Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Święte miasto u podnóża Himalajów stało się słynne na Zachodzie dzięki legendarnemu zespołowi
U brzegów świętego Gangesu w Riszikeszu sprzedawcy przekąsek i napojów rozstawili swoje stoiska. Kupujący mieszają się ze świętymi mężami sadhu, rikszami i tłumem hinduskich turystów. Między wszystkimi majestatycznie przechadzają się święte krowy. Jest głośno, chaotycznie, brudno. Nad straganami z owocami krążą roje much i innych owadów.
Jest godzina 11. Upał robi się nie do zniesienia. Zbawieniem są zimne wody Gangesu pozwalające, choć na chwilę, zapomnieć o bezlitosnej spiekocie. „Riszikesz to niesamowite miejsce, położone tam, gdzie Ganges wypływa z Himalajów w równiny pomiędzy górami a Delhi. Z Himalajów spływa sporo wody i musieliśmy przekroczyć rzekę dużym podwieszonym mostem” – wspominał George Harrison, jeden z członków legendarnego zespołu. Kiedy przybyli tu Beatlesi, Riszikesz było sennym miasteczkiem okalającym brzegi Gangesu.
Most, o którym mówił Harrison, to Lakś Mandziuli – podwieszana i niezwykle zatłoczona kładka dla pieszych. Napierający tłum co chwilę przystaje. Ktoś podziwia widoki, ktoś robi sobie selfie. W tłoku mijają nas skutery nerwowo trąbiące na ludzi i przeganiające ich z drogi. W dole, po rzece, ciągnie się sznur pontonów wypełnionych po brzegi turystami. Miasto nie jest już tak leniwe jak za czasów Beatlesów. Riszikesz to obecnie nie tylko duchowe centrum, lecz także weekendowy kierunek dla mieszkańców stolicy. Przyciąga co roku 300 tys. miłośników raftingu, kajakowych spływów czy zjazdów na linie. Agencji turystycznych jest więcej niż aśramów. Reklamy „holistycznych masaży” i „ajurwedyjskiego uzdrowienia” sąsiadują z propozycją „męskich przygód w rzece”. Tego w czasach Beatlesów na pewno nie było…
Swoją indyjską przygodę Beatlesi zaczęli w lutym 1968 r. Muzycy, zaproszeni przez guru, postanowili spędzić jakiś czas w jego centrum duchowym w indyjskim Riszikeszu. 15 lutego 1968 r., na lotnisku w Delhi, wylądowali John Lennon i George Harrison. To oni byli motorem wyjazdu. Zwłaszcza George, który był zafascynowany Maharishim i jego transcendentalną medytacją, a także hinduską kulturą i muzyką.
W gościnie u guru nie byli sami. Z artystami przybyła liczna świta: żony, partnerki i asystenci. W tym samym czasie Riszikesz odwiedziły też inne zachodnie gwiazdy m.in.: Donovan, Mike Love z Beach Boysów czy Mia Farrow, której sława rozbłyśnie po premierze „Dziecka Rosemary”.
Medytacji uczyło się tu także wielu zamożnych Europejczyków i Amerykanów, którzy szukali w Indiach odmiany i duchowych podniet. „Było świetnie! Dużo zabawy i medytacji. To było dosyć ekscytujące. Byliśmy w bardzo uduchowionym miejscu, medytowaliśmy i chodziliśmy na medytacje z Maharishim” – pisał Ringo Starr.
Maharishi Mahesh Yogi potrafił połączyć duchową skromność z dyskretnym luksusem. W ośrodku miał swoją willę położoną przy samym brzegu Gangesu. Obok domu znajdowało się lądowisko dla helikopterów. Maharishi był daleki od ascezy, a przez swoje zamiłowanie do nowoczesnych technologii i umiejętności zarabiania pieniędzy, przez wielu nazywany był „jet-guru” lub „Veririchi Lotsamoney Yogi Bear”. Na duchowości potrafił zbić niemały kapitał i w ekspansji swojego duchowego imperium szedł z duchem czasu.
Indyjski guru, którym zachłysnął się George Harrison, był tajemniczą postacią. Nie jest znany prawdziwy rok jego urodzenia (zwykle podaje się 1911 r. albo 1918 r.) oraz jego prawdziwe nazwisko. Maharishi w latach 30. i 40. kształcił się duchowo pod okiem Brahmanandy Saraswatiego (Guru Deva). Pod koniec lat 50. rozpoczął nauczanie w Indiach, później przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie założył Międzynarodowe Towarzystwo Medytacji (International Mediatation Society) – podwaliny duchowego imperium.
Pod koniec lat 60., na fali rodzącego się ruchu hipisowskiego, jego wykłady zaczęły być coraz popularniejsze. „Medytacja może sprawić, że świat stanie się lepszy i nie będzie wojen” – powtarzał Maharishi, co wpisywało się w pokojową ideologię dzieci kwiatów. Sława Maharishiego rosła, a nauki u guru zaczęły pobierać gwiazdy kina i ekranu, m.in. muzycy Beach Boys, Donovan, Clint Eastwood, David Lynch oraz oczywiście Beatlesi.
W powietrzu unosi się duszny skwar południa. Przed wejściem do aśramu grasuje stado makaków. Małpy zachowują się jak uliczny gang, który może napaść na nieuważnych i strachliwych turystów i obrabować ich z jedzenia. Pod tym względem nic się w Riszikeszu nie zmieniło. „Naprawdę oderwaliśmy się od wszystkiego. To było jak obóz wakacyjny u podnóża Himalajów. Małpy kradły nam śniadania, wszyscy chodziliśmy w powłóczystych szatach i medytowaliśmy godzinami w swoich pokojach. To był spory odlot. Medytowałem w swoim pokoju przez pięć dni. Napisałem setki piosenek” – wspominał ten czas John Lennon.
Międzynarodowa Akademia Medytacji Maharishiego, zwana także aśramą Chaurasi Kutia, liczyła 57 tys. mkw. W czasie pobytu Beatlesów była ona otoczona drutem kolczastym, a bramy były zamknięte i pilnie strzeżone. Podczas gdy Maharishi trzymał media z dala od swoich sławnych studentów, sam udzielał wywiadów prasie i telewizji.
Teraz po zniszczonym aśramie niesie się dźwięk cykad. Wszędzie pustka. W małej budce siedzi znudzony bileter. Zniszczone centrum medytacyjne założone w 1963 r. zostało niedawno ponownie otwarte dla publiczności. Co roku przyciąga 10 tys. miłośników Beatlesów. W aśramie zachowały się 84 małe pieczary medytacyjne, które wyglądem przypominają głowy Buddy. Szczególną czcią otacza się tę z numerem 9. Jest ona nazywana grotą Beatlesów. Kamienne domki i inne budynki w aśramie zdobią mniej lub bardziej wyszukane graffiti – od psychodelicznych kompozycji po pacyfki czy napisy w stylu „Wania tu był”.
Pieczary medytacyjne dobrze oparły się próbie czasu. Nie można tego powiedzieć o innych budynkach. Dekady monsunowych deszczy i palącego słońca sprawiły, że ściany pokryły się czernią, a mury skruszały. Zadbane niegdyś trawniki zarosły drzewami, a aśram wygląda jak zaginione miasto w dżungli.
Sypie się też pawilon, w którym zamieszkiwali Beatlesi. Z budynku zostały tylko gołe ściany czy wanny, z których korzystali członkowie zespołu. „Żeby się wykąpać, trzeba było walczyć ze skorpionami i tarantulami. Dlatego z łazienki dobiegały niesamowite odgłosy” – wspomina ten czas Ringo Starr.
Podczas pobytu w Indiach Beatlesi paradowali w hinduskich ubraniach. „Robiliśmy dużo zakupów. Wszyscy nosiliśmy indyjskie ubrania – ogromne, głupawe spodnie z wąskimi nogawkami oraz obszerne szaty, które ciasno się wiązało, a także kołnierzyki w stylu Nehru. To nam wszystkim bardzo pasowało” – dodał Ringo.
Czas w Himalajach płynął błogo. Nie było sztywnych grafików, spotkań czy studiów nagraniowych. Muzycy czuli się jak pączki w maśle. Warunki były raczej skromne, ale zagraniczni goście korzystali z wielu cywilizacyjnych udogodnień. Do kamiennych bungalowów doprowadzono ciepłą wodę, wstawiano elektryczne piecyki. Asceza w wersji luks. „Zasadniczo pobyt składał się z jedzenia, spania i medytacji, oraz czasem wykładu Maharishiego. Wstawałem rano i schodziłem na wspólne wegetariańskie śniadania. Po posiłku wracałem do swojego domku, medytowałem przez chwilę, potem obiad, a wieczorem rozmowa lub mały koncert” – wspominał McCartney.
Muzycy nie odmawiali sobie małych przyjemności, znacznie luzując sztywne zasady aśramy. Guru łaskawie przymykał na to oko. „Chichocząc jak niegrzeczni uczniowie, puszczali w ruch butelkę, każdy brał po łyku i wykrzywiał się jak alkohol spływał po gardle” – wspominała Cynthia Lennon, ówczesna żona Lennona. Muzycy nie stronili też od innych używek, które były w Riszikeszu na wyciągniecie ręki. Tak zresztą zostało do dziś.
Podczas pobytu w Riszikeszu swoje 25. urodziny świętuje George Harrison. Jest tort, świeczki, relaks.
Beatles Café w Riszikeszu znajduje się nad brzegiem Gangesu. Z położonej na górze restauracji widok jest oszałamiający. Na ścianach wiszą winylowe płyty oraz zdjęcia czwórki z Liverpoolu. Nierzadko można spotkać ludzi wylegujących się na kanapach czy leżankach, pracujących na laptopach i delektujących się pysznym jedzeniem. To europejska bańka w środku hinduskiego świata. Ze stołu obok dochodzą wesołe rozmowy adeptów jogińskich szkół. Duchowość połączona z konsumpcją. Joga z coca-colą.
Indie od dawna fascynują Europejczyków. Po drugiej wojnie światowej eksplorację tych krain rozpoczęli hipisi. To tutaj szukali spokoju i duchowej stabilizacji. Końcówka lat 60. to czasy wielkiego fermentu i przemian społecznych. Kontrkulturowy „wir” korygował powojenny ład. Młodzi ludzie na Zachodzie kontestowali tradycyjne wartości i krytykowali, ich zdaniem, skostniałe instytucje – rodzinę, szkołę czy armię. Wrzało w Paryżu, San Francisco, Rzymie. Mimo, niekiedy znacznych, lokalnych różnic, protesty miały wspólny mianownik – młodzi chcieli żyć „pełniej”, „prawdziwiej” i „sprawiedliwiej”. Młodzież coraz częściej fascynowała się także rozwojem duchowym i orientalnymi religiami, a do Indii, „królestwa ducha”, zaczęli wyjeżdżać zagubieni mieszkańcy Zachodu. Chcieli tam odnaleźć równowagę i nadać życiu głębszy sens. Tak zostało do dziś.
Pobyt w Riszikeszu był przełomowy dla Johna Lennona. Nad Gangesem rozpadało się jego małżeństwo. Artysta miał już inny obiekt westchnień – Yoko Ono. „Podczas pobytu John był dla mnie coraz bardziej chłodny” – wspominała Cynthia Lennon.
Artysta po niecałych dwóch tygodniach wyniósł się od żony i przeniósł do innego pokoju, aby „mieć więcej przestrzeni” i skupić się na duchowym rozwoju. Przyczyna była bardziej prozaiczna. Każdego rana Lennon biegał na pocztę i czekał na list od Yoko Ono. Do romansu przyznał się żonie dopiero w drodze powrotnej, kiedy po paru głębszych, rozwiązał mu się język. Do rozwodu doszło w listopadzie.
Indie mają być domem Beatlesów na wiele tygodni. Ekipa szybko zaczęła się wykruszać. Pierwszy był Ringo, który, wraz z żoną, opuścił ośrodek już na początku marca, po zaledwie 10 dniach pobytu. Wrażliwy żołądek muzyka źle znosił tamtejsze, nieco pikantne smaki, a jego żona nie przepadała za indyjskimi owadami. Po miesiącu wyjechał McCartney. Najdłużej u Maharishiego zostali Lennon i Harrison. „John i George byli w swoim żywiole. Rzucili się całkowicie w nauki Maharishiego, byli szczęśliwi, zrelaksowani” – wspomina Cynthia Lennon.
Lennon i Harrison spędzili w gościnie około sześciu tygodni. Himalaje opuszczali jednak w atmosferze skandalu spowodowanego plotkami o niemoralnym zachowaniu guru. Według jednej (niepotwierdzonej) wersji guru miał się zalecać do Mii Farrow. Adorować miał również (nie tylko transcendentalnie) inne adeptki medytacji.
Między muzykami a guru doszło do awantury. „Dlaczego chcecie opuścić ośrodek? Co się stało?” – powtarzał, nieco zdezorientowany Maharishi. „Jeśli jesteś taki „kosmiczny”, to sam powinieneś to wiedzieć” – odpowiedział Lennon. Według jednej z wersji lider Beatlesów uderzył guru w twarz.
Maharishi raz tylko skomentował burzliwe rozstanie z Beatlesami. „Jak miałem nie wybaczyć aniołom” – powiedział. Skandal z Beatlesami nie zaszkodził karierze przedsiębiorczego guru. Dalej zadawał się z gwiazdami i udzielał oświeconych rad możnym i wpływowym ludziom. Podczas życia guru wyszkolił ponad 40 tys. nauczycieli transcendentalnej medytacji, a jego nauki poznało 6 mln ludzi. Do tej pory na świecie działają szkoły i uniwersytety założone przez niego lub jego uczniów.
Pobyt w ośrodku był wyjątkowo twórczy dla zespołu. Beatlesi napisali tam niemal 50 piosenek, z których większość trafiła do „Białego Albumu”. „Podczas pobytu w Himalajach nauczyłem się, że Boga trzeba odnaleźć w sobie. Żaden guru ci w tym nie pomoże” – skomentował pobyt, nieco rozżalony Lennon. Maharishiemu, którego nazwał rozwiązłym bałamutnikiem, zadedykował nawet jedną z piosenek na „Białym Albumie” – „Seksowna Sadie, coś ty narobiła? Oszukałaś nas wszystkich”.