Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
Greta Thunberg, Zuzana Čaputová, Olga Tokarczuk. To za ich sprawą mijający rok ma twarz kobiety. Każda z nich na swój sposób stała się symbolem nadziei na lepsze jutro – na świecie, w Europie i w Polsce. To nie przypadek, że wśród tych emblematycznych postaci nie ma ani jednego mężczyzny
Człowiek Roku tygodnika „Time” to jedno z najważniejszych wyróżnień medialnych we współczesnym świecie. Rzut oka na listę nominowanych wystarczy, by stwierdzić, że coś jest z tym światem nie tak. Wśród dziesięciorga pretendentów do zaszczytnego tytułu znalazło się pięciu mężczyzn, w tym aż trzech związanych ze śledztwem w sprawie impeachmentu prezydenta USA Donalda Trumpa: on sam, były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani i anonimowy sygnalista, który złożył doniesienie o podejrzanej rozmowie Trumpa z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim.
Także pozostali dwaj kandydaci – chiński przywódca Xi Jinping i szef Facebooka Mark Zuckerberg – mogliby być bohaterami politycznego thrillera. Żaden z nich, z jednym wyjątkiem, nie wyróżnił się niczym pozytywnym. Tym wyjątkiem jest człowiek zmuszony ukrywać swoją tożsamość, bo odważył się ujawnić brudne sprawki amerykańskiego prezydenta.
Jakże inaczej na tym tle wyglądają kandydatki do nagrody prestiżowego tygodnika. Wśród nich znalazły się aktywistka ekologiczna Greta Thunberg, premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern (za jej postawę po zamachach na meczety w Christchurch w marcu 2019 r.), amerykańska piłkarka i działaczka na rzecz uprawnienia kobiet i osób LGBT Megan Rapinoe oraz spikerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, zaangażowana w sprawę impeachmentu Trumpa. Cztery kobiety, które walczą o ochronę klimatu, pokój społeczny, prawa człowieka, praworządność i demokrację.
Dla nikogo chyba, z wyjątkiem prawicowych mizoginów, nie było zaskoczeniem, że ostatecznie na okładkę trafiła niespełna 17-letnia Greta Thunberg. To za jej sprawą groźba globalnej katastrofy klimatycznej stała się najbardziej dyskutowanym tematem mijającego roku, wpływając na politykę międzynarodową i decyzje podejmowane w dziesiątkach krajów świata i Unii Europejskiej.
Nie mniej ważny jest przykład, jaki młoda Szwedka dała milionom dziewcząt na całym świecie. Towarzyszący okładce „Time’a” tytuł Siła młodości można bowiem rozumieć dosłownie – to właśnie kobiety są dziś bardziej progresywną połową ludzkości. Są też na ogół lepiej wykształcone i świadome potrzeby zmian. To one domagają się ich najgłośniej i wskazują pożądany kierunek.
Jeśli coś może zaskakiwać, to tylko zdziwienie, z jakim spotyka się coraz liczniejsza obecność kobiet w sferach życia zdominowanych dotąd przez mężczyzn, takich jak nowe technologie, polityka czy… literatura. Wszak rewolucja feministyczna trwa już ponad 100 lat. Samo pojęcie feminizmu powstało w latach 80 XIX w. we Francji, ojczyźnie praw człowieka i obywatela.
Początkowo oznaczało ono zwolenniczki (i zwolenników) rozwiązania tzw. kwestii kobiecej. Za tym eufemizmem krył się jeden z największych paradoksów epoki Oświecenia i będącego jej płodem porządku mieszczańskiego. W owym porządku, którego filarami były wolność gospodarcza i polityczna, symbolizowane przez własność prywatną i uprawnienia wyborcze, 100 lat po wielkiej rewolucji francuskiej pełnią praw obywatelskich i majątkowych nadal dysponowali jedynie mężczyźni. Podobnie było we wszystkich krajach Europy i w USA.
Kwestia kobieca, podobnie jak kwestia żydowska czy stosunek do homoseksualistów, były symptomem niedokończonej rewolucji burżuazyjnej, która w miejsce zburzonego porządku feudalnego i rządów arystokracji wyniosła do władzy plutokrację i zamożne mieszczaństwo. Nowa mieszczańska hierarchia społeczna „zmieniła kobietę w pasożytniczą niewolnicę, która nie zarabia i nie powinna zarabiać pieniędzy” – pisał niemiecki literaturoznawca Hans Mayer.
Rzecz jasna, dotyczyło to jedynie kobiet z tzw. dobrych domów. Kobiety
z warstw ludowych od samego początku rewolucji przemysłowej na równi z mężczyznami (i dziećmi) były ofiarami kapitalistycznego wyzysku; pierwszy, krwawo stłumiony przez kozaków i carską policję strajk na ziemiach polskich zorganizowały w 1883 r. kobiety, szpularki z największych na terenie Królestwa zakładów włókienniczych w podwarszawskim Żyrardowie.
Większość spośród tych kilku tysięcy dzielnych kobiet pochodziła z okolicznych, przeludnionych wsi zachodniego Mazowsza. Na ogół przyszły na świat w rodzinach chłopów pańszczyźnianych, ale były pierwszym pokoleniem wolności – nie musiały odrabiać pańszczyzny jak ich matki i ojcowie, mogły pójść za pracą do miast i osad fabrycznych, takich jak Żyrardów (wtedy jeszcze Ruda Guzowska). Zmuszane do pracy ponad siły, kilkunastogodzinnej harówki za grosze, rzadko dożywały wieku, w którym mogłyby cieszyć się wnukami.
Paweł Hulka-Laskowski, autor słynnego tłumaczenia Przygód dobrego wojaka Szwejka i syn żyrardowskiej robotnicy, wspominał, że nawet na pogrzeb przedwcześnie zmarłej matki musiał pójść boso, zimą, po śniegu, bo ojca nie stać było na buty dla dzieci. Hulka-Laskowski wyrósł na radykała i wolnomyśliciela, zwolennika sprawy robotniczej i feminizmu. Dla niego postęp materialny i społeczny były jednym i tym samym.
W czasach jego młodości zachodnioeuropejskie sufrażystki, na ogół dobrze sytuowane kobiety z klas wyższej i średniej, stawiały sobie inne cele. Przede wszystkim domagały się zrównania z mężczyznami pod względem praw wyborczych, sądząc, że w ten sposób uzyskają wpływ na politykę państwa wobec kobiet. Ten cel udało się osiągnąć w większości krajów demokratycznych w latach 1918–1945, przy czym najwcześniej, bezpośrednio po I wojnie światowej, nastąpiło to w nowo powstałych państwach Europy Wschodniej, takich jak Polska czy Czechosłowacja. A to z uwagi na udział kobiet w tamtejszych ruchach patriotycznych, jak również znaczący wpływ partii socjalistycznych, tradycyjnie przychylnych postulatom równouprawnienia. Jednakże szybko okazało się, że to za mało. Kobiety głosowały bowiem podobnie jak mężczyźni na partie zdominowane przez mężczyzn, którzy stanowili także zdecydowaną większość posłów
i ministrów.
Ten stan rzeczy utrzymał się pod rządami komunistów pomimo rzeczywistego postępu w wielu innych dziedzinach, m.in. pod względem dostępu kobiet do wykształcenia, pracy zawodowej, rozwodów czy metod planowania rodziny. W wymiarze politycznym PRL w epoce Gomułki i Gierka był zamrażarką stosunków społecznych. Czasy te przyniosły wręcz regres w stosunku do przemian mających wtedy miejsce na Zachodzie.
W latach 80. natomiast, w epoce pierwszej Solidarności, stanu wojennego i schyłkowego PRL-u, alians opozycji demokratycznej z Kościołem przyczynił się do zmarginalizowania nawet najbardziej aktywnych politycznie kobiet. Ale nie tylko w drużynie Wałęsy w pierwszych szeregach widoczni byli niemal sami mężczyźni. Podobnie było w ekipie Vaclava Havla. Europa Środkowa miała twarz wąsatego mężczyzny.
I tak jest w znacznej mierze do dzisiaj. Jakkolwiek może się to wydawać nieprawdopodobne, średni procentowy udział kobiet w parlamentach państw Grupy Wyszehradzkiej jest niemal taki sam jak w państwach arabskich, a byłby nawet niższy, gdyby nie… Polska. W 2016 r. posłanki stanowiły nieco ponad 27 proc. składu Sejmu, przy średniej światowej 22,8 proc. Tymczasem średnia dla krajów arabskich wynosi 18,4 proc., a dla Węgier – 9,6 proc.
Polska jest jedynym krajem wyszehradzkim, w którym podczas układania list wyborczych obowiązuje tzw. suwak (kobiety muszą stanowić nie mniej niż 35 proc. kandydatów). Liczba kobiet zajmujących po 1989 r. urząd premiera w Czechach i na Węgrzech wynosi zero. Na Słowacji – jeden, w Polsce – trzy (na 13 premierów mężczyzn).
W Czechach jest tylko jedna partia polityczna, na której czele od kilku tygodni stoi kobieta, ale jej ugrupowanie ma niewielkie szanse na przekroczenie progu wyborczego podczas najbliższych wyborów. Jak to się ma do Finlandii, gdzie 34-letnia Sanna Marin utworzyła właśnie koalicyjny rząd pięciu partii, a na czele każdej z nich stoi kobieta?
Ta dramatyczna różnica w udziale kobiet w polityce na wschodzie i zachodzie Europy jest skutkiem odmiennych doświadczeń ostatniego półwiecza. Na Zachodzie, począwszy od lat 70. XX w., do głosu doszło nowe pokolenie feministek, które postawiły sobie za cel przemianę obyczajową i walkę o rzeczywiste, a nie tylko polityczne równouprawnienie kobiet. Na sztandary ruchu wyniesiono prawa kobiet, walkę o równy dostęp do zawodów i równe płace, walkę z przemocą seksualną, dostęp do legalnej aborcji, zmianę stereotypów płci i ról społecznych.
O tym, jak ważna jest ta ostatnia kwestia, świadczy przykład podawany przez Ditę Přikrylovą, szefową czeskiej fundacji Czechitas, wspierającej kobiety zainteresowane pracą w branży IT. Jeszcze w latach 80. kobiety stanowiły 35 proc. osób studiujących informatykę; obecnie to zaledwie 29 kobiet na 1000 studentów. Regres zaczął się w połowie lat 80., wraz z pojawieniem się pierwszych komputerów osobistych, traktowanych początkowo przez wielu jako urządzenie do instalacji gier komputerowych, ulubionej rozrywki dorastających chłopców.
Doskonale obrazuje to jeden z pierwszych filmów hollywoodzkich ukazujących fenomen geeków, a mianowicie Gry wojenne z 1983 r. Nastoletni bohater przypadkiem włamuje się do sieci Pentagonu i niemal wywołuje wojnę jądrową ze Związkiem Radzieckim. Chłopakowi udaje się uratować świat przed zagładą przy pomocy genialnego naukowca i urodziwej koleżanki, która oczywiście jako jedyna spośród tej trójki nie ma bladego pojęcia o komputerach.
W rzeczywistości jednak program wykorzystany w pierwszym komputerze ENIAC (pierwowzorze zbuntowanej maszyny elektronicznej z filmu Gry wojenne) był dziełem sześciu wybitnych matematyczek pracujących dla amerykańskiej armii. Jak wyglądałby współczesny świat, gdyby wiedza o ich zasługach była powszechna? Zapewne nieco inaczej niż świat, w którym każdy sukces kobiety traktowany jest wciąż jako wydarzenie i ewenement.
Wystarczy, że kobieta niepodziewanie wygra wybory prezydenckie na sąsiedniej Słowacji, a już cała Polska zastanawia się, czy coś takiego mogłoby się zdarzyć i u nas? Olga Tokarczuk dostaje literackiego Nobla, ale nie rozmawiamy o jej książkach, tylko o społeczno-politycznych konsekwencjach sukcesu pisarki – skądinąd całkiem słusznie. Coraz więcej z nas bowiem zdaje sobie sprawę, że Polska tak długo nie stanie się pełnoprawną częścią Zachodu, jak długo kobiety traktowane będą u nas jak na Wschodzie.
To kwestia cywilizacyjnego wyboru, w którym po jednej stronie jest otwarte społeczeństwo, niedyskryminujące nikogo ze względu na płeć, rasę, pochodzenie społeczne, pozycję klasową bądź orientacje seksualną. A po drugiej – społeczeństwo zamknięte, w którym kariery nielicznych są tylko wyjątkiem od panujących reguł.
Gdyby zapytać kobiety, jaką wizję przyszłości wolą, niewiele z nich miałoby problem z odpowiedzią. Dlatego Polska będzie miała twarz kobiety. Tak jak rok 2019.