Rodzice nastolatków na krawędzi. Jak sobie radzą (i nie radzą)

Uważam, że psychologowie są potrzebni i że robią dobrą robotę, natomiast nie może być tak, że wysyła się dziecko do psychologa przed sprawdzianem. Można zaobserwować outsourcing rodzicielskich kompetencji. Psycholog, który pierwszy raz widzi moje dziecko, ma po pierwszej wizycie wiedzieć lepiej niż ja, co na nie podziała. To absurd – stwierdza Krystyna Romanowska, dziennikarka i współautorka książki „Rodzice nastolatków na krawędzi”, w rozmowie z Przemysławem Kołodziejem.

Wszyscy są na krawędzi

Przemysław Kołodziej: Trzymam w ręku poradnik Rodzice nastolatków na krawędzi. Skąd wziął się pomysł na książkę?

Krystyna Romanowska*: W poprzednim tomie (Nastolatki na krawędzi) skupiłyśmy się [razem ze współautorkami – dr Agnieszką Dąbrowską i dr Martą Niedźwiedzką – przyp. P. K.] na dorastających dziewczynkach. Szybko zareagowali rodzice: „A co z nami? My też jesteśmy na krawędzi”. Potem zaczęli odzywać się nauczyciele, przekonując, że oni też są na krawędzi. Następnie psychoterapeuci nastolatków. W końcu stwierdziłam, że wszyscy są na krawędzi.

Obserwujemy teraz pewien kryzys rodzicielstwa. Trochę niespodziewany, bo wyglądało na to, że rodzice przerobią konstruktywnie traumy własnego dzieciństwa przy pomocy terapeutów, książek. Mieliśmy dużo materiałów z psychologii rozwojowej. Wiedzieliśmy, jak wychowywać dzieci lepiej niż nasi dziadkowie (w sensie bez stosowania kar cielesnych). Mamy względny dobrobyt. Rodzicielstwo nie powinno sprawiać większych problemów. Nagle okazało się, że jest zupełnie inaczej. Zadałam sobie pytanie, na które próbujemy odpowiedzieć w książce: dlaczego właściwie się to nie udaje? Co takiego się zadziało, że rodzice poczuli się na krawędzi?

Rodzice nastolatków: ojciec współczująco obejmuje ręką syna, który chowa twarz w dłoniach
Fot. Kindel Media / Pexels

Rodzice nastolatków. Dawniej było inaczej

Czy to jest tak, że rodzice szczególnie dzisiaj sobie nie radzą, czy zawsze sobie nie radzili? Z tą różnicą, że wcześniejsze pokolenia o tym nie mówiły, a teraz wszyscy o wszystkim mówią i stąd to wrażenie?

To jest bardzo dobre pytanie, trafiające w sedno. Pewnie nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Moim zdaniem kiedyś rodzicielstwo było względnie prostsze, powiedzmy w pokoleniu moich rodziców i moich dziadków, szczególnie dziadków. Trochę dlatego, że rodzice – zwłaszcza matki – w pewnym sensie nie mieli wyboru.

Zostawało się matką, bo nie było antykoncepcji i wszyscy dookoła mieli dzieci. Bycie matką było czymś naturalnym. Dzieci wychowywane w dużych rodzinach, wielopokoleniowych, obserwowały proces naturalnego stawania się matką. Starsze siostry miały dzieci, ciotki miały dzieci itd. Było to biologicznie wpisane w naszą naturę i w związku z tym bardziej intuicyjne. Natomiast jeśli rodzicielstwo to wybór, staje się ono paradoksalnie bardziej skomplikowane.

Dlaczego?

Po pierwsze, już nie można być wystarczająco dobrą matką. Musisz być świetną matką, bo chciałaś mieć dziecko i to był twój wybór. Tak samo z ojcem. W związku z tym społeczeństwo stwierdziło, że ma taki mandat, żeby tych rodziców oceniać, kontrolować.

Po drugie, piszemy o tym we wstępie, rodziców przeraża wizja błędów wychowawczych. Są przekonani, że wszystko zależy od nich i jeżeli popełnią jakiś błąd, odbije się to na dziecku i będzie miało na nie decydujący wpływ. W związku z tym czytają na potęgę poradniki parentingowe. Jednocześnie trochę nie są sobą. Zastanawiają się nad każdą wypowiedzią i nad każdą reakcją. Byle nic nie odbiło się negatywnie na dziecku.

Po trzecie, rodzicom odebrano – i to moim zdaniem jest duży kłopot – fundament rodzicielstwa. Kiedyś zakładano, że rodzice wiedzą, jak zająć się dzieckiem. Matka zawsze miała rację i ojciec – zwykle (śmiech) – też. Teraz psycholog powie, że nie mają racji, a on wie lepiej, jak wychować czyjeś dziecko.

Polecamy: Ja wiem lepiej. Jak krótkie treści (nie) robią z nas ekspertów

Palące pytania i rosnąca kolejka do gabinetu

A nie wie?

Uważam, że psychologowie są potrzebni i że robią dobrą robotę, natomiast nie może być tak, że wysyła się dziecko do psychologa przed sprawdzianem. Można zaobserwować outsourcing rodzicielskich kompetencji. Psycholog, który pierwszy raz widzi moje dziecko, ma po pierwszej wizycie wiedzieć lepiej niż ja, co na nie podziała. To absurd. Siłą kompetencji rodzicielskich jest właśnie to, że zna się swoje dziecko od małego, że wie się, jaki ma ono charakter. Moim zdaniem zbyt pochopnie oddaliśmy to w ręce specjalistów. 

W związku z tym, jeżeli mnie zapytasz, czy kiedyś rodzicielstwo było łatwiejsze, to powiem, że tak. Kiedyś było łatwiejsze, bo było prostsze, bardziej intuicyjne i wymagało mniej zastanawiania się.

Pozostając przy psychologach – czy gabinet psychologa to w takim razie powinna być pierwsza pomoc, czy raczej ostatnia deska ratunku?

Dobre pytanie. Dużo psychiatrów i psychologów mówi o tym, że rodzice przychodzą do nich z problemami wychowawczymi, które dałoby się załatwić w ciągu jednej rozmowy w domu. Jak zmusić dziecko do sprzątnięcia pokoju? To nie jest pytanie dla psychiatry. Nawet nie dla psychologa. To jest pytanie, które powinno paść w przestrzeni domowej i tam powinno się o tym rozmawiać.

Sami specjaliści mówią o tym, że nastąpiło jakieś pomieszanie ról. Widać niezrozumienie tego, czym powinien się zajmować psychiatra, czym psycholog, a czym rodzic. Nagle kompetencje rodziców nie pozwalają na to, żeby radzić sobie z agresją dziecka, ze stawianiem granic, z czymś, z czym kiedyś – odwołam się do wcześniejszego pytania – doskonale sobie radzili nasi rodzice przez różne sposoby dyscyplinowania nas. W tej chwili tego nie ma i rodzice szukają tej pomocy nadmiarowo.

Szukasz wartościowych treści w wersji papierowej? Sięgnij po kwartalnik Holistic News

Kwartalnik Holistic News możesz kupić TUTAJ

Rodzice nastolatków i ich oczekiwania. Jaki jest klucz do mojego dziecka?

Rodzice poszukują na zewnątrz klucza do własnego dziecka?

Mamy do czynienia z przeintelektualizowaniem procesu wychowania. Rodzice myślą, że naczytają się dużo różnych książek, poradników, i tam znajdą złote słowa, odpowiednie klucze, idealne modele wychowania. To jest bullshit wynikający z tego, że każdy poradnik – oprócz tego, który my napisałyśmy (śmiech) – niesie ze sobą jakiś model życia. Czy może jakąś ideę, która przyświeca autorowi i według której buduje on swój model, a nie ma uniwersalnego klucza do wychowania dzieci. 

Każde dziecko potrzebuje innej stymulacji, gdyż każde dziecko jest inne. I to rodzic ma ten klucz znaleźć. Jeżeli go nie znajduje i musi iść do psychologa, to niech psycholog po kilku wizytach powie, gdzie widzi braki. Najczęściej są one spowodowane tym, że w jakimś momencie w przeszłości coś umknęło w procesie wychowania.

Przeczytaj także: Strata dziecka zmienia wszystko. I nic już nie jest takie samo

Wychowywanie i stawianie granic

Czym może być to „coś”, którego zabrakło?

Jeżeli rodzic przychodzi z agresją siedemnastolatka albo szesnastolatka, to znaczy, że temu chłopcu czy dziewczynce w wieku wczesnonastoletnim, w wieku dziewięciu, dziesięciu lat, nie postawiono granic. Klasycznych granic: masz szanować matkę i masz szanować ojca. Nam trochę teraz brakuje wartości, do których moglibyśmy się odwołać. Ojciec nie może być autorytarny, nie możemy niczego dziecku narzucać, boimy się modeli klasycznych czy patriarchalnych. Jednak jakiś rodzaj wartości wynikających właśnie z bliskości, z ról społecznych, z tego, że jest matka i ojciec, którzy wiedzą lepiej, to dla dzieci gwarancja bezpieczeństwa.

Stawianie granic to nie widzimisię ojca czy matki, lecz uczenie dziecka tego, że świat może być nieprzychylny, nieprzewidywalny. Że trzeba znać jego reguły i czasami słuchać starszych. Że trzeba poruszać się w pewnych ramach, bo jeżeli z nich wyjdziemy, to nie udźwigniemy tej odpowiedzialności, do której nie jesteśmy przygotowani. Widać to w gabinetach psychologicznych. Ogromnym problemem rodziców jest właśnie to nieszczęsne stawianie granic. Coś, od czego kiedyś właściwie zaczynał się proces wychowania – od uczenia dzieci, co mogą, a czego nie mogą.

Teraz każdy chce być fajnym rodzicem. Każdy rodzic boi się zetknięcia z frustracją swojego dziecka. Że dziecko może powiedzieć: „Nienawidzę cię” albo: „Jesteś złym rodzicem”. Albo: „Nie kocham cię”. To jest dla rodzica tak traumatyczne przeżycie, że pozwala dziecku na wszystko, byle tego nie usłyszeć.

To się czyta: Testy, pomiary, wskaźniki. Psycholog nie wywróży przyszłości dzieci

Rodzice nastolatków: Krystyna Romanowska, współautorka książki „Rodzice nastolatków na krawędzi”
Krystyna Romanowska. Fot. Piotr Mroziński

Rodzice nastolatków. Znane problemy, nowe lęki, gorzkie rozczarowania

Czego jeszcze boją się rodzice nastolatków?

Kiedyś bali się, że dziecko wpadnie w złe towarzystwo, że będzie ćpało albo że ich córka zajdzie w ciążę. Teraz rodzice boją się bliżej nieokreślonego kryzysu psychicznego, który zawładnie ich dzieckiem. W związku z tym, żeby temu zapobiec, idą do lekarza, żeby psychiatra wszystko zbadał, zmierzył i powiedział: „Tak, wszystko jest ok, wszystko jest dobrze, niech się państwo nie martwią”.

Krawędź, o której piszemy, odnosi się także do innego zjawiska, o którym mówią specjaliści. Bardzo duży procent rodziców to osoby rozczarowane swoimi dziećmi. Przychodzą do gabinetu psychoterapeuty, psychologa lub psychiatry. I mówią – może nie wprost, ale tak między wierszami – że to nie tak miało być, że spodziewali się, że będzie inaczej. Inna sytuacja: mają wypełnić kartkę z poleceniem: „Wymień silne strony swojego dziecka”. Okazuje się, że nie potrafią tego zrobić. Pytają: „A co mamy tutaj napisać?”. Po 17 latach spędzonych wspólnie z dzieckiem nie wiedzą, jakie są jego mocne strony.

Stawia to świadomość rodzicielską pod dużym znakiem zapytania. Po co mieć dzieci, po co być z dziećmi, jeżeli nic o nich nie wiemy? To trochę smutna refleksja.

Ważny temat: Zmęczeni swoim zmęczeniem. Wypalonym nawet urlop nie pomaga

O chłopcach też trzeba mówić

Mamy już dwie książki. Nastolatki na krawędzi. Rodzice nastolatków na krawędzi. Czy będzie trzeci tom? Jeśli tak, to o czym?

O wychowaniu chłopców, o którym nikt nie mówi, bo wszyscy się tego boją. Nikt nie wie, jak wychowywać chłopców. Przygotuję ją tym razem ze współautorem mężczyzną. Przekonywano mnie, że o wychowaniu chłopców też mogą mówić kobiety. To prawda, ale jednak mężczyzna specjalista wnikliwiej o tym opowie.

Mamy obecnie bardzo dużo związków, które się rozpadają i to się nie zmieni. Dzieci będzie rodzić się mniej, ale też jednocześnie przybędzie matek, które wychowują chłopców bez ojców (a czasami z ojcami – za co im chwała).

Będzie to taki tom trochę dla samotnych matek, ale też dla wszystkich rodziców, których interesuje to, co dzieje się w chłopięcej duszy do osiemnastego roku życia.


* Krystyna Romanowska – dziennikarka i autorka książek (między innymi Rodzice nastolatków na krawędziNastolatki na krawędzi, a także serii rozmów z prof. Zbigniewem Lwem-Starowiczem: Jak nie zostać moim pacjentem, O rozkoszy, O miłości, O mężczyźnie). Interesuje się psychologią i socjologią. Współpracuje z Holistic News, Wprost, Onetem oraz Wysokimi Obcasami.


Rodzice nastolatków: książka „Rodzice nastolatków na krawędzi”
„Rodzice nastolatków na krawędzi. Jak zaradzić rodzicielskiej bezradności”, Wydawnictwo Muza 2025. Fot. materiały wydawnictwa

Opublikowano przez

Przemysław Kołodziej

Redaktor


Redaktor, tłumacz, copywriter. Miłośnik kultury popularnej, starego kina, opowieści z „dymkami” i gier komputerowych. Publikował teksty między innym w Kwartalniku Artystycznym „Bliza” i „Zeszytach Komiksowych”. Współautor tomu „Powieści graficzne. Leksykon” (Warszawa 2015). Uważa, że Han strzelał pierwszy, a Deckard nie był replikantem.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.