demokrata Mark Warner z Virginii oraz republikanin John Tune z Południowej Dakoty.
Ustawa ma upoważnić sekretarza handlu do przeglądu oraz zakazu określonych transakcji pomiędzy osobami w USA a zagranicznymi przeciwnikami. Co to właściwie znaczy? Zacznijmy od tego, co w myśl dokumentu rozumie się jako transakcję:
Termin „transakcja” oznacza każde nabycie, import, transfer, instalację, obrót lub korzystanie z jakiegokolwiek produktu lub usługi z zakresu technologii informacyjno-komunikacyjnej, w tym działania bieżące, takie jak usługi zarządzania, transmisja danych, aktualizacje oprogramowania, naprawy lub świadczenie usług hostingu danych, lub inne kategorie takich transakcji.
— RESTRICT Act, Sec. 2 (17)
W praktyce każda interakcja urządzenia użytkownika z serwerem zagranicznego adwersarza jest transakcją, i jako taka podlega ustawie. Kim są więc przeciwnicy? Do tej kategorii amerykańskie prawo zalicza sześć państw:
Można by sądzić, że proponowane prawo dotyczy wyłącznie podmiotów państwowych z powyższych jurysdykcji. Nic bardziej mylnego. O tym, kto jest wrogiem narodu, zdecyduje arbitralnie sekretarz handlu (Gina Raimondo) wraz z dyrektorem wywiadu narodowego (Avril Haines).
Kiedy już sekretarz stwierdzi, że prawo zostało złamane, podejmie działania. Ma ich do dyspozycji pełen wachlarz:
Sekretarz, w porozumieniu z odpowiednimi szefami departamentów wykonawczych i agencji, jest upoważniony i podejmuje działania mające na celu identyfikację, powstrzymanie, zakłócenie, zapobieżenie, zakazanie, zbadanie lub w inny sposób złagodzenie, w tym poprzez negocjowanie, zawieranie lub nakładanie i egzekwowanie wszelkich środków łagodzących w celu rozwiązania problemu ryzyka wynikającego z jakiejkolwiek transakcji objętej przepisami, przeprowadzonej przez jakąkolwiek osobę lub w odniesieniu do jakiegokolwiek mienia, podlegającego jurysdykcji Stanów Zjednoczonych […]
— RESTRICT Act, Sec. 3 (a)
Amerykańscy eksperci ds. cyberbezpieczeństwa, prawnicy i przedstawiciele branż technologicznych biją na alarm. Ich zdaniem język, którym napisano projekt ustawy, jest tak ogólny i pojemny, że można pod nią arbitralnie podciągnąć szerokie spektrum aktywności w Sieci. Oprócz użytkowników TikToka proponowane prawo może również dotknąć osób korzystających z VPN-ów (wirtualnych sieci prywatnych) czy handlujących kryptowalutami.
Fakt, że projekt kontrowersyjnej ustawy został zaproponowany ponad podziałami partyjnymi, na krótko przed prawyborami, powinien włączyć czerwoną lampkę. Kiedy Fox News cytuje radykalną demokratkę Alexandrię Ocasio-Cortez, a do tego się z nią zgadza – coś musi być na rzeczy.
Popularna kongresmenka z Nowego Jorku zwróciła uwagę na rażącą nieprawidłowość w procesie legislacyjnym RESTRICT Act:
Zwykle, kiedy Stany Zjednoczone proponują duże posunięcie związane z bezpieczeństwem narodowym, jednym z pierwszych działań, które mają miejsce, jest wysłanie do Kongresu utajnionego konspektu. […] w tym przypadku Kongres nie otrzymał utajnionego konspektu w związku z zarzutami dotyczącymi ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego ze strony TikToka. Więc dlaczego proponujemy zakaz związany z tak istotną kwestią, bez jakiegokolwiek wprowadzenia do zagadnienia? Dla mnie to po prostu nie jest właściwe.
– mówi Ocasio-Cortez cytowana w linkowanym powyżej programie Tuckera Carlsona.
Jak na proponowaną ustawę zareaguje amerykańskie społeczeństwo? Póki co obserwujemy zbulwersowane wypowiedzi i mniej lub bardziej trafną krytykę. Warto śledzić rozwój wypadków, gdyż ich konsekwencje wyjdą daleko poza granice USA.